- I ty niby jesteś takim dobrym
siatkarzem? Przecież tam też trzeba myśleć, a jak teraz na ciebie patrzę, to
stoi przede mną kompletny idiota – westchnęła zrezygnowana Natalia i poszła
usiąść przed telewizorem.
- Eeej, ty mnie właśnie
obraziłaś! – Siatkarz podreptał za nią.
- Taaak? A to ciekawe.
- Przestań, okay? Wymądrzasz się
tylko. Ciekawe czy byś była taka mądra, jakby to się tobie przytrafiło –
mruknął brunet.
- Jak znam siebie, coś bym spróbowała
zrobić – łypnęła jednym okiem na chłopaka. – Masz jaja czy nie? Schowaj durną
dumę w kieszeń i zadzwoń.
- Przecież ona nie będzie chciała
ze mną gadać.
- Taaa… A dzwoniła, żeby sobie
posłuchać twojej muzy w granie na czekanie. Orientuj się – rzuciła w niego
telefonem.
- Zwariowałaś?! – wysapał, ledwo
co łapiąc swoją komórkę.
- Zadzwoń.
Przyjmujący poszedł do sypialni i
usiadł na łóżku. Wziął kilka głębszych oddechów, obrócił telefon kilka razy w
dłoniach. Powoli przyciskając klawisze, wybrał z listy numer do Cecylii.
Przymknął powieki i wsłuchał się w sygnał połączenia. Niestety na tym się
skończyło. Rozłączył się natychmiast po usłyszeniu poczty głosowej. Tak było
kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt razy. W końcu dał sobie spokój.
- I co? – Natalia od razu
przywitała go w salonie.
- Nic! – warknął. – Nie odbiera.
- A dziwisz się jej? – spojrzała
z politowaniem na chłopaka.
- Idź do diabła!
W takim ponurym nastroju musiał
zmierzyć się z Niemcami w Katowicach. Bartosz wybrał trudniejszą opcję, udawania,
że wszystko jest okay. Najgorsze było to, iż niektórzy i tak doskonale
wiedzieli, co jest grane i sztuczne uśmiechy mógł robić dla samego siebie.
Pierwszego dnia przegrali po
pięciosetowym boju, co pozostawiło we wszystkich niedosyt. Może i grali o pietruszkę,
ale na zakończenie swoich występów w tej edycji pokonali Niemców 3:1. Skoro w
tym roku nie udało się awansować, to może przyszły okaże się szczęśliwszy.
<><><>
Nie
odebrałam. Jego imię widniało na moim wyświetlaczu prawie przez pół godziny.
Nie wiedziałam, czemu nagle teraz oddzwonił. Za późno… Dałam mu szansę.
Chciałam podzielić się z nim wszystkimi informacjami, które na mnie spadły.
Potrzebowałam jego obecności… Musiałam sobie poradzić sama.
Odłożyłam
na bok telefon, sięgając jednocześnie po chusteczki. Teraz mogłam płakać ile
chciałam, kiedy chciałam. Nikt mnie nie pocieszył. Dobrowolnie skazałam się na
samotność i może było w tym coś egoistycznego, ale ten problem dotyczył tylko i
wyłącznie mnie.
Nasi siatkarze skończyli występy
w Lidze światowej, a ja miałam się wybrać na wizytę do moich mądrych lekarzy.
Zażyłam już pierwszy zestaw tabletek przez minione dni. Zdziwiło mnie to, że
jednak się mną przejmowali i co rusz ciągali po nowych badaniach.
- Dzień dobry pani Cecylio –
przywitał mnie znajomy doktor. Na jego stoliku spoczywał stos papierów, zapewne
moich wyników.
- Dzień dobry – usiadłam na
krzesełku i czekałam na jakiekolwiek wieści.
- Nie zdążyłem wnikliwiej
przeanalizować wszystkiego, więc pozwoli pani, że zrobię to teraz.
