Łączna liczba wyświetleń

15 lip 2012

#49# Żegnam sen, co się prześnił.


Bartman musiał otwarcie przyznać, że odnowienie znajomości z Andżeliką dodało mu odrobinę energii i chęci do życia. Ładował przy niej swoje akumulatory w radość, której brakowało mu ostatnimi czasy. Postanowił skorzystać z okazji do spotykania się z koleżanką, gdyż w domu nie miał czego szukać. Opryskliwość ukochanej dawała się siatkarzowi nieźle we znaki. Postanowił, że Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
- Dzięki. Przynajmniej miałem z kim o tym pogadać – powiedział Zbyszek, będąc na kolejnym spotkaniu ze starą znajomą.
- Nie ma sprawy. Cieszę się, że na siebie wpadliśmy. Chyba brakowało mi tej znajomości – odpowiedziała Andżela.
- Serio? - uśmiechnął się lekko.
- Pewnie. Z twoim poczuciem humoru nie można się nudzić. Tak nagle zniknąłeś... Wiedziałam, że to kontrakt zmusił cię do wyjazdu. Kiedyś myślałam... Z resztą, nie ważne. Cieszę się tym, co jest teraz.
- Kontrakt, kontrakt. Co sobie myślałaś? Hmm? - zaciekawiło go zmieszanie się dziewczyny.
- Nie ważne. Wspominam stare czasy, to nic wielkiego. Kontakt się urwał, stara zażyłość znikła, z czasem zapomniałam. A teraz proszę. Gdyby ktoś powiedział mi przed godziną, że spotkam starego przyjaciela, chyba bym się roześmiała – dziewczyna zmieniła temat.
- Przyznaj, podkochiwałaś się we mnie? - Zbyszka oświeciło.
- To było dawno i nieprawda - odparła krótko, czerwieniąc się lekko.
- O jacie. Kompletnie nie miałem o tym pojęcia. Nigdy bym nie pomyślał, że ta mądra i zdolna uczennica może zwrócić uwagę na klasowego pajaca - roześmiał się. Pierwszy raz od ostatnich dni.
- No widzisz... - spojrzała na niego, przygryzając nieznacznie wargę. Podobał się jej dźwięk jego śmiechu. Siatkarz wyraźnie się rozluźnił, znowu był tym dawnym Zbyszkiem, który niszczył każdą lekcję w szkole. - Właśnie tym pajacowaniem kupiłeś serca większości dziewczyn ze szkoły.
- O nich to wiedziałem. Nie kryły się ze swoimi uczuciami. Ale ty... Myślałem, że lubisz się tylko i wyłącznie ze mnie pośmiać.
- Bo tak było. Ale wiesz, podobno kujonów i pajaców najlepiej się pamięta. Wlazłeś mi do głowy i jej nie opuściłeś. Te kilka lat... Chętnie do nich wracam. Żałuję tylko, że wszystko potoczyło się w tym kierunku... Oczywiście, cieszę się z twojej kariery i rozwoju, to najważniejsze. Ale brakowało mi tych rozmów, spotkań. Nie wiem, czy wiązało się to z moimi silnymi uczuciami, czy po prostu naszą przyjaźnią.
- Przynajmniej ja byłem zdania, że lubisz ze mną po prostu gadać. Niezobowiązująco. Gdybyś dała jakiś znak, kto wie. Może zabrałbym cię do Włoch - zażartował przyjmujący.
- Zrobiłbyś to? - spojrzała na niego spod rzęs, a ten drgnął lekko. Nie spuścił jednak wzroku, zielone tęczówki dziewczyny przyciągały go niczym magnes. - Czasem żałuję. Może teraz…
- Żylibyśmy sobie w domku na południu Włoch z gromadką dzieci, co nie? Możemy gdybać. No ale jest jak jest - brunet wyprostował się na fotelu.
- Chodzilibyśmy co weekend na plażę, wieczorne spacery brzegiem morza... Maluchy byłyby podobne do ciebie. Ale to ja wybrałabym psiaka. Trochę większego, niż twój... Jak on się nazywa? - zaśmiała się, patrząc na spokojnie leżącego yorka, który najwyraźniej znudzony uciął sobie drzemkę.
- Bobek. Masz jakiegoś pupila? - spytał, nie chcąc kontynuować mrzonek o wspólnym życiu.
- Rozglądam się za jakimś. Nie często mam na to czas, ale smutno jest siedzieć samemu wieczorem w domu.
- Dokładnie. A taki zwierzak daje tyle radości - Zibi podrapał psa za uchem.
- Tym bardziej będę się z tą decyzją śpieszyć. Może kiedyś znowu wpadniemy na siebie podczas spaceru?
- Tylko jak kupisz suczkę, to ich nie rozdzielimy tak łatwo - zaśmiał się.
- Kobieta kobietę zrozumie - uśmiechnęła się również, odkładając filiżankę na spodek. Zerknęła odruchowo na zegarek, po czym uniosła brwi w geście zdziwienia. - Późno się zrobiło, chyba czas wracać. Przynajmniej ominę największe korki. Widać jest jeszcze jeden plus tego spotkania.
- Dobrze, że na coś się przydałem - podsumował Zbyszek. - To się zdzwonimy jakby co?
- Będę czekać - poprawiła torebkę na ramieniu, po czym stanęła na palcach i pocałowała go w policzek. - Dzięki za dzisiaj. Nawet nie wiesz, jak cieszę się z tego spotkania.
- Ja też. Pa, Andżela - pomachał rudowłosej i odszedł ze smyczą w dłoni.

