Łączna liczba wyświetleń

30 mar 2011

#28# Gdy pojawia się różnica zdań


To był trudny czas dla Anny. Wiele musiała znosić. Dostrzegała, że jej narzeczony stał się zupełnie innym człowiekiem. Mimo, że zarabiał więcej i co tydzień dawał jej pieniądze „żeby ładnie wyglądała”, to wolała tamtego Jędrka. Teraz czuła się jak żona-dodatek, ozdoba mężczyzny. Musiała robić dobrą minę do złej gry i udawać, że jest super. Przyjmować jego podejrzanych znajomych późnymi wieczorami, gotować im i być miłą. W środku aż ją skręcało. Jednak gdy próbowała o tym pogoda z chłopakiem, on zbywał ją półsłówkami i całusem w czoło.
- Dzięki nim tyle zarabiam – zawsze słyszała na koniec.

Słowa o jutrze rozwiał wiatr
wszystko było jak płochy domek z kart.
Ktoś tak nagle odebrał oddech Twój
jak to mogło się zdarzyć-powiedz jak...



Gdyby tylko mogła, uciekłaby, gdzie pieprz rośnie, ale nie potrafiła. Wszystkie plany na przyszłość wiązała z Jędrzejem. Miałaby to tak wszystko po prostu przekreślić? Bała się…
                Na szczęście miała Michała. Okazał się najprawdziwszym najwspanialszym przyjacielem jakiego mogła sobie wymarzyć. Wysłuchał ją i zrozumiał. Dzięki wspólnym rozmowom jakoś się trzymała.
- Jakby co, pamiętaj, że u mnie jesteś zawsze mile widziana, o każdej porze – powtarzał za każdym razem.
- Dziękuję, Michaś. Obym nie musiała z tego korzystać…
- Nie chcesz się ze mną spotkać? – zrobił smutną minkę.
- Oczywiście, że chcę, ale nie w takich okolicznościach.
- Trudno. Lepiej tak niż wcale – ostrożnie się uśmiechnął, badając czy nie sprawił jej tym przykrości.
- Ty to umiesz pocieszyć – roześmiała się delikatnie.
- Wiadomo. O wiele lepiej ci z uśmiechem.
- Aj Michaś. Dziękuję – przesłała mu buziaka.
- Bo się zarumienię.

Białe żagle po niebie płyną gdzieś
widzę tam Ciebie pośród nich.
Nie wiem co teraz ważne jest
oddychaj, oddychaj, oddychaj...