Czekałam jak na skazanie.
Próbowałam cokolwiek wyczytać z jego miny, ale niestety. Zaczęłam stukać
obcasem o podłogę. Zaplatałam o siebie palce obu dłoni i wyginałam je pod
wszystkimi możliwymi kątami.
- Więc… Chyba nie mam najlepszych
wiadomości. Leki nie zadziałały tak, jak tego oczekiwaliśmy. Widocznie źle
oceniłem szanse – mówił, wpatrując się w papiery.
- Czyli… Co teraz? – wydusiłam z
siebie, czując, że mi słabo.
- Niestety pozostaje operacja.
Jeśli zależy pani na jak najszybszym zabiegu to koszt wynosi kilkanaście
tysięcy. W pani sytuacji, nie radziłbym zwlekać. Po badaniach widzę, że nie
jest najlepiej i pogorszyło się od ostatniej wizyty.
- Nie uzbieram szybko tyle
pieniędzy. Przecież… Nie mam tu nikogo – wyszeptałam.
- Spokojnie. Dam pani tydzień.
Proszę do mnie zadzwonić z decyzją. Może to tylko tak źle teraz wygląda –
mężczyzna próbował mnie pocieszać.
- Zadzwonię – odpowiedziałam i
wstałam, trzymając się krzesełka.
- Wszystko w porządku? – lekarz
podszedł i podał mi rękę.
- Właśnie przed chwilą mi pan
powiedział, że nie – mruknęłam. – Do widzenia.
Wyszłam z budynku przychodni.
Wzięłam kilka głębszych oddechów, zastanawiając się, jak długo jeszcze będę
miała okazję cieszyć się tym uczuciem. Może i nie powiedzieli mi tego w Prost,
ale nie byłam na tyle głupia, żeby się nie domyślić, co mnie czeka bez
operacji… Jak długo wytrzyma moje serce? Miesiąc? Kwartał? Pół roku? A może
jakimś trafem już jutro…
Gdy wróciłam do domu, zaczęłam
wielkie poszukiwania. Przy pomocy pobliskiego bankomatu uzyskałam wydruk z
stanem mojego konta. Jakby nie zsumować wszystkiego, wychodziło 2 tysiące i nic
więcej. Nijak to się miało do kosztów mojego leczenia. Może na pogrzeb by
starczyło…
Jednego z wieczorów, gdy już
kompletnie odebrało mi rozum, odważyłam się skontaktować z moimi… rodzicami.
Jednak oni, śladem pewnego siatkarza, też nie raczyli odebrać i pokazali, gdzie
mnie mają. To tylko dało mi jasny i klarowny dowód mojej głębokiej,
postępującej z wszystkich stron samotności. I to przez duże S.
Czy lubiłam się nad sobą użalać?
Chyba nie. Mimo tego, stanowczo za dużo myślałam o wszystkim co było i jest
teraz. To nie ułatwiało w powracaniu do normalnego życia, bo przed oczami
miałam kalendarz z dniem zaznaczonym na czerwono. Dzień mojej decyzji. Właśnie
robiłam sobie herbatę i szukałam, o ironio, filmu komediowego na wieczór, gdy
spomiędzy płyt wyleciała jakaś kartka.
„Robert Sławomirski – architekt”
<><><>
Zbyszek
ostatnimi dniami wiele myślał o swojej sytuacji. Jego ukochana spodziewała się
dziecka, a on za swoje zadanie uważał zapewnienie im jak najlepszych warunków.
W tym pojęciu uwzględnił dobre relacje z jego rodzicami. Po ostatniej kolacji
pozostał niemiły posmak i to nie ze względu na jedzenie.
Po występach w Katowicach wrócił
do ukochanej do Warszawy. W podświadomości wciąż kołatała się myśl, że Jadwiga
i Leon mieszkają w tym samym mieście. Brunet bardzo sobie cenił uwagi i
spostrzeżenia od ojca, więc chciał się z nim jak najszybciej zobaczyć.