<><><> 

                Justyna usiadła przed lustrem i spojrzała na swoje odbicie. Na chwilkę zerknęła w dół na płaski brzuch. Gdyby nie poroniła, teraz byłby już on okrąglutki. Nie, nie mogła w ten sposób liczyć czasu. Niedawno dotarło do niej, że rani Zbyszka. Momentem przełomowym była ich kolejna kłótnia, po której wyszła wściekła do siebie, a gdy wróciła za kilka minut, brunet siedział na podłodze pod ścianą. Dziewczyna zobaczyła męskie łzy.
                Płakał przez nią, bo traktowała go, jakby był nikim. Dopiero wtedy pojęła, że ból ojca może istnieć, że on chciał tego dziecka tak samo mocno jak ona. Brunetka miała ochotę podbiec i przytulić chłopaka, ale coś zatrzymało ją w progu drzwi. Jakby zareagował na taki gest? Mógłby ją odtrącić, odepchnąć, być normalnie w świecie zły, bo widziała go rozklejonego.
Musiała działać jak najszybciej, żeby go nie stracić. Wiedziała, że z kimś się spotyka. Nie spytała siatkarza o nic, żeby nie wyjść na zaborczą. W głębi duszy bardzo bolało ją to, że z tamtą dziewczyną miał pozytywne relacje. Zibi wracał zawsze roześmiany, w świetnym humorze. Ewidentnie był pod wpływem uroku nieznajomej rudowłosej. Z Jusią dawno tak dobrze się razem nie bawili. Teraz przyjmujący odwrócił role i czuła wyraźnie, że zbywa ją i ignoruje większość pytań. Justyna zdawała sobie sprawę, że to zemsta. Bardzo bolesna zemsta.
Któregoś dnia nie wytrzymała. Poczuła chęć zmiany, przywrócenia dawnych emocji. Gdy tylko siatkarz wyszedł na trening po południu, ona zaczęła wertować książkę kucharską. Od bardzo długiego czasu wyszła na świeże powietrze i uśmiechała się do ludzi w koło. Kasjerce w sklepie życzyła miłego dnia, mając nadzieję, że to samo spotka ją.
Brunetka resztę czasu spędziła w kuchni, pilnując swojej potrawy oraz w łazience, by dobrze się prezentować. Wyciągnęła z szafy zapomnianą ciemnozieloną sukienkę i z chęcią włożyła ją na siebie. Pospiesznie narzuciła fartuch, słysząc skwierczenie na patelni. Justyna zdążyła wcześniej nakryć stół i ustawić kilka świeczek. Na środku postawiła naczynie żaroodporne z daniem wieczoru. W końcu usłyszała wyczekiwany brzdęk zamka.
- Cześć kochanie – powiedziała, ciskając w kąt fartuszek.
- Hej – mruknął brunet i rzucił w kąt swoją torbę. Nawet nie zajrzał do salonu tylko od razu ruszył do łazienki.
- Umyj się, a potem mógłbyś przyjść? Zrobiłam kolację – rzuciła za nim.
- Dzięki, ale jadłem wcześniej na mieście i nie jestem głodny. Możesz zjeść sama – odparł brunet beznamiętnym tonem.
Dziewczyna opadła bezradnie na jedno z krzeseł. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewała. Z wściekłości rzuciła ścierką na podłogę. Nie tak to miało wyglądać. Zdecydowanie nie tak. Skoro tak ma być zawsze, to chyba będzie musiała wyjechać. Niewiele myśląc rozbiła dla odreagowania talerz. Zaraz potem usłyszała dzwoniący telefon.
- Tak, słucham?
- Pani Justyna Smolarczyk? – po drugiej stronie zabrzmiał męski głos.
- Przy telefonie – odpowiedziała niepewnie.
- Dzwonię ze szpitala. Przebywa u nas pani Cecylia Mazurkiewicz. Mogłaby pani przyjechać? Pacjentka jest w bardzo ciężkim stanie i szukamy jej bliskich…
- Oczywiście – odparła machinalnie i miała wrażenie, że stało się coś złego.

<><><> 

                Siedział na krawędzi stołu, a między jego nogami stała blondynka i pochylała się nad nim. Skrzętnie uwijała się przy opatrywaniu rany. Tak jak obiecała, zabrała Michała do domu, by odkazić skaleczenie. Chłopak przyglądał się uważnie jej sylwetce, dopóki nie poczuł silnego pieczenia.
- Ssss...
- Oj, przestań. Przecież to nic takiego. Staram się być delikatna – wytłumaczyła Ania. - Jak będziesz grzeczny, to dostaniesz nagrodę.
- Ja zawsze jestem grzeczny. Nagrodę? A jaką?
- Michaś… - zaśmiała się, odstawiając buteleczkę z wodą utlenioną na stoli. - Niespodzianki chyba mają to do siebie, że są niespodziewane, prawda?
- No chyba tak - podrapał się po głowie. - Ale chyba swojemu rycerzowi powiesz? - przytrzymał ją przy sobie i położył ręce na jej biodrach.
- Aleś ty ciekawski... – mruknęła dziewczyna i popatrzyła na jego usta. Rozcięcia prawie nie było widać, więc nie trzeba będzie się tłumaczyć przed kolegami. - Właściwie to...
Nie zdążyła dokończyć, gdyż uniemożliwił jej to przyjmujący, dotykając jej warg. Nawet nie zorientowała się, kiedy pochylił się nad nią i pocałował z zaskoczenia. Przez moment nie wiedziała, gdzie się znajduje.
- Michał, ja... - powiedziała cicho, odrywając swoje usta od jego. - Nie powinniśmy.
- Ale dlaczego? Przecież jestem twoim bohaterem. Chyba należy mi się coś w nagrodę? Ręka królewny albo coś – mruknął z uśmiechem na ustach brunet.
- Królestwa raczej nie dostaniesz. - zaśmiała się.
- A może jedną noc w twoim królestwie? – zrobił dwuznaczną minę.
- Książę Michał chyba pomylił bajki - chciała się od niego odsunąć, ale on tylko przyciągnął ją bliżej do siebie.
- Książę Michał pyta czy Królewna Anna chce z nim razem rządzić królestwem - spojrzał jej głęboko w oczy.
- W każdej bajce jest jakaś zła królowa. - powiedziała cicho Ania, nieznacznie przybliżając swoją twarz do jego. Teraz ich usta dzieliło już tylko kilka centymetrów.
- Ale miłość zawsze zwycięża - siatkarz pocałował delikatnie dziewczynę, a nie napotykając oporu zaczął to robić bardziej zachłannie.