<><><> 

No i co? Wylądowałam w Nysie. W starciu z tym wielkoludem nie miałam najmniejszych szans. Zarówno w walce wręcz jak i w słownej potyczce. Wiadomo, szeroko pojętą miłością do mnie tłumaczył wszystko. Weź takiemu przegadaj!
- Także Celuś, ładny uśmiech i do przodu – poklepał mnie po plecach.
- To ty będziesz winien moich wszystkich krzywd psychicznych – wycelowałam w niego palcem.
- A potem nie będziesz chciała stąd wyjeżdżać.
- Taa…
- Moi kochani, jak cudownie was zobaczyć ponownie – pani Irena zaskoczyła nas w drzwiach.
- Witaj mamuś – Bartek wtulił się w rodzicielkę. Przeuroczo to wyglądało.
- Powiem ci, że dobrze na niego wpływasz, bo częściej nas odwiedza – zaśmiała się do mnie.
- Miło mi to słyszeć. Dzień dobry.
- Dobry, bo przyjechaliście. Ależ wejdźcie do środka, nie stójmy w progu.
                Wchodząc do tego domu, można było spokojnie zanucić, a bynajmniej Bartosz miał do tego prawo, „nie ma jak u mamy”. Przecież wszystko było przygotowane pod niego. Widocznie wraz z przyjazdem bruneta zapanowywało tu lokalne święto.
- Jest już mój wspaniały syn? – męski głos niósł się z góry schodów.
Pan Adam schodził po nich uśmiechnięty, lecz gdy tylko zobaczył mnie, natychmiast spoważniał a nawet się skrzywił.
- Tak, jestem, ale nie mów tak, bo mi głupio – mruknął siatkarz.
- Oj, jestem z ciebie taki dumny. To powołanie to prawdziwy sukces. Kolejny w twoim życiu.
- Coś ty stary taki melancholijny? – żona zdzieliła go ścierką. – Zaproś ich do kuchni. Głodni po podróży pewnie są.
- Leczo Irenki najlepsze na świecie – mężczyzna pokręcił nosem.
- Zgadzam się – syn mu zawtórował.
- Czy mi się wydaje czy on mnie ignoruje? – szepnęłam na ucho chłopakowi.
- Zdaje ci się. On taki już jest. Wybacz – pogłaskał mój policzek.
- Nic innego mi nie zostało.
- Nie myśl o tym. Mama się za tobą wstawi – mrugnął do mnie.
Siedzieliśmy przy stole. Po kuchni niósł się odgłos sztućców stukających o talerze. Pani Irena i Bartek próbowali podtrzymać rozmowę. Nie chciałam a może i bałam się odzywać w towarzystwie pana domu.
- Zgodzisz się zamieszkać w dawnym pokoju Bartusia czy przygotować ci pokój gościnny? – usłyszałam pytanie kobiety.
- Nie, nie trzeba…  - zaczęłam.
- To ona tu zostaje?! – przerwał mi krzyk pana Adama.
- Spokojnie mój drogi. Tak, Cecylia zostaje z nami na czas zgrupowania Bartka – żona położyła mu rękę na ramieniu.
- Dziewucha z taką reputacją nie będzie spała pod moim dachem! – uderzył pięścią w stół, aż cała zastawa podskoczyła.
Mimochodem skurczyłam się na krześle. Zawsze bałam się, gdy ktoś krzyczał lub okazywał agresję.
- Adam, do cholery! – teraz to mama bruneta krzyczała.
- Synu, chcesz sobie sprowadzać ladacznice to do swojego mieszkania, ale nie tu! – przemówił do Bartka.
Czułam piekące łzy pod powiekami. Nie mogłam się tu rozpłakać. Byłam tu niemile widziana i doskonale dano mi to do zrozumienia. Nie będę wprowadzać zamętu w dobrze poukładaną rodzinę.
- Dziękuję za obiad, był przepyszny. Na mnie już pora – wykrztusiłam i czym prędzej opuściłam kuchnię. W korytarzu chwyciłam walizkę i wyszłam z tego domu.

Obudź sie...
Otwórz oczy to sen.
nie zostawiaj tutaj mnie,
jeszcze nie...

<><><> 

- Tato! Jak mogłeś?! – głos chłopaka poniósł się po domu.
- Proszę cię, nie broń jej – żachnął się mężczyzna.
- Adamie, stanowczo przesadziłeś. Zawiodłam się na tobie i sądzę, że nasz syn też. Nie za takiego Kurka wychodziłam.
- Irena, nie dramatyzuj. To tylko głupie dziewuszysko. Nie mieszaj do tego naszego małżeństwa.
- Nie mogę tego słuchać. Każdym słowem tylko mnie ranisz. Jeżeli kobieta, którą kocham, nie może tu mieszkać, to ja też nie! – wykrzyczał Bartosz i pognał tropem dziewczyny.
- Zadowolony? Przecież o to ci chodziło! Nie masz ani przyszłej synowej ani syna. Jak tak dalej pójdzie, to żony też nie – wysyczała.

Dokąd zabiorą teraz Cię
otwórz swe oczy i powiedz gdzie.
Jak teraz sam mam dalej iść
jak teraz sam mam dłużej żyć...

