Łączna liczba wyświetleń

14 cze 2012

#47# Pieniądze to nie wszystko, ale wszystko jest na sprzedaż.


- I ty niby jesteś takim dobrym siatkarzem? Przecież tam też trzeba myśleć, a jak teraz na ciebie patrzę, to stoi przede mną kompletny idiota – westchnęła zrezygnowana Natalia i poszła usiąść przed telewizorem.
- Eeej, ty mnie właśnie obraziłaś! – Siatkarz podreptał za nią.
- Taaak? A to ciekawe.
- Przestań, okay? Wymądrzasz się tylko. Ciekawe czy byś była taka mądra, jakby to się tobie przytrafiło – mruknął brunet.
- Jak znam siebie, coś bym spróbowała zrobić – łypnęła jednym okiem na chłopaka. – Masz jaja czy nie? Schowaj durną dumę w kieszeń i zadzwoń.
- Przecież ona nie będzie chciała ze mną gadać.
- Taaa… A dzwoniła, żeby sobie posłuchać twojej muzy w granie na czekanie. Orientuj się – rzuciła w niego telefonem.
- Zwariowałaś?! – wysapał, ledwo co łapiąc swoją komórkę.
- Zadzwoń.
Przyjmujący poszedł do sypialni i usiadł na łóżku. Wziął kilka głębszych oddechów, obrócił telefon kilka razy w dłoniach. Powoli przyciskając klawisze, wybrał z listy numer do Cecylii. Przymknął powieki i wsłuchał się w sygnał połączenia. Niestety na tym się skończyło. Rozłączył się natychmiast po usłyszeniu poczty głosowej. Tak było kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt razy. W końcu dał sobie spokój.
- I co? – Natalia od razu przywitała go w salonie.
- Nic! – warknął. – Nie odbiera.
- A dziwisz się jej? – spojrzała z politowaniem na chłopaka.
- Idź do diabła!
W takim ponurym nastroju musiał zmierzyć się z Niemcami w Katowicach. Bartosz wybrał trudniejszą opcję, udawania, że wszystko jest okay. Najgorsze było to, iż niektórzy i tak doskonale wiedzieli, co jest grane i sztuczne uśmiechy mógł robić dla samego siebie.
Pierwszego dnia przegrali po pięciosetowym boju, co pozostawiło we wszystkich niedosyt. Może i grali o pietruszkę, ale na zakończenie swoich występów w tej edycji pokonali Niemców 3:1. Skoro w tym roku nie udało się awansować, to może przyszły okaże się szczęśliwszy.

<><><> 

                Nie odebrałam. Jego imię widniało na moim wyświetlaczu prawie przez pół godziny. Nie wiedziałam, czemu nagle teraz oddzwonił. Za późno… Dałam mu szansę. Chciałam podzielić się z nim wszystkimi informacjami, które na mnie spadły. Potrzebowałam jego obecności… Musiałam sobie poradzić sama.
                Odłożyłam na bok telefon, sięgając jednocześnie po chusteczki. Teraz mogłam płakać ile chciałam, kiedy chciałam. Nikt mnie nie pocieszył. Dobrowolnie skazałam się na samotność i może było w tym coś egoistycznego, ale ten problem dotyczył tylko i wyłącznie mnie.
Nasi siatkarze skończyli występy w Lidze światowej, a ja miałam się wybrać na wizytę do moich mądrych lekarzy. Zażyłam już pierwszy zestaw tabletek przez minione dni. Zdziwiło mnie to, że jednak się mną przejmowali i co rusz ciągali po nowych badaniach.
- Dzień dobry pani Cecylio – przywitał mnie znajomy doktor. Na jego stoliku spoczywał stos papierów, zapewne moich wyników.
- Dzień dobry – usiadłam na krzesełku i czekałam na jakiekolwiek wieści.
- Nie zdążyłem wnikliwiej przeanalizować wszystkiego, więc pozwoli pani, że zrobię to teraz.
Czekałam jak na skazanie. Próbowałam cokolwiek wyczytać z jego miny, ale niestety. Zaczęłam stukać obcasem o podłogę. Zaplatałam o siebie palce obu dłoni i wyginałam je pod wszystkimi możliwymi kątami.
- Więc… Chyba nie mam najlepszych wiadomości. Leki nie zadziałały tak, jak tego oczekiwaliśmy. Widocznie źle oceniłem szanse – mówił, wpatrując się w papiery.
- Czyli… Co teraz? – wydusiłam z siebie, czując, że mi słabo.
- Niestety pozostaje operacja. Jeśli zależy pani na jak najszybszym zabiegu to koszt wynosi kilkanaście tysięcy. W pani sytuacji, nie radziłbym zwlekać. Po badaniach widzę, że nie jest najlepiej i pogorszyło się od ostatniej wizyty.
- Nie uzbieram szybko tyle pieniędzy. Przecież… Nie mam tu nikogo – wyszeptałam.
- Spokojnie. Dam pani tydzień. Proszę do mnie zadzwonić z decyzją. Może to tylko tak źle teraz wygląda – mężczyzna próbował mnie pocieszać.
- Zadzwonię – odpowiedziałam i wstałam, trzymając się krzesełka.
- Wszystko w porządku? – lekarz podszedł i podał mi rękę.
- Właśnie przed chwilą mi pan powiedział, że nie – mruknęłam. – Do widzenia.
Wyszłam z budynku przychodni. Wzięłam kilka głębszych oddechów, zastanawiając się, jak długo jeszcze będę miała okazję cieszyć się tym uczuciem. Może i nie powiedzieli mi tego w Prost, ale nie byłam na tyle głupia, żeby się nie domyślić, co mnie czeka bez operacji… Jak długo wytrzyma moje serce? Miesiąc? Kwartał? Pół roku? A może jakimś trafem już jutro…
Gdy wróciłam do domu, zaczęłam wielkie poszukiwania. Przy pomocy pobliskiego bankomatu uzyskałam wydruk z stanem mojego konta. Jakby nie zsumować wszystkiego, wychodziło 2 tysiące i nic więcej. Nijak to się miało do kosztów mojego leczenia. Może na pogrzeb by starczyło…
Jednego z wieczorów, gdy już kompletnie odebrało mi rozum, odważyłam się skontaktować z moimi… rodzicami. Jednak oni, śladem pewnego siatkarza, też nie raczyli odebrać i pokazali, gdzie mnie mają. To tylko dało mi jasny i klarowny dowód mojej głębokiej, postępującej z wszystkich stron samotności. I to przez duże S.
Czy lubiłam się nad sobą użalać? Chyba nie. Mimo tego, stanowczo za dużo myślałam o wszystkim co było i jest teraz. To nie ułatwiało w powracaniu do normalnego życia, bo przed oczami miałam kalendarz z dniem zaznaczonym na czerwono. Dzień mojej decyzji. Właśnie robiłam sobie herbatę i szukałam, o ironio, filmu komediowego na wieczór, gdy spomiędzy płyt wyleciała jakaś kartka.
„Robert Sławomirski – architekt”

<><><> 

                Zbyszek ostatnimi dniami wiele myślał o swojej sytuacji. Jego ukochana spodziewała się dziecka, a on za swoje zadanie uważał zapewnienie im jak najlepszych warunków. W tym pojęciu uwzględnił dobre relacje z jego rodzicami. Po ostatniej kolacji pozostał niemiły posmak i to nie ze względu na jedzenie.
Po występach w Katowicach wrócił do ukochanej do Warszawy. W podświadomości wciąż kołatała się myśl, że Jadwiga i Leon mieszkają w tym samym mieście. Brunet bardzo sobie cenił uwagi i spostrzeżenia od ojca, więc chciał się z nim jak najszybciej zobaczyć. Zostawienie ukochanej samej też nie wchodziło w grę.
- Jak się czują moje dwa skarby? – przyjmujący wniósł do sypialni tacę ze śniadaniem.
- Hmm jeszcze nie narzekam, bo to dopiero pierwszy miesiąc. Słyszałam, że potem jest gorzej. Co tak ładnie pachnie? – dziewczyna nosem wciągnęła nowy zapach.
- Coś zdrowego i pysznego. Proszę bardzo, świeży soczek pomarańczowy i razowy chlebek z białym serem. A na deser – jabłuszko – Bartman zadowolony położył tacę na łóżku, a sam usiadł obok.
- I teraz będziesz mnie pilnować, żebym wszystko zjadła? – brunetka z zainteresowaniem spoglądała na smakołyki.
- Jak najbardziej, bo nie będziesz mi mogła zarzucić, że się nie staram – Zbyszek strzelił brwiami.
- Czyli teraz, gdy masz trochę wolnego, będziesz tu ze mną przesiadywać?
- Spędzać czas z moją ukochaną dziewczyną, Justynko – odparł rezolutnie siatkarz.
- A gdzie w tym wszystkim haczyk? – przyjrzała mu się uważnie.
- Nie ma. No może taki maluteńki. Chciałem się wybrać do rodziców jutro na obiad. Oczywiście z tobą.
- Zbyszek, przecież wiesz, jak to się ostatnio skończyło. Po co mam być kością niezgody? Myślisz, że mi z tym dobrze? Pojedziesz sam, to obędzie się bez kłótni – Justyna próbowała wybrnąć z sytuacji.
- Proszę cię, spróbujmy jeszcze raz z nimi. Znam ich od moich narodzin i wiem, że nie są tacy jak w restauracji.
- Owszem, masz bardzo miłego tatę – rzuciła dziewczyna i zajęła się jedzeniem.
Każde na spokojnie przemyślało tą wizję spędzenia kolejnego dnia. W końcu doszli do jakiegoś kompromisu i podjęli się ponownego zmierzenia z przyszłymi dziadkami. Droga na drugi koniec miasta nie zajęła aż tak wiele czasu. Na szczęście dotarli punktualnie.
- Witaj mamo. Cześć tato – brunet przywitał się z rodzicami.
- Dzień dobry – Justyna nieśmiało przekroczyła próg mieszkania. Zbyszek mocno trzymał jej dłoń, dodając otuchy.
- Pomóc ci? – senior Bartman zapytał z troską, gdy dziewczyna nieporadnie zdejmowała kurtkę. Przyjęła pomoc od mężczyzny, a Jadwiga tylko przewróciła oczami.
- Chodź synku, zrobiłam twoje ulubione danie – zaprowadziła siatkarza do salonu.
- Przepraszam, mogłabym skorzystać z toalety? – spytała Jusia.
- Jak najbardziej, już prowadzę – Leon poszedł z nią aż do drzwi od toalety i poinstruował co do dotarcia do salonu.
Tymczasem gospodyni zaczęła znosić już potrawy na stół. Zadowolona stawiała przed synkiem przeróżne przysmaki.
- Może poczekajmy jeszcze chwilkę z nakładaniem na Jusię, żeby nie jadła zimnego? – zaproponował Zibi.
- Nic jej się nie stanie przez te parę minut. Jej sprawa jakie zje – mruknęła rodzicielka.
- Mamo, bądź miła. Przecież spodziewa się twojego wnuka.
- A jesteś tego pewien? Tak od razu zakładasz, że to ty jesteś ojcem? – zapytała kobietu ku zdumieniu obu panów.
- Jak możesz tak myśle… - zaczął brunet.
- Jadwigo, jesteś bezczelna – włączył się mężczyzna. Nie zauważyli, że dziewczyna stanęła w progu.
- Jesteście jak dzieci. Ona przyleciała z testem i ciążą, a wy od razu we wszystko jej wierzycie. Zbysiu, przecież mówiłam ci. Jesteś sławny, popularny, co za tym idzie bogaty. Myślisz, że mało chciałoby cię wykorzystać i oszukać?
- A ja myślę, że jeśli pani zapłaci, to wykonamy testy na ojcostwo – oznajmiła brunetka, siląc się na spokojny ton. Nikt z obecnych nawet się nie domyślał ile bólu zadają jej takie słowa.
- Leoś, a ona to nie jest teraz bezczelna? – skrzeknęła Jadzia.
- Sama sobie zasłużyłaś – mruknął, uśmiechając się ukradkiem do syna.
Reszta posiłku minęła w niezwykle napiętej atmosferze. Pani domu odzywała się tylko do syna, a jej mąż z kolei do wszystkich. Justyna mimo nalegań obu panów Bartmanów nakładała sobie minimalne porcję, wymawiając się brakiem apetytu i małą pojemnością brzucha. Prawda była taka, że to nerwy ścisnęły jej żołądek i mało co mogła przełknąć. Powoli sączyła herbatę z filiżanki obrzucając ojca ukochanego ciepłym spojrzeniem.
Niebawem ponownie musiała skorzystać z toalety i prawie nikt nie miał jej tego za złe. Sama zauważyła, że od czasu ciąży jej pęcherz krócej przetrzymywał mocz. Tym razem poczuła lekki ból. Ostrożnie usiadła na muszli. Słyszała szum wody i odgłosy składanych naczyń. To mamusia zmywała razem z syneczkiem naczynia. Dziewczyna prychnęła pod nosem. Ta kobieta wyprowadzała ją z równowagi. Nawet jakby nocowała razem z nimi i patrzyła jak uprawiają seks to by nie uwierzyła, że to Zbyszka dziecko.
Wychodząc z łazienki słyszała podniesiony damski głos, gdy weszła do salonu i odezwała się do pana Leona, wszystko ucichło.
- Pracujesz gdzieś? – spytał mężczyzna.
- Właśnie chciałam podjąć pracę, ale w tej sytuacji chyba nawet nie opłaca mi się zaczynać. Kto mnie przyjmie?
- Faktycznie. Myślę, że potem ze spokojem sobie coś znajdziesz. O ile ułoży ci się jakoś ze Zbyszkiem – uśmiechnął się.
- Mam nadzieję. Faceci mają różne zdanie o pracujących kobietach – odparła, zapatrzona w sylwetkę młodszego Bartmana.
- Znam Zbyszka od lat, nie wydaje się być taki. Zresztą, jeśli będzie jakiś problem to przyjdź do mnie. Szybko go nakierujemy na odpowiedni ton – roześmiał się ojciec siatkarza.
- A wam co tu tak wesoło? – przyjmujący usiadł obok Justyny i patrzył na nią i na swojego tatę z zaciekawieniem.
- Tak sobie obgadujemy ciebie – mrugnęła do Leona.
- Spisek? Przeciwko mnie?
- Widzisz, dalej mam wzięcie – pan domu szturchnął syna w ramię.
- Leon, pozwól na słówko – Jadwiga oznajmiła zimnym tonem i wyszła na korytarz.
- To chyba przeze mnie – mruknęła Jusia, gdy zostali sami.
- Co ty, kochanie – chłopak ucałował ją w czoło. – Nie przejmuj się nią. Tata sobie poradzi.
- Proszę cię. Przecież widzę jak twoja matka się do mnie odnosi. Nie powiedziała ani jednego miłego słowa.
- Ale mój tata cię bardzo lubi.
- I co z tego? Ja jego też, ale nie wiesz w jakiej sytuacji się znajduję, niezręcznej – podniosła ton.
- Przecież wszystko może się jeszcze zmienić, kochanie – siatkarz próbował ją przytulić, lecz się odsunęła.
- Jakoś nie spodziewam się tego w najbliższym czasie. A może ty też masz jakieś wątpliwości? – spytała nagle Justyna, ostrym wzrokiem wpatrując się w towarzysza.
- Proszę cię, przecież ja ci wierzę. Jesteśmy razem, jak możesz tak myśleć?
- Po tych uroczych rozmowach może mamusia cię przekona do swojego zdania? – syknęła. Wstała i zaczęła spacerować nerwowo po pokoju. Była rozdrażniona.
- Uspokój się i usiądź, bo zaczynasz bredzić – odparł przyjmujący spokojnym tonem. Podszedł do ukochanej i chciał ją posadzić z powrotem na kanapę.
- Nie dotykaj mnie! – zareagowała gwałtownie. – Nie będę siadać, nie mam ochoty. Zostajemy tu na deser czy możemy już iść?
- Nie bądź taka. Zostańmy jeszcze chwilkę, przecież niedawno przyszliśmy.
- A mimo tego zdążyłam już tyle się nasłuchać, że mam dość. Chciałabym stąd wyjść… - Justyna coraz szybciej przemierzała całą długość pomieszczenia. Napięcie kumulowało się gdzieś w środku niej, a  negatywne emocje czuła na własnej skórze. Zaczynała szczerze współczuć panu Leonowi.
- Skarbie, wiesz, że nie możesz się denerwować…
- Wszystko wiem! Ale wy wiecie więcej – w końcu nie wytrzymała i krzyknęła.
- Co to za hałasy? Zbyszek, czy tak się zachowuje odpowiedzialna matka? – rzuciła z niesmakiem Jadwiga.
- A pani jest idealna – prychnęła wściekła dziewczyna.
- Nie pozwalaj sobie! Jeśli myślisz, że złapiesz mojego syna na dziecko, to się grubo mylisz – pani domu wymierzyła palcem w Justynę i zbliżała się do niej powoli. – Nie pozwolę, żeby ktoś taki wszedł do naszej rodziny. Dopilnuję, żebyś nie dostała nawet grosza…
Brunetka przestraszyła się natarczywej postawy kobiety i zaczęła cofać. W momencie gdy natrafiła na ścianę, poczuła ostry ból brzucha i wilgoć na nogach. Krzyknęła i ukucnęła na podłodze.
- Jusia! – Zbyszek podbiegł do niej natychmiast i próbował spojrzeć w oczy ukochanej. – Co się dzieje?
- Boli, strasznie boli… - dziewczyna zerknęła na mokry ślad na podłodze. – Moje dziecko…
- Jedziemy do szpitala! – zawyrokował starszy Bartman i szybko ubrał kurtkę i wziął kluczyki. Siatkarz wziął Justynę na ręce i pognali wszyscy do samochodu. Tylko kobieta została, stojąc nieruchomo w salonie.
W szpitalu wszystko działo się błyskawicznie. Na szczęście od razu znalazł się lekarz i sala operacyjna. Bartmanowie czuli się bezradni, nie otrzymawszy żadnych wiadomości o stanie dziewczyny ani jej dziecka. Zibi czuł jak pieką go oczy. Powstrzymywał cisnące się na zewnątrz łzy, tłumacząc to sobie, że nie ma powodu i wszystko będzie dobrze.
Tego samego zdania był Leon, któremu pozostało siedzenie na plastikowym krzesełku i obserwowanie zdenerwowanego syna. Mógł na własne oczy przekonać się jak przyjmującemu zależy na ukochanej i tym dziecku.
Wszystkie rozmyślania przerwało otwarcie się drzwi prowadzących na blok operacyjny. Do mężczyzn wyszedł lekarz z nieodgadnioną miną.
- Panowie z rodziny?
- Ja jestem jej chłopakiem i ojcem dziecka – Zbyszek znalazł się tuż obok.
- Z pacjentką wszystko w porządku, ale będzie musiała zostać kilka dni na obserwacji – oznajmił doktor.
- To nie wszystko, prawda? – siatkarz wpatrywał się uważnie w mężczyznę zrozpaczonym wzrokiem.
- Nie udało nam się uratować dziecka. Doszło do poronienia.

<><><> 

Małżeństwo Winiarskich odetchnęło. Dagmara znacznie się uspokoiła i pohamowała swoje emocje. Nawet namówiła się na wyjazd na mecze swojego męża. Olivier był wniebowzięty, bo mógł oglądać tatę na żywo razem z mamą. Gdy wrócili do Bełchatowa, Ania nadal u nich pracowała.
Siatkarz postanowił zostać w domu te wakacje i nadrobić braki w czasie spędzanym z rodziną. Mimo tego wyczuwał dystans między sobą a żoną. Wolał nie narażać się i nie powodować niepotrzebnych kłótni i sprzeczek. Michał zapisał się na zajęcia na siłowni i treningi. Codziennie wychodził dzięki temu na kilka godzin z domu.
Również jego żona uciekała od przesiadywania w czterech ścianach. Oficjalnie oświadczyła, że znalazła drobną pracę. Nikt nie wiedział, gdzie idzie po wyjściu z domu. A Dagmara chciała, żeby właśnie tak było. Miała do utrzymania coś w tajemnicy i uważała to tylko wyłącznie za swoją sprawę. Skoro mąż nie pragnął zbytnio jej towarzystwa…
Winiarska późnym wieczorem wróciła do mieszkania. Miała nadzieję, że Michał jest jeszcze na treningu a w domu zastanie tylko Annę. Nie sądziła, żeby dziewczyna skarżyła cokolwiek siatkarzowi, więc mogło jej się udać. Wszystko okazało się niewypałem wraz z męskim głosem z salonu.
- Daga? – wkrótce stanął przed nią brunet.
- Tak to ja. A co ty robisz o tej porze w domu?
- Trening skończył się wcześniej. Myślałem, że wróciłaś dawno temu... – uważnie spoglądał na żonę.
- No jak widzisz, przeciągnęło mi się – odparła brunetka niedbałym tonem i ruszyła do kuchni.
- Aż tyle? Dlaczego tyle pracujesz? Ciągle nie ma cię w domu. A Ania też nie zawsze może zostać z małym – ciągnął podążając w ślad za nią.
- A co? Mam wiecznie siedzieć w domu? Nie będę kurą domową – Daga niespodziewanie podniosła głos.
- Nie karzę ci siedzieć cały czas w domu! Ale nawet ja spędzam mniej czasu na hali!
- No więc nie wiem o co te pretensje. Taaa, bo jak nie jesteś na hali, to gdzieś z kolegami albo w ogóle cię nie ma – usiadła na krześle, czekając aż zagotuje się woda w czajniku i masując stopy.
- Proszę cię, nie mieszaj w to chłopaków, bo oni akurat nie mają z tym nic wspólnego. Ty jakoś możesz cągle spotykać się ze znajomymi, o których ja tak na dobrą sprawę nie mam pojęcia i ich nie znam! – oburzył się Michał an zarzuty ze strony kobiety.
- Chcesz mnie kontrolować? Ja ci nie mówiłam, w którym klubie i z kim masz grać! – powróciła do tematu siatkówki.
- Jasne. Chciałem ci tylko przypomnieć, że ty popierałaś moje decyzje. Co więcej, odnosiłem wrażenie, że podobały ci się te wyjazdy, zwłaszcza do Włoch! – krzyknął na odchodne Michał i wyszedł do sypialni, zostawiając Dagmarę samą. Ona westchnęła tylko cicho i w ciszy zalała torebkę herbaty.

<><><> 

                Niespiesznie przebierałam nogami. Mój płaszcz okazał się idealny na niepewną pogodę i zachmurzone niebo. Nie czułam zimna, które niósł ze sobą wiejący wiatr. Wcale nie chciałam wychodzić z ciepłego mieszkania i wlec się piechotą przez miasto. Niestety musiałam…
                To wszystko przez jeden mój telefon. Tak bardzo chciałam żyć… Nie mogłam pogodzić się z myślą o mojej śmierci. Mimo wszystko. Akurat wtedy, gdy potrzebowałam pieniędzy w ręce wpadła mi wizytówka Roberta. Uznawałam go za dawno zamknięty rozdział, ale chyba teraz musiałam znieść jego widok jeszcze raz.
Ostrożnie pchnęłam drzwi kawiarni, w której mężczyzna wyznaczył miejsce spotkania. Tak jak myślałam, już na mnie czekał. Leciutko trzęsły mi się ręce, ale naciągnęłam na nie rękawy swetra.
- Dzień dobry – przywitałam się z niedostrzegalnym uśmiechem.
- Witaj, jak dobrze cię wreszcie zobaczyć – wstał i chciał ucałować mój policzek, ale ja szybko usiadłam naprzeciwko niego.
- Dziękuję, że zgodziłeś się spotkać.
- Przyznaję, zaskoczyłaś mnie kompletnie, ale czego się nie robi dla starych znajomych – odparł wesołym tonem. – Dobrze się czujesz?
- Dlaczego pytasz? – momentalnie spięłam się.
- Wyglądasz tak jakoś mizerniej. Wyjaśnisz mi powód swojego telefonu?
- Tak jak wspominałam, mam pewną prośbę. Oczywiście, możesz się nie zgodzić – zaczęłam.
- Słucham – rozsiadł się w fotelu z menu w rękach. Nic się nie zmienił. Dalej dbał o siebie i nienagannie się ubierał. Nie wiedziałam, czy ma jakąś kobietę, ale chyba to nie przeszkadzało mu w rozsiewaniu wokół siebie uroku, który zwabiał niemało kobiet. Na mnie to już nie działało.
- Potrzebuję 15 tysięcy złotych – odparłam cicho.
- Na co? – pochylił się nad stolikiem.
- Jeśli musisz wiedzieć, to na operację…
- Coś ci jest? – wyraźnie się zmartwił.
- Tak, choruję na serce. Nie chcę być niegrzeczna, ale potrzebuję ich na „teraz”. Leki już dawno mi nie pomagają – wyjaśniałam beznamiętnym tonem wpatrując się w szybę.
- Boże, Celi… Nie wiedziałem kompletnie o niczym. Oczywiście, że ci pożyczę. Bartosz nie będzie miał nic przeciwko? – spytał.
- Nie jestem z nim i nie będę.
- W takim razie mam jeden warunek – oznajmił nagle.
- Jaki? – z obawą zerknęłam na Roberta. Nie wiedziałam, o co mu teraz może chodzić.
- Dam ci pieniądze, nawet nie będziesz musiała mi ich zwracać, ale zgodzisz się za mnie wyjść.

<><><><><><><><><><><><><><><> 

Tak musiało być, po prostu musiało.
Może w tym odcinku nadmiar zła się zgromadził, a mi też ciężko było to pisać.
Wszystko przemyślałam.
Powrót R. Pozdrowienia dla tych, którym ta litera kojarzy się inaczej ;)