<><><> 

                Delikatnie zamrugałam powiekami. Poczułam uścisk czyjejś dłoni. Mrużąc oczy przed jaskrawym światłem lampy, próbowałam rozpoznać sylwetkę obok mnie.
- Spokojnie, bo oślepniesz. Przyzwyczaj źrenice – cicho powiedziała brunetka. – Oj Celi…
- Moja głowa… Wszystko mnie boli… - próbowałam się podnieść. Z pomocą przyszła mi przyjaciółka, podsuwając poduszkę pod plecy.
- Nie możesz się przemęczać, w końcu byłaś w śpiączce. Dowiem się, jak się tu znalazłaś i dlaczego ja nic nie wiem? – spojrzała na mnie poważnym wzrokiem.
- Który dzisiaj mamy?
- Eee… 10 lipca? – odparła zdumiona dziewczyna.
- Boże… - zajrzałam szybko pod kołdrę. Mój brzuch był płaski. To był tylko sen. - To był sen! – wykrzyknęłam na głos.
- Wszystko w porządku? – Jusia wydawała się wątpić w mój stan zdrowia psychicznego.
- Miałam straszny sen. Znaczy… Ciąża nie jest straszna, ale miałam wybierać dziecko albo ja… Uff… - przetarłam czoło. – Przepraszam.
- Czekałam na to. Wiesz, jak się przestraszyłam? Dlaczego milczysz cały czas? Dopiero gdy dzieje się coś poważnego, dowiaduję się, że masz problemy – mruknęła.
- Nie chciałam ci zawracać głowy drobnostką… - zaczęłam, ale przyjaciółka zmroziła mnie wzrokiem. – To tylko choroba, ale uleczalna. Naprawdę sobie poradzę i szkoda twoich nerwów – uśmiechnęłam się blado.
- Przecież cię kocham, głupia. Jak mogę się nie przejmować?
- Przepraszam jeszcze raz. Obiecuję poprawę. A jak tam ze Zbyszkiem we Wrocławiu? – zagadnęłam, ale zobaczyłam, że to jednak był zły pomysł.
- Właśnie przyjechałam tu… z walizką. Wyprowadziłam się od niego – oznajmiła brunetka, odwracając wzrok. – Straciłam jego dziecko…
- Justynko, kochanie – złapałam ją za rękę ze łzami w oczach. – Co się z nami stało? Kiedyś rozmawiałyśmy o wszystkim. Jak się czujesz?
- Nie byłam sobą od czasu… - jej głos się załamał. – I chyba straciłam też Zbyszka…
W ciągu kilkunastu minut nadrobiłyśmy to, co działo się u mnie i u niej. Jednak ja nie miałam odwagi powiedzieć o faktycznym stanie mojej choroby i Robercie. Wytarłam chusteczką swoje łzy i te przyjaciółki też.
- Nie płacz skarbie. Może po jakimś czasie wam przejdzie i wrócicie do siebie. To było traumatyczne przeżycie, ale wszystko można pokonać. Skoro nie chcesz wracać do Warszawy, to może jedź do Płocka, do rodziców? – zaproponowałam.
- Wiesz, chyba masz rację. Nie obawiaj się Celuś, nic twoim nie powiem – przytuliła mnie.
Pomyślałam, że właśnie takiej osoby mi brakowało oraz że niedługo moi rodzicie sami się o mnie dowiedzą. Bo… Tak. Zdecydowałam. Propozycja Roberta nie była obietnicą raju, ale dawała szansę na przeżycie. Nie pozostawało mi nic innego, jak przystać na nią. Postanowione.

<><><> 

- Dzień dobry królewno – obudził ją czuły dotyk dłoni siatkarza na policzku.
- Heej.
- Wyspałaś się? Chłopacy zawsze mówili, że głośno chrapię – Michał przyglądał się twarzy dziewczyny.
- Dziękuję, dobrze. No, może trochę chrapałeś. Przepraszam, jechałeś równo! – parsknęła śmiechem.
- Eeeej! Nieładnie, nieładnie. Powinnaś powiedzieć raczej coś w stylu: nawet gdy chrapiesz, jesteś słodki – strzelił szeroki uśmiech.
- Wiesz, że nie potrafię kłamać - zaśmiała się, widząc jego zdezorientowaną minę. - No dobrze. Jesteś słodki.
- No i to chciałem usłyszeć. Ty też jesteś całkiem słodziutka – wymruczał Winiarski.
- Dobra, dobra. Przyznaj się od razu, że czegoś chcesz.
- Przejrzałaś mnie. Poproszę buziaka, o tutaj - pokazał na ułożone w dzióbek usta.
- No wiesz, tak od rana? Ty to jakiś niewyżyty jesteś! - zaśmiała się, ale spełniła jego prośbę.
Siatkarz natychmiast pochwycił Anię w swoje ramiona i przyssał się na dobre. Nie mógł się opanować, gdy była tak blisko.
- Niewyżyty to bym był, gdybym chciał gdzie indziej buziaka - zarechotał.
- Misiek! Jesteś niemożliwy! Wiesz co? Idę sobie – rzuciła blondynka z wyrzutem i usiadła na łóżku z zamiarem opuszczenia pokoju.
- Nie chcę nic mówić, ale to twoje mieszkanie. Mnie powinnaś wyrzucić - odparł z rozbrajającym uśmiechem.
- Noo too... Ty sobie pójdziesz.
- Ale przecież byłem grzeczny... – brunet zmarkotniał.
- Dobra już, dobra. Nie mądruj tak. Zjadłbyś coś..? – spytała Anna.
- Głupie pytanie. Głodny Michaś to zły Michaś.
- Noo... To możesz zrobić jakieś śniadanie, wiesz, gdzie jest kuchnia. A ja w tym czasie zajmę łazienkę... - próbowała się powoli wymknąć, okrywając się kołdrą. Stała prawie przy drzwiach, gdy Michał doskoczył do niej. Ania zaśmiała się tylko, widząc, że siatkarz nie zdaje sobie sprawy z kompletnego braku ubrań. Wykorzystując jego zmieszanie, uciekła do łazienki.
- I tak wszystko widziałem - krzyknął za nią i pomaszerował do kuchni. Czas zabawić się w kucharza. - Co my tu mamy? – Misiek zajrzał do lodówki.