<><><> 

                Z twarzą mokrą od łez, ciągnąc za sobą walizkę, zmierzałam na przystanek autobusowy. Coś tu musi chyba odjeżdżać, no nie? Nie miałam pojęcia o okolicy, ale jakoś się stąd wydostanę. Obczytawszy rozkład jazdy na przystanku, stwierdziłam, że mam szczęście. PKS do Łodzi za 20 minut. Wiatr delikatnie suszył moje łzy. Pewnie wyglądałam jak zombie, ale trudno. Ujrzałam sylwetkę pojazdu. Już miałam postawić nogę na stopniu, gdy poczułam szarpnięcie za rękę. Zachwiałam się i poleciałam od tyłu. Lecz nie wylądowałam na ziemi, tylko w czyichś silnych ramionach.
                Otworzyłam zaciśnięte z obawy oczy. Od razu poraził mnie znajomy błękit.
- Bartek – westchnęłam.
- Celi, proszę, nie wyjeżdżaj. Wstyd mi za ojca. Wiem, że bardzo cię zranił, ale pamiętaj, że ja tak nie myślę – ujął moją twarz w dłonie.
- I co ja mam ci powiedzieć? Nie zostanę tutaj…
- Rozumiem, ale nie uciekaj ode mnie.
- Och, nie chodzi o ciebie. Po prostu nie będę mieszkać w jednym domu z twoim ojcem.
- Po tym, co o tobie powiedział, ja też nie mam zamiaru.
- Ale to twoja rodzina. Nie możesz patrzeć na mnie w tej sprawie.
- Mogę, bo chcę żebyś ty też była moją rodziną. To z tobą przy boku spędzę resztę życia, nie z ojcem.
Strasznie się wzruszyłam. Przytuliłam go z całej siły. Tyle dla mnie robił. W końcu i tak i tak bym go pokochała.
- Ekhem! Wsiada pani czy nie? – dobiegł nas głos zdenerwowanego kierowcy.
- Niech pan jedzie. Zostaje ze mną – krzyknął Bartek i machnął ręką.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Chyba nie zamierzasz mnie odwozić z powrotem do Bełchatowa? Tylko nadrobisz drogi. Musisz zdążyć na zgrupowanie.
- Nic się nie martw. Mam lepszy pomysł – uśmiechnął się zadowolony.

<><><> 

                W końcu zawitali w progi miasta, do którego ich zaprosiła. Ciekawą odmianą było zobaczyć ulice, których się kompletnie nie zna. Lekko zdezorientowani stali z głowami wystającymi ponad tłum.
- A co takich dwóch przystojniaków robi samych na dworu? – usłyszeli damski głos za plecami.
Obrócili się momentalnie i ujrzeli zakapturzoną postać.
- Eee… Yyy… Szukamy ścieżki rowerowej – palnął Wrona.
- Och, wy nigdy nie grzeszyliście rozumem – roześmiała się, jak się okazało, brunetka.
- Dorota! – rzucili się na nią we dwóch.
- Też się cieszę, że was widzę.
- My bardziej – krzyknęli oboje na raz.
- Dobrze moi wariaci. Co powiecie na kino? Mam trzy bilety na jakiś fajny thriller.
- Super.
                Siedzieli w Sali kinowej. Dorota  środku, a po bokach siatkarze. Na początku jeszcze interesowali się filmem. Pomimo tego, że to był jeden z hitów nagłaśnianych w telewizji, chłopcy nabrali ochoty na coś innego. Brunetka nie wiedziała czy się zmówili, czy to atmosfera ciemnej sali wyzwala w facetach takie zachowania.
                W każdym bądź razie, gdy poczuła na lewym kolanie dłoń Andrzeja a niebawem na prawym Krzyśka, to mowy nie było o skupieniu. Cała trójka wpatrywała się w ekran udając zainteresowanie filmem. Tymczasem ręce chłopców zaczęły wędrować w górę. Dziewczynę przeszedł dreszcz. Spodobało się jej to i czekała na dalszy rozwój sytuacji. Brunet, nie napotkawszy oporu, wsunął dłoń pod bluzkę towarzyszki. Poczuł jak drgnęła, gdy chwycił jej pierś. Za to blondyn przysunął swoją twarz do szyi brunetki i zaczął muskać ustami. Nie mogła się pohamować, żeby nie westchnąć.
- Podoba ci się? – wymruczał Krzysiek.
- Bardzo…
                Korzystając z tego, iż nikt blisko nich nie siedział, ściągnęli z niej bluzkę. Każdy zajął się połową ciała dziewczyny. Oddychała coraz ciężej. Nigdy nie przeżyła czegoś takiego. Dwie pary rąk, dwoje ust i dwa języki. Chyba mimowolnie jej ręce powędrowały na krocza chłopaków Popatrzyli na nią zaskoczenie.
- Nie przestawajcie – poleciła im, wijąc się na fotelu.
- Chciałabyś to zrobić z nami dwoma, tutaj?
- No chyba mnie nie rozpalacie dla żartów? Skończmy to. Jak nie tu, to u mnie.
- To wybieraj – odparli stanowczo.
- Ale co? – spojrzała zdezorientowana.
- Z którym ci było lepiej? Który ci lepiej zrobił?
- Chłopcy no… Krzysiek, Andrzej? Żartujecie, prawda? – próbowała wyczytać z ich twarzy coś poza tą śmiertelną powagą.
- Nie.
- Ja nie mogę między wami wybierać. Obu was uwielbiam. Nie mogę… - szeptała w kółko.
- Chyba jednak musisz. Miło było, ale prawdziwy związek to dwie osoby.
- Ale… - jęknęła z rezygnacją patrząc to na jednego to na drugiego. – Teraz?
- Wybieraj.

