Łączna liczba wyświetleń

30 mar 2011

#28# Gdy pojawia się różnica zdań


To był trudny czas dla Anny. Wiele musiała znosić. Dostrzegała, że jej narzeczony stał się zupełnie innym człowiekiem. Mimo, że zarabiał więcej i co tydzień dawał jej pieniądze „żeby ładnie wyglądała”, to wolała tamtego Jędrka. Teraz czuła się jak żona-dodatek, ozdoba mężczyzny. Musiała robić dobrą minę do złej gry i udawać, że jest super. Przyjmować jego podejrzanych znajomych późnymi wieczorami, gotować im i być miłą. W środku aż ją skręcało. Jednak gdy próbowała o tym pogoda z chłopakiem, on zbywał ją półsłówkami i całusem w czoło.
- Dzięki nim tyle zarabiam – zawsze słyszała na koniec.

Słowa o jutrze rozwiał wiatr
wszystko było jak płochy domek z kart.
Ktoś tak nagle odebrał oddech Twój
jak to mogło się zdarzyć-powiedz jak...



Gdyby tylko mogła, uciekłaby, gdzie pieprz rośnie, ale nie potrafiła. Wszystkie plany na przyszłość wiązała z Jędrzejem. Miałaby to tak wszystko po prostu przekreślić? Bała się…
                Na szczęście miała Michała. Okazał się najprawdziwszym najwspanialszym przyjacielem jakiego mogła sobie wymarzyć. Wysłuchał ją i zrozumiał. Dzięki wspólnym rozmowom jakoś się trzymała.
- Jakby co, pamiętaj, że u mnie jesteś zawsze mile widziana, o każdej porze – powtarzał za każdym razem.
- Dziękuję, Michaś. Obym nie musiała z tego korzystać…
- Nie chcesz się ze mną spotkać? – zrobił smutną minkę.
- Oczywiście, że chcę, ale nie w takich okolicznościach.
- Trudno. Lepiej tak niż wcale – ostrożnie się uśmiechnął, badając czy nie sprawił jej tym przykrości.
- Ty to umiesz pocieszyć – roześmiała się delikatnie.
- Wiadomo. O wiele lepiej ci z uśmiechem.
- Aj Michaś. Dziękuję – przesłała mu buziaka.
- Bo się zarumienię.

Białe żagle po niebie płyną gdzieś
widzę tam Ciebie pośród nich.
Nie wiem co teraz ważne jest
oddychaj, oddychaj, oddychaj...