- Smakowicie pachnie... Michał, mógłbyś się ubrać! - Ania weszła do kuchni kilka minut później i aż stanęła ze zdziwienia. Mężczyzna stał za stołem kompletnie nagi, przynajmniej tak jej się wydawało.
- No przecież jestem ubrany - wyszczerzył się i zaprezentował blondynce swoje slipki.
- Ech... Mącisz mi w głowie - palnęła i niemalże od razu zakryła usta dłonią. Winiar tylko parsknął śmiechem.
- No nic nie poradzę, taki już jestem sexy.
- Dobra już dobra, panie Doskonały. Co tam pichcisz? – zajrzała mu przez ramię.
- Doskonałą jajecznicę – odparł dumny z siebie.
- Doskonale! Umieram z głodu! - zaśmiała się dziewczyna i usiadła przy nakrytym stole.
- Nie za dobrze masz? Dzisiaj  śniadanie pod nos, wczoraj kolacja do łóżka – bełchatowianin zerknął kątem oka na ukochaną.
- Nazwiesz siebie kolacją? Bardziej deserem, choć trochę wybrakowanym. Nie miałeś wisienki! Poza tym, jestem kobietą, należą mi się pewne przywileje – wzruszyła ramionami z beztroskim wyrazem twarzy.
- Dokładnie to miałem na myśli. Ej ej ej, żadnym wybrakowanym. Nie było wisienki, ale był banan i dwie pomarańcze - poruszył brwiami.
- Michał, proszę cię… - dziewczyna spojrzała na niego z krzywym uśmiechem. - Lepiej podawaj, bo wystygnie.
- Ktoś tu zgrywa porządnicką, ale przy mnie długo taka nie będziesz. No proszę, już możesz zajadać.
- Mmm, pychota. A podobno to Bąku umie gotować... – Anka delektowała się smakiem jajek.
- Bo umie, ale mistrzem dań prostych jestem ja.
- Dobra już dobra. Wszyscy to wiemy – mruknęła z pełnymi ustami.
- No do tego mam świetne poczucie humoru, jestem królem dowcipów, mam fajny tyłek - zaczął wymieniać, ale Ania uciszyła go muśnięciem w usta.
- Michaś... Co teraz...? - powiedziała cicho, patrząc mu w oczy.
- Teraz... Wszystko zależy od ciebie. Od tego... Czy chcesz być ze mną? - spojrzał pytająco.
- Michał, ja... to jest... - wahała się. - Skąd mam wiedzieć, że ty też byś tego chciał..?
- Boże, Anka... Nie widzisz tego? Nic do ciebie nie dotarło ostatnimi czasy? – siatkarz zerwał się z miejsca, ukucnął przed dziewczyną i złapał jej dłoń.
- Co miało dotrzeć? To, że namieszałam ci w życiu?
- Nie. Przecież... Nie zauważyłaś jak się staram? Jak walczyłem w twojej obronie? Ja robię to wszystko dlatego, że.. – zaczął tłumaczyć.
- Tak..? Misiek, ja nie oczekuję wielkich wyznań. Chcę opiekuna, człowieka na dobre i na złe. Myślisz, że mógłbyś nim być? – spojrzała z nadzieją na bruneta. Błękit jego tęczówek wydawał się emanować szczerością.
- Dlaczego mi to robisz? Wyduszasz to ze mnie... Kocham cię jak szalony! - wykrzyknął szybko ostatnie zdanie. - Mogę być kimkolwiek zechcesz.
- Nie musisz być kimkolwiek, po prostu bądź... – odpowiedziała i po raz kolejny dzisiejszego dnia się pocałowali. Wcale nie mieli siebie dość i nie narzekali na nudę. Każde z nich czuło się wyśmienicie w swoim towarzystwie, zwłaszcza podczas takich zbliżeń.
- Jestem. Cały czas byłem przy tobie – szepnął Winiarski.
- Nie wiem, jak dałabym radę bez ciebie... Ale co dalej? Co z Dagą, Olim?
- Gdyby nie ty, miałbym wielkie poroże... Nie widzę już w swoim życiu obok siebie Dagmary, tylko kompletnie inną kobietę - uśmiechnął się ciepło do dziewczyny. - Może moglibyśmy stworzyć z Olivierem rodzinę? Może to za dużo dla ciebie?
- Nie, ja... Ja też bym chciała. Bardzo.
- Naprawdę? – mężczyzna chyba nie mógł uwierzyć w swoje szczęście.
- Oczywiście. Przez cały ten czas... Byłeś przy mnie, zawsze mogłam na ciebie liczyć. A wtedy, w Spale... Myślałam, że to nic dla ciebie nie znaczyło – wyjaśniła.
- Wiesz, ostatnimi czasy... Sobie wyobrażałem, że to ty jesteś moją żoną i mamą Oliego. I wiesz co? To była cudowna rodzina. Wtedy w Spale... Nie wiedziałem jak miałbym się zachować... Nie chciałem cię skrzywdzić. Nigdy nie zapomniałem o tym pocałunku.
- Naprawdę? Ja też... – Ania odetchnęła głęboko.
- Więc skoro wszystko tak się potoczyło... Chyba ktoś u góry chciał, żebyśmy byli razem? – Misiek podniósł się do pionu.
- Chyba tak.
- Rozwiodę się z Dagmarą i postaram się o wyłączną opiekę nad Oliem albo chociaż ograniczę jej prawa. Zrobię to wszystko, jeżeli będę wiedział, że mam dla kogo.
- Jestem z tobą, Michaś. Zawsze i wszędzie, jak długo będziesz tego chciał.
- Dziękuję - przytulił ją z całych sił. Stali tak dłuższy czas, chłonąc chwilę i oswajając się z nową sytuacją, bo zmieniło się wiele.

<><><><><><><><><><><><><> 

Zaskoczone?
Przepraszam, że tak niecnie was podpuściłam w poprzednim odcinku, ale moja lekko złośliwa natura się odezwała ;p
Jednak choroba Cecylii to nie był sen i wcale nie jest prościej, prawda?

Osąd pozostawiam wam :)

5 lip 2012

#48# Bo dalej liczy się, to co jest na zawsze.


Ogólnie rzecz biorąc, nie czułam się najlepiej ostatnimi dniami. Choroba dawała mi się we znaki i dopiero teraz poznałam, co mnie czeka. A przecież miało być jeszcze gorzej. Non stop miałam w uszach słowa Roberta. Wtedy wyszłam z kawiarni, dodając cicho, że się zastanowię.
Czy wiedziałam, co zrobić? Decyzja wcale nie była łatwa. Ja chciałam żyć, a do tego wcale nie zaliczało się uwięzienie u boku architekta. Mogłam się założyć, że moja rodzinka nagle się zjawi i przygarnie mnie pod swoje skrzydła. W końcu on był ich wymarzonym zięciem.
Wraz z ciążącą nade mną koniecznością podjęcia jakiejkolwiek decyzji, przygniatał mnie strach i nerwy. Wyobrażałam sobie przeróżne scenariusze. Przeważnie te mniej wesołe. O kim mam myśleć? O innych czy o sobie? Komu będzie mnie brakowało? W mojej głowie czekało jeszcze z milion takich pytań, ale pociemniało mi nagle przed oczami i poczułam, że zbliżam się szybko do podłoża.

<><><> 

Siatkarz ostrożnie uchylił drzwi sali. Lekarz przed chwilą pozwolił mu wejść do ukochanej.
- Cześć, Jusiaczku - powiedział cicho.
- Nie musiałeś przychodzić - odparła lekko zachrypniętym głosem. Leżała nieruchomo, z rękoma ułożonymi wzdłuż ciała. Wpatrywała się w sufit z beznamiętnym wyrazem twarzy. Z łatwością dostrzegł cienie pod jej opuchniętymi od płaczu oczyma.
- Musiałem. Jestem twoim partnerem i przejdziemy przez to razem - wziął jej zimną dłoń i ucałował.
- Nie wiesz, co czuję. Nic nie rozumiesz, to było moje maleństwo...
- Nasze, kochanie, nasze. Przecież chciałem go tak samo jak ty.
- To było moje dzieciątko... - powtarzała jak mantrę Justyna. Zupełnie niespodziewanie obróciła głowę i przeniosła wzrok na Zbyszka. Ten drgnął, widząc jej pełne bólu i cierpienia spojrzenie. - Ja je zabiłam. Mogłam nie...
- Nie, nie. Niepotrzebnie nalegałem na wizytę u rodziców. Musze powiedzieć jasno, że to moja mama cię zdenerwowała - przyznał brunet z ciężkim sercem. - Broń Boże nie obwiniaj o to siebie.
- To twoja matka, musi się o ciebie troszczyć, choć nie jesteś już dzieckiem. To ja mogłam zareagować spokojniej. Może ona miała rację. Jestem ci kulą u nogi, ograniczam cię. Nie byłabym dość dobrą dziewczyną dla ciebie, a już na pewno nie matką twojego dziecka.
- Przestań! - potrząsnął lekko dziewczyną. - Nie słuchaj tego, co ona mówi tylko ja. Kocham cię i możemy mieć jeszcze niejedno dziecko. Obiecuję ci, że doczekamy się potomka.
- Żeby znowu go przedwcześnie stracić? - z jej oczu popłynęły łzy, na które nie chciał patrzeć. Starł je lekko kciukiem, niewiele to jednak pomogło. - To nie ma przyszłości. Chyba lepiej, żebyś odszedł.
- Nie możemy się teraz poddać, rozumiesz? Pokażmy wszystkim, że jesteśmy silni i naprawdę się kochamy. Pokażmy to sobie - wyszeptał do jej ucha, ostrożnie obejmując Jusię.
- Nie - powiedziała cicho. - Ja nie potrafię ci dać tego, czego oczekujesz. Wszyscy są nam przeciwni. Nawet ta miłość nie jest w stanie tego zmienić.
- Skarbie, nie zostawiaj mnie, proszę. Potrzebujesz mnie i ja ciebie też. Nie kończmy tak tego. Niedługo dostaniesz wypis i wrócimy do domu. Zobaczysz, wszystko będzie już wyglądać inaczej niż teraz - przyjmujący próbował przekonywać wybrankę.
- Inaczej? - jej głos brzmiał niczym kilkuletniego dziecka, któremu rodzice obiecali coś ważnego. - Inaczej, znaczy lepiej? Jak możesz mi to zagwarantować? Zbyszek, kocham cię całym sercem, czasem aż boję się siły tego uczucia. Ale... Jeśli będziemy próbować i znowu się nie uda, i znowu, i znowu, i tak ciągle... To jaką mamy szansę?
- Zawsze jest szansa. Sama powiedziałaś, że mnie kochasz. To jest powód, żeby walczyć. Przecież stało się tak a nie inaczej przez złe emocje, twój organizm jest zdrowy, rozumiesz?
- Myślisz, że damy radę? Twoja matka mnie nienawidzi... Jeśli nie nasze zawahanie, to jej niechęć nas zniszczy.
- Myślę, że po tym... Jeśli ma sumienie, to się zmieni. Będzie dobrze - ucałował brunetkę. - Jeśli byłoby to koniecznie przy kolejnej ciąży, to nie musicie się widywać przed porodem.
- Jeśli do porodu dojdzie... - westchnęła Justyna, dotykając delikatnie dłonią płaskiego brzucha. Ponownie w jej oczach zagościł smutek i nostalgia. Zbyszek opuścił głowę w geście bezradności. Nie wiedział już, jak pocieszyć ukochaną.
- Chyba lepiej jak już pójdę, co? Przynieść ci coś? - spytał z troską.
- Nie, dziękuję. Nie mam na nic ochoty. Z resztą, przecież i tak za niedługo mnie wypiszą.
- Więc dzwoń, jeśli czegoś ci potrzeba - położył na stoliku jej telefon. Chciał pocałować dziewczynę w usta, ale ta obróciła głowę nadstawiając policzek. Zatrzymał się na chwilę w drzwiach, spoglądając zmartwionym wzrokiem na Justynę. Westchnął tylko i wyszedł.

Ostatnimi czasy ciężko mu się żyło z Justyną. Starał się jak mógł, by ułatwić jej powrót do normalności, ale brunetka jakby tego nie chciała. Wciąż rozpamiętywała stracone dziecko, płakała całe dnie i noce, prawie w ogóle się nie odzywała i nie uśmiechała. Siatkarzowi brakowało tej wcześniejszej roześmianej dziewczyny. Nadal ją kochał, chociaż było to trudne.
Aby choć na chwilę opuścić mieszkanie z gęstą, przytłaczającą atmosferą, wyszedł z psem na spacer. Chciał odetchnąć, zapomnieć, nabrać sił.
- Zibi? - usłyszał nagle czyjeś wołanie. - Zbyszek? Zbyszek Bartman? Nie wierzę, tyle lat!
- Andżela? - brunetowi ciężko było rozpoznać koleżankę ze szkoły.
- Nie mów, że mnie nie poznałeś! - parsknęła perlistym śmiechem dziewczyna, odgarniając pasmo ogniście rudych włosów za ucho.
- Te włosy, twarz.. Zmieniłaś się przez 5 lat.
- Za to ty jak zwykle uroczy - mrugnęła do niego, nie przestając się uśmiechać. - Co słychać? Opowiadaj szybko! Słyszałam, że dopiąłeś swego i teraz zna cię cały siatkarski światek.
- Nie przesadzajmy z tym całym. Zwiedziłem trochę klubów, nabrałem doświadczenia. Teraz bronię barw stolicy - odparł przyjmujący.
- Znowu ta skromność. Aj, Zibi, Zibi. Nic się nie zmieniłeś.
- Mówię jak jest no. Śpieszysz się gdzieś? - spytał przyglądając się uważniej starej znajomej.
- Nie, właściwie to mam sporo czasu. Wiesz, wolne popołudnie nie zdarza się często, muszę odsapnąć trochę od tego tłumu. Masz jakieś propozycje?
- Jeśli nie będę ci przeszkadzał w odpoczywaniu... Kawa? – przyjmujący zaproponował z nadzieją.
- Chętnie. Muszę cię o wszystko wypytać!
- Tak? - spojrzał pytająco na Andżelikę.
- Pewnie. Ciekawa jestem, co zmieniło się w życiu tamtego chłopaka z loczkami, który miał takie ambicje...
- Dalej mam ambicję, tylko loczki zniknęły - uśmiechnął się lekko
- Właśnie widzę, żeś fryzurę zmienił - stanęła na palcach i ze śmiechem zmierzwiła mu włosy. - Ups. Nie zostanę zbita przez dziewczynę za takie spoufalanie?
- Co ty. Justynie nie w głowie takie rzeczy. Dzielnie znosi obecność moich fanek. Chociaż teraz... - urwał odganiając złe myśli.
- Coś nie tak? - spojrzała na niego spod rzęs, uśmiechając się zachęcająco.
- To nie jest rozmowa na teraz - mruknął siatkarza.
- Jak wolisz, nie będę naciskać. Może to faktycznie nie moja sprawa.. – zreflektowała się jego koleżanka.
- Nie o to chodzi. Nie chcę o tym rozmawiać na środku parku.
- No tak, rozumiem. To co, idziemy na tą kawę? Sądzę, że pozwolą nam wejść do którejś kawiarni z tym maluchem - kucnęła przy malutkim yorku i podrapała go za uchem. Podniosła głowę do góry, patrząc na Bartmana.
- Mam nadzieję. Najwyżej usiądziemy przy stoliku na dworze. Panie przodem.
- Super. Swoją drogą, jak znajdujesz czas dla tego malucha? Ciągle jesteś w rozjazdach, na treningach..
- Teraz niedawno wziąłem go do siebie. W innych wypadkach mieszka u moich rodziców - wyjaśnił siatkarz.
- No tak, to oczywiste... - mruknęła. Usiedli w końcu przy niewielkim stoliku. - Może teraz powiesz mi, co się dzieje? Jeszcze umiem poznać, kiedy coś cię gryzie, choć dawno się nie widzieliśmy – Andżelika przybrała zmartwiony wyraz.
- Czyli mam to wypisane na twarzy? - jęknął bezradnie.
- Zbyszek, nie znamy się od dzisiaj. Coś nie tak z dziewczyną? Justyna, dobrze pamiętam?
- Komuś muszę to powiedzieć... Straciliśmy dziecko - wyszeptał.
- Boże, przepraszam. Nie powinnam była... - zająknęła się na chwilę. - Przykro mi. Ale przecież... Zawsze można spróbować jeszcze raz, prawda...?
- Nie przepraszaj... Jusia nie chce o tym słyszeć. Oddalamy się od siebie..
- Może daj jej chwilę? Wiesz, to dla niej trudny okres. Rozumiem ból ojca, który traci dziecko, ale jednak matka... To trochę silniejsza więź – rudowłosa próbowała wczuć się w ich sytuację.
- Tak, tak. Wiesz ile chwil jej już dawałem? Dużo... – brunet mówił coraz bardziej łamiącym się głosem.
- No, niby tak... - zamyśliła się na chwilę. - Naprawdę nic to nie dało?
- Już dłuższy czas tak jest... Nie umiem do niej dotrzeć.
- Może... Może ona nie tego oczekuje? Daj jej spokój, niech sobie przemyśli wszystko. Da ci znać, kiedy już będzie lepiej. Kochacie się...
- Ale jak to ma tak wyglądać.. - przetarł twarz dłońmi. - Nie umiem tak żyć. Obok niej bez kontaktu.
- Wygląda na to, że będziesz musiał. Nie znam Justyny, ale wydaje mi się, że ona tak szybko się nie zmieni. To chyba czas, byś i ty stał się bardziej oschły. Może ta terapia szokowa coś zmieni.
- Ale jak to? - siatkarz spojrzał zdumionym wzrokiem na towarzyszkę. W międzyczasie podszedł do nich kelner z kawą.
- Słuchaj, to nie jest normalne. Okay, zdarzyła się wam ogromna tragedia. Ty byłeś w porządku, okazałeś współczucie, byłeś z nią. Ja rozumiem, że jest jej ciężko, ale kiedyś będzie musiała się z tym pogodzić. Dlaczego ty masz cierpieć podwójnie? Może, gdy zauważy, że masz gdzieś jej zachowanie, to się zmieni?
- Na tą chwilę nie potrafię tego ogarnąć umysłem. Przemyślę to. Nie chcę się na niej odgrywać. To nie fair w takiej sytuacji - pokręcił głową.
- Zbyszek, zobacz, co ona zrobiła! Dokładnie to samo! I wcale nie dbała o twoje uczucia.
- Ale to co innego. Moja matka ją rozzłościła i dlatego poroniła.
- Twoja matka chce dla ciebie jak najlepiej. Poza tym, jaką miała gwarancje, że ona nie jest z tobą tylko dla kasy? Żadną. Wiem, że to brzmi okrutnie. Ale co mogła pomyśleć matka, kiedy przyprowadzasz do domu kompletnie nie znaną jej osobą, przedstawiasz jako swoją dziewczynę, a w dodatku spodziewacie się dziecka. Wszystko byłoby okay, gdyby nie fakt, że twoja pensja ma nieco więcej zer, niż przeciętnego Polaka.
- Nie musiała od razu jej tak wyzywać. Nie było cię tam, więc nie wiesz. Nie, sam muszę to jakoś rozwiązać – zanurzył usta w napoju.
- Rób jak uważasz. Znasz moje zdanie. Byłabym ostrożniejsza na twoim miejscu. Nie wiadomo, do czego może ją posunąć to nieszczęście.
- Co sugerujesz?
- Dobrze wiesz - spojrzała na niego znacząco, upijając łyk kawy. Bartman zmarszczył brwi, zastanawiając się nad czymś chwilę. - Mimo wszystko mam nadzieję, że wszystko się ułoży. Nie zmieniłam numeru, możesz dzwonić o każdej porze.