Nic już nie będzie takie jak było
wątpliwa przyszłość kołysze mnie.
I choć wiem że zawsze będziesz za mną kroczyć
żeby Cię zobaczyć muszę zamknąć oczy.

<><><> 

                Powitał mnie iście swojski krajobraz. Totalna sielanka. Co ja tu robiłam? A no Bartek uparł się, że mnie samej nie zostawi i gdzieś mnie wywiózł. Spokojnie, nie do lasu. Chociaż czy konieczny jest las, żeby kobietę wykorzystać? W szczerym polu też by mnie nikt nie usłyszał.
- Czy ja kiedyś się czegoś dowiem? – burknęłam.
- Spokojnie Celka, wszystko pod kontrolą.
- Ostatnio wszystko dzieje się bez mojej wiedzy. Co ja jestem, upośledzone dziecko, które nie potrafi zrozumieć pewnych rzeczy?
- Ej, co jest? – zatrzymał samochód na poboczu.
- Nie jestem twoją własnością! Nie możesz robić ze mną co ci się żywnie podoba!
- Przepraszam, jeśli to tak odbierasz. Po prostu chcę dla ciebie dobrze i lubię robić niespodzianki – przysunął się bliżej mnie.
- Jednak wolałabym wiedzieć, gdzie mam spędzić przyszły miesiąc.
- Dobrze. Pomyślałem, że zawiozę cię do moich dziadków. Zgodzisz się? Bo jak nie, to cię mogę odwieźć do Bełchatowa albo do tej Warszawy…
- No i od razu lepiej. Miło, że byłbyś w stanie tak się poświęcić, ale skoro już tu jesteśmy, to po co zawracać?
- Cudownie – uśmiechnął się od ucha do ucha. – Buziak na zgodę? – nadstawił usta.


<><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

Witam :) 
Zaskoczone? No przecież nie zapomniałam o blogu i o was.
Tak jakoś ostatnio różnie ze mną było...
Podziękujcie choróbsku, które mnie dopadło, to dzięki niemu przepisałam w końcu odcinek ;p

Za nowy szablon dziękuję Lady Spark :* kochana, ja bym za 100 lat takiego nie zrobiła i bez sprzeciwów mi tu ;p podoba mi się szaleńczo :) Nie obrazisz się, że dodałam coś od siebie?