Zostawienie ukochanej samej też nie wchodziło w grę.
- Jak się czują moje dwa skarby?
– przyjmujący wniósł do sypialni tacę ze śniadaniem.
- Hmm jeszcze nie narzekam, bo to
dopiero pierwszy miesiąc. Słyszałam, że potem jest gorzej. Co tak ładnie
pachnie? – dziewczyna nosem wciągnęła nowy zapach.
- Coś zdrowego i pysznego. Proszę
bardzo, świeży soczek pomarańczowy i razowy chlebek z białym serem. A na deser
– jabłuszko – Bartman zadowolony położył tacę na łóżku, a sam usiadł obok.
- I teraz będziesz mnie pilnować,
żebym wszystko zjadła? – brunetka z zainteresowaniem spoglądała na smakołyki.
- Jak najbardziej, bo nie
będziesz mi mogła zarzucić, że się nie staram – Zbyszek strzelił brwiami.
- Czyli teraz, gdy masz trochę
wolnego, będziesz tu ze mną przesiadywać?
- Spędzać czas z moją ukochaną
dziewczyną, Justynko – odparł rezolutnie siatkarz.
- A gdzie w tym wszystkim haczyk?
– przyjrzała mu się uważnie.
- Nie ma. No może taki maluteńki.
Chciałem się wybrać do rodziców jutro na obiad. Oczywiście z tobą.
- Zbyszek, przecież wiesz, jak to
się ostatnio skończyło. Po co mam być kością niezgody? Myślisz, że mi z tym
dobrze? Pojedziesz sam, to obędzie się bez kłótni – Justyna próbowała wybrnąć z
sytuacji.
- Proszę cię, spróbujmy jeszcze
raz z nimi. Znam ich od moich narodzin i wiem, że nie są tacy jak w
restauracji.
- Owszem, masz bardzo miłego tatę
– rzuciła dziewczyna i zajęła się jedzeniem.
Każde na spokojnie przemyślało tą
wizję spędzenia kolejnego dnia. W końcu doszli do jakiegoś kompromisu i podjęli
się ponownego zmierzenia z przyszłymi dziadkami. Droga na drugi koniec miasta
nie zajęła aż tak wiele czasu. Na szczęście dotarli punktualnie.
- Witaj mamo. Cześć tato – brunet
przywitał się z rodzicami.
- Dzień dobry – Justyna nieśmiało
przekroczyła próg mieszkania. Zbyszek mocno trzymał jej dłoń, dodając otuchy.
- Pomóc ci? – senior Bartman
zapytał z troską, gdy dziewczyna nieporadnie zdejmowała kurtkę. Przyjęła pomoc
od mężczyzny, a Jadwiga tylko przewróciła oczami.
- Chodź synku, zrobiłam twoje
ulubione danie – zaprowadziła siatkarza do salonu.
- Przepraszam, mogłabym
skorzystać z toalety? – spytała Jusia.
- Jak najbardziej, już prowadzę –
Leon poszedł z nią aż do drzwi od toalety i poinstruował co do dotarcia do
salonu.
Tymczasem gospodyni zaczęła
znosić już potrawy na stół. Zadowolona stawiała przed synkiem przeróżne
przysmaki.
- Może poczekajmy jeszcze chwilkę
z nakładaniem na Jusię, żeby nie jadła zimnego? – zaproponował Zibi.
- Nic jej się nie stanie przez te
parę minut. Jej sprawa jakie zje – mruknęła rodzicielka.
- Mamo, bądź miła. Przecież
spodziewa się twojego wnuka.
- A jesteś tego pewien? Tak od
razu zakładasz, że to ty jesteś ojcem? – zapytała kobietu ku zdumieniu obu
panów.
- Jak możesz tak myśle… - zaczął
brunet.
- Jadwigo, jesteś bezczelna –
włączył się mężczyzna. Nie zauważyli, że dziewczyna stanęła w progu.
- Jesteście jak dzieci. Ona
przyleciała z testem i ciążą, a wy od razu we wszystko jej wierzycie. Zbysiu,
przecież mówiłam ci. Jesteś sławny, popularny, co za tym idzie bogaty. Myślisz,
że mało chciałoby cię wykorzystać i oszukać?
- A ja myślę, że jeśli pani
zapłaci, to wykonamy testy na ojcostwo – oznajmiła brunetka, siląc się na
spokojny ton. Nikt z obecnych nawet się nie domyślał ile bólu zadają jej takie
słowa.
- Leoś, a ona to nie jest teraz
bezczelna? – skrzeknęła Jadzia.
- Sama sobie zasłużyłaś –
mruknął, uśmiechając się ukradkiem do syna.
Reszta posiłku minęła w niezwykle
napiętej atmosferze. Pani domu odzywała się tylko do syna, a jej mąż z kolei do
wszystkich. Justyna mimo nalegań obu panów Bartmanów nakładała sobie minimalne
porcję, wymawiając się brakiem apetytu i małą pojemnością brzucha. Prawda była
taka, że to nerwy ścisnęły jej żołądek i mało co mogła przełknąć. Powoli
sączyła herbatę z filiżanki obrzucając ojca ukochanego ciepłym spojrzeniem.
Niebawem ponownie musiała
skorzystać z toalety i prawie nikt nie miał jej tego za złe. Sama zauważyła, że
od czasu ciąży jej pęcherz krócej przetrzymywał mocz. Tym razem poczuła lekki
ból. Ostrożnie usiadła na muszli. Słyszała szum wody i odgłosy składanych
naczyń. To mamusia zmywała razem z syneczkiem naczynia. Dziewczyna prychnęła
pod nosem. Ta kobieta wyprowadzała ją z równowagi. Nawet jakby nocowała razem z
nimi i patrzyła jak uprawiają seks to by nie uwierzyła, że to Zbyszka dziecko.
Wychodząc z łazienki słyszała
podniesiony damski głos, gdy weszła do salonu i odezwała się do pana Leona,
wszystko ucichło.
- Pracujesz gdzieś? – spytał
mężczyzna.
- Właśnie chciałam podjąć pracę,
ale w tej sytuacji chyba nawet nie opłaca mi się zaczynać. Kto mnie przyjmie?
- Faktycznie. Myślę, że potem ze
spokojem sobie coś znajdziesz. O ile ułoży ci się jakoś ze Zbyszkiem –
uśmiechnął się.
- Mam nadzieję. Faceci mają różne
zdanie o pracujących kobietach – odparła, zapatrzona w sylwetkę młodszego
Bartmana.
- Znam Zbyszka od lat, nie wydaje
się być taki. Zresztą, jeśli będzie jakiś problem to przyjdź do mnie. Szybko go
nakierujemy na odpowiedni ton – roześmiał się ojciec siatkarza.
- A wam co tu tak wesoło? –
przyjmujący usiadł obok Justyny i patrzył na nią i na swojego tatę z
zaciekawieniem.
- Tak sobie obgadujemy ciebie –
mrugnęła do Leona.
- Spisek? Przeciwko mnie?
- Widzisz, dalej mam wzięcie –
pan domu szturchnął syna w ramię.
- Leon, pozwól na słówko –
Jadwiga oznajmiła zimnym tonem i wyszła na korytarz.
- To chyba przeze mnie – mruknęła
Jusia, gdy zostali sami.
- Co ty, kochanie – chłopak
ucałował ją w czoło. – Nie przejmuj się nią. Tata sobie poradzi.
- Proszę cię. Przecież widzę jak
twoja matka się do mnie odnosi. Nie powiedziała ani jednego miłego słowa.
- Ale mój tata cię bardzo lubi.
- I co z tego? Ja jego też, ale
nie wiesz w jakiej sytuacji się znajduję, niezręcznej – podniosła ton.
- Przecież wszystko może się
jeszcze zmienić, kochanie – siatkarz próbował ją przytulić, lecz się odsunęła.
- Jakoś nie spodziewam się tego w
najbliższym czasie. A może ty też masz jakieś wątpliwości? – spytała nagle
Justyna, ostrym wzrokiem wpatrując się w towarzysza.
- Proszę cię, przecież ja ci
wierzę. Jesteśmy razem, jak możesz tak myśleć?
- Po tych uroczych rozmowach może
mamusia cię przekona do swojego zdania? – syknęła. Wstała i zaczęła spacerować
nerwowo po pokoju. Była rozdrażniona.
- Uspokój się i usiądź, bo
zaczynasz bredzić – odparł przyjmujący spokojnym tonem. Podszedł do ukochanej i
chciał ją posadzić z powrotem na kanapę.
- Nie dotykaj mnie! – zareagowała
gwałtownie. – Nie będę siadać, nie mam ochoty. Zostajemy tu na deser czy możemy
już iść?
- Nie bądź taka. Zostańmy jeszcze
chwilkę, przecież niedawno przyszliśmy.
- A mimo tego zdążyłam już tyle
się nasłuchać, że mam dość. Chciałabym stąd wyjść… - Justyna coraz szybciej
przemierzała całą długość pomieszczenia. Napięcie kumulowało się gdzieś w
środku niej, a negatywne emocje czuła na
własnej skórze. Zaczynała szczerze współczuć panu Leonowi.
- Skarbie, wiesz, że nie możesz
się denerwować…
- Wszystko wiem! Ale wy wiecie
więcej – w końcu nie wytrzymała i krzyknęła.
- Co to za hałasy? Zbyszek, czy
tak się zachowuje odpowiedzialna matka? – rzuciła z niesmakiem Jadwiga.
- A pani jest idealna – prychnęła
wściekła dziewczyna.
- Nie pozwalaj sobie! Jeśli
myślisz, że złapiesz mojego syna na dziecko, to się grubo mylisz – pani domu
wymierzyła palcem w Justynę i zbliżała się do niej powoli. – Nie pozwolę, żeby
ktoś taki wszedł do naszej rodziny. Dopilnuję, żebyś nie dostała nawet grosza…
Brunetka przestraszyła się
natarczywej postawy kobiety i zaczęła cofać. W momencie gdy natrafiła na
ścianę, poczuła ostry ból brzucha i wilgoć na nogach. Krzyknęła i ukucnęła na
podłodze.
- Jusia! – Zbyszek podbiegł do
niej natychmiast i próbował spojrzeć w oczy ukochanej. – Co się dzieje?
- Boli, strasznie boli… -
dziewczyna zerknęła na mokry ślad na podłodze. – Moje dziecko…
- Jedziemy do szpitala! –
zawyrokował starszy Bartman i szybko ubrał kurtkę i wziął kluczyki. Siatkarz
wziął Justynę na ręce i pognali wszyscy do samochodu. Tylko kobieta została,
stojąc nieruchomo w salonie.
W szpitalu wszystko działo się
błyskawicznie. Na szczęście od razu znalazł się lekarz i sala operacyjna.
Bartmanowie czuli się bezradni, nie otrzymawszy żadnych wiadomości o stanie
dziewczyny ani jej dziecka. Zibi czuł jak pieką go oczy. Powstrzymywał cisnące
się na zewnątrz łzy, tłumacząc to sobie, że nie ma powodu i wszystko będzie
dobrze.
Tego samego zdania był Leon,
któremu pozostało siedzenie na plastikowym krzesełku i obserwowanie
zdenerwowanego syna. Mógł na własne oczy przekonać się jak przyjmującemu zależy
na ukochanej i tym dziecku.
Wszystkie rozmyślania przerwało
otwarcie się drzwi prowadzących na blok operacyjny. Do mężczyzn wyszedł lekarz
z nieodgadnioną miną.
- Panowie z rodziny?
- Ja jestem jej chłopakiem i
ojcem dziecka – Zbyszek znalazł się tuż obok.
- Z pacjentką wszystko w
porządku, ale będzie musiała zostać kilka dni na obserwacji – oznajmił doktor.
- To nie wszystko, prawda? –
siatkarz wpatrywał się uważnie w mężczyznę zrozpaczonym wzrokiem.
- Nie udało nam się uratować
dziecka. Doszło do poronienia.
<><><>
Małżeństwo Winiarskich
odetchnęło. Dagmara znacznie się uspokoiła i pohamowała swoje emocje. Nawet
namówiła się na wyjazd na mecze swojego męża. Olivier był wniebowzięty, bo mógł
oglądać tatę na żywo razem z mamą. Gdy wrócili do Bełchatowa, Ania nadal u nich
pracowała.
Siatkarz postanowił zostać w domu
te wakacje i nadrobić braki w czasie spędzanym z rodziną. Mimo tego wyczuwał
dystans między sobą a żoną. Wolał nie narażać się i nie powodować
niepotrzebnych kłótni i sprzeczek. Michał zapisał się na zajęcia na siłowni i
treningi. Codziennie wychodził dzięki temu na kilka godzin z domu.
Również jego żona uciekała od
przesiadywania w czterech ścianach. Oficjalnie oświadczyła, że znalazła drobną
pracę. Nikt nie wiedział, gdzie idzie po wyjściu z domu. A Dagmara chciała,
żeby właśnie tak było. Miała do utrzymania coś w tajemnicy i uważała to tylko
wyłącznie za swoją sprawę. Skoro mąż nie pragnął zbytnio jej towarzystwa…
Winiarska późnym wieczorem
wróciła do mieszkania. Miała nadzieję, że Michał jest jeszcze na treningu a w
domu zastanie tylko Annę. Nie sądziła, żeby dziewczyna skarżyła cokolwiek
siatkarzowi, więc mogło jej się udać. Wszystko okazało się niewypałem wraz z
męskim głosem z salonu.
- Daga? – wkrótce stanął przed
nią brunet.
- Tak to ja. A co ty robisz o tej
porze w domu?
- Trening skończył się wcześniej.
Myślałem, że wróciłaś dawno temu... – uważnie spoglądał na żonę.
- No jak widzisz, przeciągnęło mi
się – odparła brunetka niedbałym tonem i ruszyła do kuchni.
- Aż tyle? Dlaczego tyle
pracujesz? Ciągle nie ma cię w domu. A Ania też nie zawsze może zostać z małym
– ciągnął podążając w ślad za nią.
- A co? Mam wiecznie siedzieć w
domu? Nie będę kurą domową – Daga niespodziewanie podniosła głos.
- Nie karzę ci siedzieć cały czas
w domu! Ale nawet ja spędzam mniej czasu na hali!
- No więc nie wiem o co te
pretensje. Taaa, bo jak nie jesteś na hali, to gdzieś z kolegami albo w ogóle
cię nie ma – usiadła na krześle, czekając aż zagotuje się woda w czajniku i
masując stopy.
- Proszę cię, nie mieszaj w to
chłopaków, bo oni akurat nie mają z tym nic wspólnego. Ty jakoś możesz cągle
spotykać się ze znajomymi, o których ja tak na dobrą sprawę nie mam pojęcia i ich
nie znam! – oburzył się Michał an zarzuty ze strony kobiety.
- Chcesz mnie kontrolować? Ja ci
nie mówiłam, w którym klubie i z kim masz grać! – powróciła do tematu
siatkówki.
- Jasne. Chciałem ci tylko
przypomnieć, że ty popierałaś moje decyzje. Co więcej, odnosiłem wrażenie, że
podobały ci się te wyjazdy, zwłaszcza do Włoch! – krzyknął na odchodne Michał i
wyszedł do sypialni, zostawiając Dagmarę samą. Ona westchnęła tylko cicho i w
ciszy zalała torebkę herbaty.
<><><>
Niespiesznie
przebierałam nogami. Mój płaszcz okazał się idealny na niepewną pogodę i
zachmurzone niebo. Nie czułam zimna, które niósł ze sobą wiejący wiatr. Wcale
nie chciałam wychodzić z ciepłego mieszkania i wlec się piechotą przez miasto.
Niestety musiałam…
To
wszystko przez jeden mój telefon. Tak bardzo chciałam żyć… Nie mogłam pogodzić
się z myślą o mojej śmierci. Mimo wszystko. Akurat wtedy, gdy potrzebowałam
pieniędzy w ręce wpadła mi wizytówka Roberta. Uznawałam go za dawno zamknięty
rozdział, ale chyba teraz musiałam znieść jego widok jeszcze raz.
Ostrożnie pchnęłam drzwi
kawiarni, w której mężczyzna wyznaczył miejsce spotkania. Tak jak myślałam, już
na mnie czekał. Leciutko trzęsły mi się ręce, ale naciągnęłam na nie rękawy
swetra.
- Dzień dobry – przywitałam się z
niedostrzegalnym uśmiechem.
- Witaj, jak dobrze cię wreszcie
zobaczyć – wstał i chciał ucałować mój policzek, ale ja szybko usiadłam
naprzeciwko niego.
- Dziękuję, że zgodziłeś się
spotkać.
- Przyznaję, zaskoczyłaś mnie
kompletnie, ale czego się nie robi dla starych znajomych – odparł wesołym
tonem. – Dobrze się czujesz?
- Dlaczego pytasz? – momentalnie
spięłam się.
- Wyglądasz tak jakoś mizerniej.
Wyjaśnisz mi powód swojego telefonu?
- Tak jak wspominałam, mam pewną
prośbę. Oczywiście, możesz się nie zgodzić – zaczęłam.
- Słucham – rozsiadł się w fotelu
z menu w rękach. Nic się nie zmienił. Dalej dbał o siebie i nienagannie się
ubierał. Nie wiedziałam, czy ma jakąś kobietę, ale chyba to nie przeszkadzało
mu w rozsiewaniu wokół siebie uroku, który zwabiał niemało kobiet. Na mnie to
już nie działało.
- Potrzebuję 15 tysięcy złotych –
odparłam cicho.
- Na co? – pochylił się nad
stolikiem.
- Jeśli musisz wiedzieć, to na
operację…
- Coś ci jest? – wyraźnie się
zmartwił.
- Tak, choruję na serce. Nie chcę
być niegrzeczna, ale potrzebuję ich na „teraz”. Leki już dawno mi nie pomagają
– wyjaśniałam beznamiętnym tonem wpatrując się w szybę.
- Boże, Celi… Nie wiedziałem
kompletnie o niczym. Oczywiście, że ci pożyczę. Bartosz nie będzie miał nic
przeciwko? – spytał.
- Nie jestem z nim i nie będę.
- W takim razie mam jeden warunek
– oznajmił nagle.
- Jaki? – z obawą zerknęłam na
Roberta. Nie wiedziałam, o co mu teraz może chodzić.
- Dam ci pieniądze, nawet nie
będziesz musiała mi ich zwracać, ale zgodzisz się za mnie wyjść.
<><><><><><><><><><><><><><><>
Tak musiało być, po prostu musiało.
Może w tym odcinku nadmiar zła się zgromadził, a mi też ciężko było to pisać.
Wszystko przemyślałam.
Powrót R. Pozdrowienia dla tych, którym ta litera kojarzy się inaczej ;)