<><><> 

No i co? Wylądowałam w Nysie. W starciu z tym wielkoludem nie miałam najmniejszych szans. Zarówno w walce wręcz jak i w słownej potyczce. Wiadomo, szeroko pojętą miłością do mnie tłumaczył wszystko. Weź takiemu przegadaj!
- Także Celuś, ładny uśmiech i do przodu – poklepał mnie po plecach.
- To ty będziesz winien moich wszystkich krzywd psychicznych – wycelowałam w niego palcem.
- A potem nie będziesz chciała stąd wyjeżdżać.
- Taa…
- Moi kochani, jak cudownie was zobaczyć ponownie – pani Irena zaskoczyła nas w drzwiach.
- Witaj mamuś – Bartek wtulił się w rodzicielkę. Przeuroczo to wyglądało.
- Powiem ci, że dobrze na niego wpływasz, bo częściej nas odwiedza – zaśmiała się do mnie.
- Miło mi to słyszeć. Dzień dobry.
- Dobry, bo przyjechaliście. Ależ wejdźcie do środka, nie stójmy w progu.
                Wchodząc do tego domu, można było spokojnie zanucić, a bynajmniej Bartosz miał do tego prawo, „nie ma jak u mamy”. Przecież wszystko było przygotowane pod niego. Widocznie wraz z przyjazdem bruneta zapanowywało tu lokalne święto.
- Jest już mój wspaniały syn? – męski głos niósł się z góry schodów.
Pan Adam schodził po nich uśmiechnięty, lecz gdy tylko zobaczył mnie, natychmiast spoważniał a nawet się skrzywił.
- Tak, jestem, ale nie mów tak, bo mi głupio – mruknął siatkarz.
- Oj, jestem z ciebie taki dumny. To powołanie to prawdziwy sukces. Kolejny w twoim życiu.
- Coś ty stary taki melancholijny? – żona zdzieliła go ścierką. – Zaproś ich do kuchni. Głodni po podróży pewnie są.
- Leczo Irenki najlepsze na świecie – mężczyzna pokręcił nosem.
- Zgadzam się – syn mu zawtórował.
- Czy mi się wydaje czy on mnie ignoruje? – szepnęłam na ucho chłopakowi.
- Zdaje ci się. On taki już jest. Wybacz – pogłaskał mój policzek.
- Nic innego mi nie zostało.
- Nie myśl o tym. Mama się za tobą wstawi – mrugnął do mnie.
Siedzieliśmy przy stole. Po kuchni niósł się odgłos sztućców stukających o talerze. Pani Irena i Bartek próbowali podtrzymać rozmowę. Nie chciałam a może i bałam się odzywać w towarzystwie pana domu.
- Zgodzisz się zamieszkać w dawnym pokoju Bartusia czy przygotować ci pokój gościnny? – usłyszałam pytanie kobiety.
- Nie, nie trzeba…  - zaczęłam.
- To ona tu zostaje?! – przerwał mi krzyk pana Adama.
- Spokojnie mój drogi. Tak, Cecylia zostaje z nami na czas zgrupowania Bartka – żona położyła mu rękę na ramieniu.
- Dziewucha z taką reputacją nie będzie spała pod moim dachem! – uderzył pięścią w stół, aż cała zastawa podskoczyła.
Mimochodem skurczyłam się na krześle. Zawsze bałam się, gdy ktoś krzyczał lub okazywał agresję.
- Adam, do cholery! – teraz to mama bruneta krzyczała.
- Synu, chcesz sobie sprowadzać ladacznice to do swojego mieszkania, ale nie tu! – przemówił do Bartka.
Czułam piekące łzy pod powiekami. Nie mogłam się tu rozpłakać. Byłam tu niemile widziana i doskonale dano mi to do zrozumienia. Nie będę wprowadzać zamętu w dobrze poukładaną rodzinę.
- Dziękuję za obiad, był przepyszny. Na mnie już pora – wykrztusiłam i czym prędzej opuściłam kuchnię. W korytarzu chwyciłam walizkę i wyszłam z tego domu.

Obudź sie...
Otwórz oczy to sen.
nie zostawiaj tutaj mnie,
jeszcze nie...

<><><> 

- Tato! Jak mogłeś?! – głos chłopaka poniósł się po domu.
- Proszę cię, nie broń jej – żachnął się mężczyzna.
- Adamie, stanowczo przesadziłeś. Zawiodłam się na tobie i sądzę, że nasz syn też. Nie za takiego Kurka wychodziłam.
- Irena, nie dramatyzuj. To tylko głupie dziewuszysko. Nie mieszaj do tego naszego małżeństwa.
- Nie mogę tego słuchać. Każdym słowem tylko mnie ranisz. Jeżeli kobieta, którą kocham, nie może tu mieszkać, to ja też nie! – wykrzyczał Bartosz i pognał tropem dziewczyny.
- Zadowolony? Przecież o to ci chodziło! Nie masz ani przyszłej synowej ani syna. Jak tak dalej pójdzie, to żony też nie – wysyczała.

Dokąd zabiorą teraz Cię
otwórz swe oczy i powiedz gdzie.
Jak teraz sam mam dalej iść
jak teraz sam mam dłużej żyć...