A wam jak się podoba nowy wystrój i odcinek? Chętnie poczytam co sądzicie i przewidujecie co do akcji opowiadania :)
Niezwykłą radością mnie napełnia coraz większa liczba czytelników :)

Pozdrawiam :*

6 mar 2011

#27# Zazdrość niejedno ma imię, no miłość też.


                Serducho powędrowało do skrytego na dnie szafy kartonu, a którym znajdowały się tego typu odpadki. Przy Bartku kompletnie zapomniałam o tym, że jeszcze parę miesięcy temu miałam wyjść za kogoś innego. Teraz moje serce w całości należało do siatkarza. Przywrócił mi wolność i możliwość cieszenia się życiem. Znów miałam dwadzieścia lat z dużym hakiem i całe życie przed sobą. No i poznałam smak miłości. Odwzajemnionej, obustronnej, spełnionej. I kto by pomyślał, że to u jego boku znajdę to, czego szukałam. Gdyby mi to ktoś powiedział pół roku temu, nieźle bym się ubawiła. A tymczasem bożyszcze nastoletnich fanek gwizdało w pomieszczeniu obok i robiło mi kakao.
- Bartosz, ale ja nie jestem chora – mruknęłam, gdyż dostałam rozkaz leżeć i nie ruszać się.
- Oj cicho, kto tam wie. Może dzisiaj cię zapłodniłem – wszedł z ogromnym bananem na twarzy.
- A może nie – wytknęłam mu język.
- Wątpisz w moje plemniki? Czekaj, czekaj, zaraz możemy zrobić poprawę – zaczął się do mnie zbliżać.
- Bartosz! Ani się waż! Za chwilę masz trening!
- Oj tam, Jacek mi odpuści jak powiem, że nowego Kurka płodzę – uśmiechnął się chytrze.
- Świat drugiego nie zniesie. Bóg nie zrobi takiej krzywdy ludzkości – mruknęłam pod nosem.
- Ale ja ci zrobię przyjemność… - usiadł bardzo blisko mnie.
Uratował mnie dzwonek do drzwi. Och, kocham tego gościa! Pognałam otworzyć.
- Cześć Celi, jest Siurek?
- Och Misiek, jak ja cię uwielbiam – rzuciłam się na niego.
- Yyy… Miło mi bardzo. Nie wiedziałem, że aż tak – zaśmiał się.
- Ja też nie – usłyszeliśmy czyjś naburmuszony głos.
- Wpadłem po ciebie, Kurek, bo wiem, że się nigdy wygrzebać nie możesz. A tu takie miłe powitanie.
Wisiałam na ramieniu Winiarskiego z błogim uśmiechem na ustach.
- Wiem Michał? Zawsze o tym marzyłam.
- Oj, to mi schlebia. Dostaniesz w nagrodę buziaka – cmoknął mnie w policzek.
- Ekhem! Wybaczcie, że przeszkadzam, ale chyba mieliśmy jechać na halę, nieprawdaż Michale?! – z Bartka aż kipiało. Niebawem para leciałaby mu uszami.
- Ach tak. No to pa Celuś. Kiedyś dokończymy – puścił mi oczko.
- Ech ten Misiek – westchnęłam.
- A ja?
-Do widzenia Siurak – wytknęłam mu język na pożegnanie.

<><><> 

                Z bijącym szybko sercem i alternatywą natychmiastowego odwrotu, dotarła pod wskazany adres. Nie pamięta drogi tutaj ani dzwonka do drzwi. Ocknęła się dopiero na kobiecy głos.
- Halo? Słucham panią.
- A dzień dobry. Przepraszam, dostała informację, że tu przebywa Zbyszek. Nie zastałam go w mieszkaniu i… - tłumaczyła brunetka.
- Tak. Jestem jego matką i obecnie mieszka u mnie – odparła chłodno kobieta.
- Czy mogłabym się z nim zobaczyć?
- To obecnie niemożliwe. A kim dla niego pani jest, że tak spytam?
- Ale dlaczego? Jestem… koleżanką – odparła po zastanowieniu.
Tak naprawdę nie wiedziała jak określić ich stosunki. Po to w sumie tu przyjechała. Żeby wszystko wyjaśnić, bo się pogubiła. Chciała grać w otwarte karty, a nie bawić się w kotka i myszkę.
- Mogę jedynie powiedzieć, że jest chory i potrzebuje odpoczynku i spokoju. Było z nim naprawdę źle, ale najgorsze już minęło.
- Może mogłabym jakoś pomóc? – zaproponowała nieśmiało.
Wtedy w głębi korytarza zobaczyła zgrabną lokowaną brunetkę wychodzącą z jednego z pokoi z tacą po śniadaniu.
- Jak pani widzi, ma się kto nim opiekować. Dziękujemy za troskę. Do widzenia.
Dziewczyna stała jeszcze chwilę przed zamkniętymi drzwiami. Właśnie została spławiona przez jego matkę. Jednak informacje, które zdobyła były przytłaczające.
                Ulżyło jej na wieść, że jej nie wystawił i nie igrał. To choroba uniemożliwiła im kontakt. Zmartwiła się jego stanem. Miała nadzieję, że wróci do zdrowia. Zapomniała prawie o wszystkim co wokół, byle się dowiedzieć, że z nim wszystko w porządku. Chciała go zobaczyć, pogłaskać po głowie, przytulić, jakoś mu pomóc. Ale… Jednak ktoś pomiędzy nimi stanął. Nie wiedziała  od jak dawna Zbyszek zna tą dziewczynę, ale to był cios w serce. Oszukał ją. Zwodził i wykorzystywał. Skoro tamta się nim opiekowała, to znaczy, że coś ich łączy i to nie jest nic świeżego.
                Wsiadła do samochodu i odjechała. Próbowała zapobiec mgle przesłaniającej jej widok, ale nie umiała. Zatrzymała się na jakimś zajeździe i dopiero wtedy się rozpłakała. Nie dusiła w sobie łez, pozwoliła im wypłynąć.
- Tak, Justynko. Płacz, płacz. Będziesz mniej sikała – uśmiechnęła się przez łzy.
Nie wiedziała dlaczego tak się zachowuje. Czy to przez siatkarza, czy jego matkę, czy tą blondynę, czy swoją naiwność i głupotę, czy zranione serce? Chyba wszystko razem… I w tym momencie czuła, że nie był jej obojętny. Dalej nie jest… Po części im się udało. Powstała między nimi jakaś więź. Bez niego szalała, musiała go widywać. Czegoś jej brakowało… przez ostatnie dni. Będzie żyć dalej, z tym uczuciem pustki…

<><><> 

- Wiesz kochanie, że bałem się, że wtedy uciekniesz? – spytał blondynki.
- Oj Grzesiu. Jestem cały czas przy tobie. Jak to tylko możliwe.
                Doskonale pamiętała, jak się przestraszył, gdy jej nie znalazł rano w łóżku.
- Tylko nie to Anetko, nie uciekłaś, prawda? – mruknął sam do siebie, załamując dłonie.
- Nigdy bym ci tego nie zrobiła – wyszła z łazienki i go przytuliła.
- O matko. Jesteś? Ty nie…
- Wybacz, ale mój pęcherz dłużej by nie wytrzymał – zaśmiała się.
- Och, to dobrze. Przepraszam za moje zachowanie – spuścił głowę.
- Schlebia mi, że tak ci na mnie zależy. Kocham cię, Grzegorzu.
                Jednak miała naukę, studia. Kraków był kawał drogi stąd, a ona nie chciała zostawić. Tylko jak tu to pogodzić? Będą dzielić ich kilometry. Skoro tylu parom nie udało się przetrwać odległości to może im się wreszcie uda?
- Wiesz, że teraz musiałabym wrócić do siebie? – zagadnęła chłopaka.
- Eee… Co? – spojrzał na nią zdezorientowany.
- No tak. Mam przecież studia  i chciałabym je skończyć.
- Ale… ale… co z nami? Koniec?
- Nie! Nie chcę cię rzucić. Po prostu będziemy musieli się rzadziej widywać.
- Aha. Jeżeli dalej chcesz ze mną być, to będę tęsknił i przyjeżdżał na weekendy.
- Grzesiulku, ciebie chcę zawsze. Oj nie, to ja będę przyjeżdżać, żeby popatrzeć jak grasz – uśmiechnęła się.
- Ech. No dobra, jakoś się dogadamy z tym widywaniem. Ważne, że nie chcesz się rozstać – odgarnął jej włosy z policzka i spojrzał czule.
- Skoro to zaczęliśmy, to szkoda byłoby kończyć. Może nie mówiłam tego za często i z przekonaniem… Ale kocham cię. Naprawdę.
- Nie mów tak, czuje twoją miłość, to wystarczy. Mam nadzieję, że ty czujesz ode mnie to samo.
- Tak. Przytul mnie, póki jestem tutaj.

<><><> 

                To miała być nasza pierwsza długa rozłąka. Taki mały test na wytrzymałość i odporność na tęsknotę. Zbytnio przyzwyczaiłam się do wspólnych poranków i wieczorów, jego bliskości, pocałunków, dotyku, uśmiechów. Dopiero co uczyłam się miłości, korzystałam z wszystkich jej uroków. A teraz mój mentor miał wyjechać. Miał też wrócić, ale te dwie rzeczy dzieliła kupa czasu, który spędzę samotnie.
                Widocznie Bartosza też to nurtowało, bo wpadł na jakże wspaniały pomysł. Otóż załatwił, że czas jego zgrupowania spędzę w Nysie. Tak, tak, u jego rodziców. Moja reakcja  była wręcz osobliwa.
- Czy ty jesteś chory umysłowo? Chcesz się mnie pozbyć, tak?
- Ależ słodziutka, dlaczego pozbyć? – spytał zdumiony, iż nie przyjęłam jego koncepcji brawami.
- Nikt normalny by tam nie wytrzymał tyle czasu. Znaczy w domu rodziców swojego faceta. Bartuś… - zaskomlałam.
- Oj no… Z sobą cię nie mogę wziąć, a zostać tu sama też nie możesz.
- Dlaczego? Mogłabym się wprowadzić do Justyny – zaproponowałam.
- Co to, to nie!
- Niby czemu? – założyłam dłonie na piersi.
- Bo Warszawa to duże miasto pełne napaleńców, którzy mogliby mi cię odbić. Okazja czyni złodzieja, rozumiesz?
- Och Bartosz! Powiedzmy, że rozumiem. Innymi słowy: jesteś zazdrosny.
- Noo… Yyy… Tak – uśmiechnął się odkrywczo. – A mamusia mi cię ładnie przypilnuje i będę spokojny. Poza tym musisz się zżywać z rodziną.
- Ty i te twoje pożal się Boże pomysły – pokręciłam głową.
- Ale i tak mnie kochasz, prawda? Ej, dlaczego warczysz?

<><><> 

                Leżał podparty na poduszkach. Ta choroba go kompletnie wykańczała. Dobrze, że wreszcie temperatura mu spadła, bo czuł się jak opętany. Odzyskał jako taki kontakt ze światem.
- Hej Zbysiu, lepiej? – dziewczyna z burzą loków na głowie weszła do jego pokoju i ucałowała w policzek.
- Chyba tak. Te tabletki mnie ogłupiają – mruknął niezadowolony.
- Ale ci pomagają a to najważniejsze. Strasznie się martwiliśmy. Teraz widzisz, co może się stać ze zbagatelizowaną infekcją.
- Wiem, wiem… Obiecuję poprawę. Nie mam zamiaru tego przechodzić drugi raz. W końcu niebawem zgrupowanie…
- Cieszę się, że zmądrzałeś – poczochrała go po głowie.
- Ej, ej. Nie wiesz, że nawet w łóżku muszę się dobrze prezentować? – zażartował.
- Żebyś miał dla kogo braciszku – dogryzła mu.
- A może mam – uśmiechnął się tajemniczo.
- Mama mówiła, że tu jakaś do ciebie napalona fanka przylazła. Popatrz jak szybko plotki się roznoszą po osiedlu. Pewnie nie jedna by cię do piersi przytuliła – zarechotała brunetka.
- Jagódka! Nie pozwalaj sobie. Ja wiem, że to uciążliwe mieć takiego hot brata, ale cóż mogę poradzić. Jestem boski, taki się urodziłem.
- Taaa… Ale za to całą mądrość dali mi – wytknęła bratu język.
- Uuu… Teraz mnie uraziłaś i zraniłaś na wskroś – strzelił tzw. focha.
- A jak powiem, że na twoim telefonie czeka parę tuzinów sms-ów od niejakiej Justysi? – próbowała go udobruchać sposobem.
- CO?! Dlaczego nie mówiłaś wcześniej?! Co się działo z moją komórką? – zerwał się z łóżka i miotał po pokoju.
- Spokojnie. Podłączyłam do ładowarki w salonie. Cud, że się nie zacięła, gdy po włączeniu to wszystko zaczęło docierać.
                Brunet pognał po swój sprzęt. Wlepił oczy w ekran. Kilkadziesiąt prób połączeń i sms-ów. A wszystko od jednej osoby. Usiadł i zaczął czytać. Głownie były to pytania, czy wszystko w porządku, co się dzieje, czemu zamilknął, czy coś się stało, czy przestało mu zależeć? Im świeższe, tym bardziej rozżalone i zrezygnowane. Aż w końcu przeczytał, że skoro tak pogrywa to ich znajomość nie ma sensu. Usiadł na sofie i ukrył twarz w dłoniach.
- Boże… - jęknął.
Na to weszła Jagoda. Zaskoczona, spojrzała na jego postać.
- Co się stało? Zbyszek? – objęła siatkarza ramieniem.
- Ech… Ona mnie już nie chce znać. Myśli, że ją olałem… - rzucił zrozpaczonym tonem.
- Ale kto?
- No Jusia. Od dwóch tygodni nie dawałem jej znaku życia. A przeciez tak dobrze nam szło. Byliśmy na właściwej drodze. A teraz? Wszystko stracone. Ona mi nie uwierzy.
- Może zamiast tak rozpaczać mi coś wyjaśnisz, Hmm? – spojrzała na niego z troską.
- Justynę poznałem pod koniec lutego. Organizowała dla przyjaciółki wieczór panieński, wiesz ten, co ci mówiłem. I tak jakoś się stało… Och no, spaliśmy ze sobą wtedy i potem już regularnie. Aż nagle ona stwierdziła, że tak nie można. Przemyślałem to i stwierdziłem, że chcę wydorośleć. Zaczęliśmy naszą znajomość jakby od początku. Zero seksu. Było pięknie, cudownie, wspaniale… Było…
- Oj Zbysiu, zakochałeś się – przytuliła go mocno.
- Teraz to bez znaczenia - opuścił głowę.
- A może ja coś wskóram? Może mi uwierzy? – zaproponowała dziewczyna.
- Chcesz to zrobić? Dla mnie?
- No pewno. Mój ty braciszku. Nie mogę patrzeć na ciebie w takim stanie. Zaraz się popłaczesz. Widzę, że ci zależy, to mogę zadziałać.
- Kocham cię, wiesz? Jesteś najlepszą siostrą na świecie.
- Podziękujesz jak się uda.


<><><><><><><><><><><>


Tutaj wasza księżniczka Jusia :DDD- królowa ma nieczynne, więc musicie jej wybaczyć, ale Onet jej nawala, a raczej blog bo się bidulka nie może zalogować, a ja Jusia jako jej służba- podwładna wrzucam ze swojego dobrego serca :) Więc cieszcie się ludziska :) Martusia pozdrawia i Jusia też :D trwajcie :D