Justyna siedziała sama w domu. Przycupnęła na parapecie, obserwując okolicę za oknem. Nie od razu zauważyła postacie postawnego bruneta i atrakcyjnej rudowłosej. Rozpoznała Zbyszka, ale jego towarzyszki już nie. Widziała, że on dobrze się czuje i bawi w jej towarzystwie. Nic dziwnego, skoro ona odtrącała go na każdym kroku. Mimo to, była zazdrosna, bo znalazł sobie rozrywkę u boku innej kobiety. I na co teraz były jego wielkie przemowy o miłości i trwałości związku?

<><><> 

                Obudziłam się w szpitalnej sali. Tyle jeszcze mój mózg potrafił mi podpowiedzieć. Nie bardzo kojarzyłam fakty, dlaczego się tu znalazłam. Spojrzałam w dół. Pod kołdrą rysował się dziwny kształt. Odrzuciłam materiał i prawie krzyknęłam na widok sporego brzucha. Odszukałam wzrokiem guzik do przyzwania pielęgniarki.
- Jak dobrze, że się pani obudziła. Już myśleliśmy, że nie damy rady przywrócić pani do normalnego życia – trajkotała pielęgniarka.
- Jak długo tu jestem? – spytałam cicho.
- Będzie około miesiąca. Spokojnie, ciąża przez ten czas rozwinęła się prawidłowo.
- Dzień dobry. Miło widzieć wreszcie panią przytomną – do pokoju wtargnął lekarz.
- Może mi pan wyjaśnić, co tu się dzieje?
- Proszę bardzo. Gdy trafiła tu pani, była w początkowej fazie ciąży. Udało nam się utrzymać płód przy życiu aż do tej pory. Podkreślam, że to wielkie ryzyko w związku z pani chorobą. Pani organizm słabnie, ponieważ nie mogliśmy przeprowadzić do tej pory operacji. Nadal nie możemy jej dokonać ze względu na dziecko. I tutaj pojawia się problem i miejsce na pani decyzję…
- Nie, nie zabiję żadnego dziecka. Nie ma mowy – w mig pojęłam o co chodzi mężczyźnie. W tej samej chwili poczułam więź z kimś, kto pływał w moim brzuchu.
- Muszę panią uświadomić, że to prawie jak wyrok śmierci dla pani. Bez tego zabiegu nie dożyje pani jego pierwszego słowa, a może nawet uśmiechu…
- Nie, nie zmienię zdania. Może pan sobie tu przychodzić co godzinę, a ja powiem to samo.

<><><> 

                Siwiejący brunet wszedł do swojego gabinetu i klapnął na fotel. Przetarł twarz dłońmi i  przymknął oczy.
- I co tam, Marek? Jak twoja pacjentka? – przywitał go kolega.
- Ona jest szalona. Chce urodzić to dziecko, rozumiesz?
- Wiesz, trudno mi się postawić w jej miejscu, ale… Mówiłeś, że jeszcze kilka dni i… - zaciął się szatyn, patrząc znacząco na towarzysza.
- Właśnie! Przecież mogłaby zapłacić później, liczy się jej życie. Nie, nie przegadam jej dzisiaj. Jest gotowa umrzeć dla tego dziecka… - westchnął głęboko i pokręcił głową.
- Niestety chyba ci nie pomogę. Skoro ona tak zdecyduje, nie mamy prawa jej ruszyć.
- Pieprzony altruizm i instynkt macierzyński… No nic, musimy kogoś powiadomić o jej stanie. Albo ją przekonają albo poprą.

<><><> 

                Drżącą ręką wybierałam numer do przyjaciółki. Wiem, olałam ją tak jakby, ale nie moja wina, że nie miałam kontaktu ze światem. Teraz musiałam z nią porozmawiać.
- Jusia? – spytałam po chwili głuchej ciszy w słuchawce.
- Jednak wiesz jak mam na imię?
- Wiem, że jesteś zła, ale posłuchaj. Jestem w szpitalu…
Prawdopodobnie zamierzała mnie wyzywać od najgorszych, ale moje ostatnie zdanie chyba ją powstrzymało.
- Jak to? – usłyszałam w jej głosie troskę.
- Nie wiem czemu nie powiadomili nikogo wcześniej. Justyś… Jestem w ciąży. W dodatku chcą, żebym usunęła, bo moje życie jest zagrożone. Nic ci nie powiedziałam, moje serce…
- Nie przemęczaj się. Podaj adres, już jadę!
- Kocham cię. Dziękuję, że odebrałaś.

<><><> 

Brunetka obmyśliła w głowie super plan. By go zrealizować musiała dotrzeć niebawem do swoich rodziców. Jej syn bawił się figurkami na tylnim siedzeniu.
- Olie, chcesz nocować u dziadków? – spytała.
- A naprawdę mogę? – niedowierzał chłopiec. – Byłoby suuuuper.
- Więc może uda mi się ich namówić, co?
Tak jak myślała, jej mama od progu pochwyciła wnuka w ramiona i nie zamierzała go oddawać. Dagmara subtelnie spytała, czy nie byłoby problemem, gdyby tu został do jutra. Okazało się, że jej ojciec już wietrzył pokój dla Oliviera. Zadowolona kobieta porozmawiała chwilę z rodzicielami. Musiała jednak się spieszyć. Wyjaśniła im, że szykuje romantyczną kolację dla męża. Cóż, była całkiem blisko prawdy. Nikt nie musiał wiedzieć, że na skrzyżowaniu niedaleko Bełchatowa skręciła w zupełnie inną stronę.

Michał stukał nogą o panele. Ślęczał w kuchni nad zupą, którą sam sobie ugotował. Niemrawo przebierał łyżką między kluskami. Zasycił pierwszy głód i nie bardzo wiedział, co zrobić dalej. Po chwili zerwał się od stołu, resztkę potrawy wylał do zlewu, zgarnął kluczyki z haczyka, torbę treningową i wybrał się na przejażdżkę. Wiedział, gdzie mieszka lekarstwo na nudę.

Dziewczyna wracała właśnie do domu. Zakupy okazały się koniecznością, by nie przymierać z głodu przez resztę dnia. Przeszła spokojnie przez jezdnię i powoli zbliżała się do wejścia na klatkę. Obejrzała się za siebie, gdy jakieś auto za nią zahamowało ostro i ktoś z niego wyskoczył. Nim cokolwiek zdążyła powiedzieć, Jędrzej stał tuż obok niej.
- Anka, zrozum, że my musimy być razem!
- Nie, Jędrek. Nie mogę być z kimś, kto jest zdolny przegrać w karty cały majątek, razem ze mną w pakiecie!
- To było dawno, byłem głupi. Naprawdę się zmieniłem! Musisz mi uwierzyć - ścisnął ją za ręce.
- Co się tu dzieje? - nagle podbiegł do nich Michał z torbą treningową przewieszoną przez ramię. - Ania..?
- Dziękujemy panu za troskę. Zwykła kłótnia narzeczonych, prawda kochanie? – facet udawał, że nic się nie stało.
- Nie mów do mnie kochanie. - mruknęła Ania, patrząc błagalnym wzrokiem na Michała. Ten oczywiście zareagował.
- Ta pani chyba nie chce z panem dłużej rozmawiać. - powiedział chłodno, kładąc rękę na ramieniu Jędrzeja. Mężczyzna był prawie o głowę od niego niższy.
- A co ty możesz o tym wiedzieć? Marny siatkarzyku - strzepnął jego rękę. - Ania, chodź do środka - warknął przez zaciśnięte zęby.
- Nie. - powiedziała cicho.
- Zostaw ją. - Winiar pociągnął dziewczynę za rękę tak, że stała teraz za nim.
- Mówiłem ci, że masz się nie wtrącać. Ania jest moją narzeczoną!
- O, to dziwne. - zadrwił Michał. - A mi wydawało się, że właśnie dlatego wróciła do Polski. Bo zerwaliście.
- Gówno wiesz! - chciał dostać się do Ani i szarpnął Winiarskiego, lecz ten ani drgnął.
- Myślisz, że mi podskoczysz? - siatkarz zaśmiał się i spojrzał na niego znacząco. - Wybacz, ale nie pozwolę, by w moim towarzystwie traktowano kobietę tak przedmiotowo. Zwłaszcza, że chodzi o Anię.
- Och, bo się wzruszę. Też mi rycerz się znalazł. Już zaliczyłeś swoją królewnę? Wskoczyłaś mu do łóżka? - krzyczał jak w furii to do Michała to do blondynki.
- Jędrzej, nie komplikuj... - wtrąciła Ania, wychylając się zza Michała.
- Nie, nie spałem z nią. Poza tym, to i tak nie twoja sprawa.
- Nie wierzę! Puściłaś się z nim! Tylko dlatego, że ma kupę mięśni? I co, lepiej ci zrobił? Normalny facet to za mało i potrzebujesz jakiegoś ogiera? Dziwka! Ile ci zapłacił?
- Przesadziłeś. - warknął Michał i rzucił się na niego z pięściami. Prawie upadli na chodnik wymieniając kolejne ciosy. Ania patrzyła na to z niedowierzaniem. Michał bił się o nią?
- Proszę was, dajcie spokój. - powiedziała, starając się zachować spokój. Stanęła między nimi, ale to nic nie dało. Co więcej, poczuła uderzenie na swoim policzku. Odruchowo złapała się za bolące miejsce.
- Uderzyłeś ją! - zawołał Winiar.
- Tak, ją. Ty zasługujesz na mocniej - Jędrzej odepchnął Anię na bok i ruszył na Michała zaślepiony nienawiścią. Dziewczyna nijak nie mogła ich rozdzielić, a oni nie zamierzali przestać. Połowa ciosów Jędrzeja w ogóle nie dotknęła siatkarza, z kolei ten próbował unieszkodliwić przeciwnika bez rozlewu krwi. Kiedy brunet nie widział innego sposobu, mocno wycelował w szczękę mężczyzny. Tamten szybko wyswobodził się z uścisku i pognał do samochodu.
- Jeszcze tu wrócę!
- Nie pokazuj się tu więcej! - zawołał Michał za uciekającym Jędrzejem, dotykając palcami pękniętej wargi.
- Dzięki. - mruknęła Ania, patrząc Winiarskiemu w oczy. Widziała w nich jeszcze resztkę złości, ale wiedziała, że to nie na nią się gniewał. - Chodź, trzeba to opatrzyć.
- Nic takiego. Zmykaj do domu, dość wrażeń na dziś - uśmiechnął się.
- Michał... - mruknęła, odsuwając jego dłoń od wargi. Rozcięcie nie było głębokie, ale trzeba było je przemyć. - Chyba się nie boisz mój rycerzu?
- Ja? No co ty. Skoro się tak upierasz. Tylko mnie nie udław tą wodą utlenioną
- Nie mogłabym. - zaśmiała się cicho. - No bo kto by mnie tak pięknie bronił? Chodź. - pociągnęła go za rękę.

<><><><><><><><><><><><><><><> 

Dla Dorotki :* z okazji urodzinek ;)

Już mnie zabiłyście, czy jeszcze żyję? ;p