<><><> 

                Z twarzą mokrą od łez, ciągnąc za sobą walizkę, zmierzałam na przystanek autobusowy. Coś tu musi chyba odjeżdżać, no nie? Nie miałam pojęcia o okolicy, ale jakoś się stąd wydostanę. Obczytawszy rozkład jazdy na przystanku, stwierdziłam, że mam szczęście. PKS do Łodzi za 20 minut. Wiatr delikatnie suszył moje łzy. Pewnie wyglądałam jak zombie, ale trudno. Ujrzałam sylwetkę pojazdu. Już miałam postawić nogę na stopniu, gdy poczułam szarpnięcie za rękę. Zachwiałam się i poleciałam od tyłu. Lecz nie wylądowałam na ziemi, tylko w czyichś silnych ramionach.
                Otworzyłam zaciśnięte z obawy oczy. Od razu poraził mnie znajomy błękit.
- Bartek – westchnęłam.
- Celi, proszę, nie wyjeżdżaj. Wstyd mi za ojca. Wiem, że bardzo cię zranił, ale pamiętaj, że ja tak nie myślę – ujął moją twarz w dłonie.
- I co ja mam ci powiedzieć? Nie zostanę tutaj…
- Rozumiem, ale nie uciekaj ode mnie.
- Och, nie chodzi o ciebie. Po prostu nie będę mieszkać w jednym domu z twoim ojcem.
- Po tym, co o tobie powiedział, ja też nie mam zamiaru.
- Ale to twoja rodzina. Nie możesz patrzeć na mnie w tej sprawie.
- Mogę, bo chcę żebyś ty też była moją rodziną. To z tobą przy boku spędzę resztę życia, nie z ojcem.
Strasznie się wzruszyłam. Przytuliłam go z całej siły. Tyle dla mnie robił. W końcu i tak i tak bym go pokochała.
- Ekhem! Wsiada pani czy nie? – dobiegł nas głos zdenerwowanego kierowcy.
- Niech pan jedzie. Zostaje ze mną – krzyknął Bartek i machnął ręką.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Chyba nie zamierzasz mnie odwozić z powrotem do Bełchatowa? Tylko nadrobisz drogi. Musisz zdążyć na zgrupowanie.
- Nic się nie martw. Mam lepszy pomysł – uśmiechnął się zadowolony.

<><><> 

                W końcu zawitali w progi miasta, do którego ich zaprosiła. Ciekawą odmianą było zobaczyć ulice, których się kompletnie nie zna. Lekko zdezorientowani stali z głowami wystającymi ponad tłum.
- A co takich dwóch przystojniaków robi samych na dworu? – usłyszeli damski głos za plecami.
Obrócili się momentalnie i ujrzeli zakapturzoną postać.
- Eee… Yyy… Szukamy ścieżki rowerowej – palnął Wrona.
- Och, wy nigdy nie grzeszyliście rozumem – roześmiała się, jak się okazało, brunetka.
- Dorota! – rzucili się na nią we dwóch.
- Też się cieszę, że was widzę.
- My bardziej – krzyknęli oboje na raz.
- Dobrze moi wariaci. Co powiecie na kino? Mam trzy bilety na jakiś fajny thriller.
- Super.
                Siedzieli w Sali kinowej. Dorota  środku, a po bokach siatkarze. Na początku jeszcze interesowali się filmem. Pomimo tego, że to był jeden z hitów nagłaśnianych w telewizji, chłopcy nabrali ochoty na coś innego. Brunetka nie wiedziała czy się zmówili, czy to atmosfera ciemnej sali wyzwala w facetach takie zachowania.
                W każdym bądź razie, gdy poczuła na lewym kolanie dłoń Andrzeja a niebawem na prawym Krzyśka, to mowy nie było o skupieniu. Cała trójka wpatrywała się w ekran udając zainteresowanie filmem. Tymczasem ręce chłopców zaczęły wędrować w górę. Dziewczynę przeszedł dreszcz. Spodobało się jej to i czekała na dalszy rozwój sytuacji. Brunet, nie napotkawszy oporu, wsunął dłoń pod bluzkę towarzyszki. Poczuł jak drgnęła, gdy chwycił jej pierś. Za to blondyn przysunął swoją twarz do szyi brunetki i zaczął muskać ustami. Nie mogła się pohamować, żeby nie westchnąć.
- Podoba ci się? – wymruczał Krzysiek.
- Bardzo…
                Korzystając z tego, iż nikt blisko nich nie siedział, ściągnęli z niej bluzkę. Każdy zajął się połową ciała dziewczyny. Oddychała coraz ciężej. Nigdy nie przeżyła czegoś takiego. Dwie pary rąk, dwoje ust i dwa języki. Chyba mimowolnie jej ręce powędrowały na krocza chłopaków Popatrzyli na nią zaskoczenie.
- Nie przestawajcie – poleciła im, wijąc się na fotelu.
- Chciałabyś to zrobić z nami dwoma, tutaj?
- No chyba mnie nie rozpalacie dla żartów? Skończmy to. Jak nie tu, to u mnie.
- To wybieraj – odparli stanowczo.
- Ale co? – spojrzała zdezorientowana.
- Z którym ci było lepiej? Który ci lepiej zrobił?
- Chłopcy no… Krzysiek, Andrzej? Żartujecie, prawda? – próbowała wyczytać z ich twarzy coś poza tą śmiertelną powagą.
- Nie.
- Ja nie mogę między wami wybierać. Obu was uwielbiam. Nie mogę… - szeptała w kółko.
- Chyba jednak musisz. Miło było, ale prawdziwy związek to dwie osoby.
- Ale… - jęknęła z rezygnacją patrząc to na jednego to na drugiego. – Teraz?
- Wybieraj.

Nic już nie będzie takie jak było
wątpliwa przyszłość kołysze mnie.
I choć wiem że zawsze będziesz za mną kroczyć
żeby Cię zobaczyć muszę zamknąć oczy.

<><><> 

                Powitał mnie iście swojski krajobraz. Totalna sielanka. Co ja tu robiłam? A no Bartek uparł się, że mnie samej nie zostawi i gdzieś mnie wywiózł. Spokojnie, nie do lasu. Chociaż czy konieczny jest las, żeby kobietę wykorzystać? W szczerym polu też by mnie nikt nie usłyszał.
- Czy ja kiedyś się czegoś dowiem? – burknęłam.
- Spokojnie Celka, wszystko pod kontrolą.
- Ostatnio wszystko dzieje się bez mojej wiedzy. Co ja jestem, upośledzone dziecko, które nie potrafi zrozumieć pewnych rzeczy?
- Ej, co jest? – zatrzymał samochód na poboczu.
- Nie jestem twoją własnością! Nie możesz robić ze mną co ci się żywnie podoba!
- Przepraszam, jeśli to tak odbierasz. Po prostu chcę dla ciebie dobrze i lubię robić niespodzianki – przysunął się bliżej mnie.
- Jednak wolałabym wiedzieć, gdzie mam spędzić przyszły miesiąc.
- Dobrze. Pomyślałem, że zawiozę cię do moich dziadków. Zgodzisz się? Bo jak nie, to cię mogę odwieźć do Bełchatowa albo do tej Warszawy…
- No i od razu lepiej. Miło, że byłbyś w stanie tak się poświęcić, ale skoro już tu jesteśmy, to po co zawracać?
- Cudownie – uśmiechnął się od ucha do ucha. – Buziak na zgodę? – nadstawił usta.


<><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

Witam :) 
Zaskoczone? No przecież nie zapomniałam o blogu i o was.
Tak jakoś ostatnio różnie ze mną było...
Podziękujcie choróbsku, które mnie dopadło, to dzięki niemu przepisałam w końcu odcinek ;p

Za nowy szablon dziękuję Lady Spark :* kochana, ja bym za 100 lat takiego nie zrobiła i bez sprzeciwów mi tu ;p podoba mi się szaleńczo :) Nie obrazisz się, że dodałam coś od siebie?

A wam jak się podoba nowy wystrój i odcinek? Chętnie poczytam co sądzicie i przewidujecie co do akcji opowiadania :)
Niezwykłą radością mnie napełnia coraz większa liczba czytelników :)

Pozdrawiam :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz