Łączna liczba wyświetleń

9 kwi 2011

#29# Słońce przedziera się przez burzowe chmury


Została w Warszawie sama. Cecylia dzwoniła, że Kurek ją wywozi do rodziny na czas zgrupowania. O pewnym brunecie nie miała zamiaru myśleć. Chciała to zakończyć.
- W końcu, co ty sobie Jusia myślałaś? Dziwkarz zawsze zostanie dziwkarzem – mruknęła do siebie.

Kolejny raz oszukasz się, że to ostatni,
Kolejny raz w ulewie kłamstw bez parasolki

                Zabrała się za porządki. W końcu na czymś trzeba było odreagować i rozładować złość. Mimo głośno chodzącego odkurzacza, usłyszała dzwonek do drzwi. Zaskoczona, spodziewała się bowiem tylko listonosza. Jednak przez wizjer zobaczyła kogoś innego.
- Kto tam? – spytała z ciekawości.
- Dzień dobry. Pani mnie nie zna. Nazywam się Jagoda Bartman. Przyszłam…
- Nie wiem, po co pani tu przyszła i nie chcę tego wiedzieć. Do widzenia.
- Proszę otworzyć, chciałabym porozmawiać.
- Nie mamy o czym.
- Owszem mamy. O Zbyszku. Proszę, nie zajmę dużo czasu.
Brunetka zawahała się. Otworzyć czy nie? Chciała poznać całą bolesną prawdę czy żyć w mniej okrutnej nieświadomości? Dokonała wyboru wraz ze zgrzytem zamka.
- Dziękuję bardzo – odezwała się po wejściu lokowana brunetka.
- Może pani usiąść w salonie. Wygląda jak wygląda, bo właśnie zabrałam się za porządki, ale skoro chciała pani koniecznie teraz rozmawiać.
- Tak. Bo to bardzo ważna sprawa. Wiem, co zaszło między panią a Zbyszkiem – zaczęła.
- Ach, o to chodzi. Musi pani wiedzieć, że nie zrobiłabym tego, gdybym wiedziała, że on ma żonę. Nie pochwalił się.
- O czym pani mówi?
- Przecież po to pani tu przyszła. Odzyskać męża, pani Jagodo Bartman. Nic mnie z nim już nie łączy.
- Widzę, że zaszło małe nieporozumienie – zaśmiała się pod nosem.
- Nie wiem, co panią tak bawi – Justyna spojrzała krzywo na towarzyszkę.
- Och, nie „paniujmy” tak. Jestem Jagoda – wyciągnęła rękę. – Siostra Zbyszka.
- Justy… - urwała. – Ale co? Jak to? Siostra? – dopiero teraz zaskoczyła.
- Tak. Jestem jego starszą siostrą. Czyli się mną nie pochwalił? A to paskuda – uśmiechnęła się.
- Yyy… To nie zmienia faktu, że nic nas nie łączy –  Jusia wróciła do obrony.
- Opowiedział mi wszystko i jestem innego zdania.
- Skąd możesz to wiedzieć? Naprawdę, nie odzywa się pół miesiąca i to jest dowód uczucia – prychnęła niższa z dziewczyn
- Właśnie to przyszłam wyjaśnić. On się nie odzywał, bo zachorował.
- Tyle wiem, ale to go nie tłumaczy.
- Poważnie. Spędził parę dni na kroplówce, potem w domu. Tak naprawdę był mało kontaktowy. Jego telefon leżał rozładowany w plecaku. Podłączyłam go do ładowarki kilka dni temu. Niebawem ozdrowiał i Zibi. Gdy się obudził od razu pytał o komórkę i ciebie. Musisz mi uwierzyć na słowo. Jest trochę podłamany i nie bardzo wie, co zrobić z tą sytuacją. Boi się, że już wszystko zawalił i go nie chcesz znać.
- Nie wiem, co powiedzieć. Jeśli to wszystko prawda…
- Najszczersza. Wiem, zaszło wielkie nieporozumienie.
- Tak. Jak cię zobaczyłam u was w domu, to poczułam się oszukana i wykorzystana. To prawda, nie chciałam go znać itd. – wyznała Justyna.
- Domyślam się. Wiesz, przyszłam tu do ciebie jako siostra zmartwiona stanem brata. Chciałabym, żeby był szczęśliwy a do tego on potrzebuje ciebie. Teraz myśli, że cię stracił, ale nie ma racji, prawda? – spojrzała uważnie na gospodynię.
- Sama nie wiem… Mam teraz mętlik w głowie…
- Rozumiem. Bardzo bym chciała żebyś go odwiedziła jeszcze póki jest u nas. Myślę, że to dodałoby mu sił. Masz tu mój telefon, zadzwoń.
- Oczywiście. Najpierw muszę się pozbierać.

Ale nie, nie możesz poddać się
 przecież jesteś i tak
choć raz zatrzymać w biegu cały świat, zakochać się,
 do nieba wzbić, bo warto żyć.

<><><> 

- Witaj wnusiu, co cię do nas sprowadza? – brunet tonął w objęciach babci.
- Ja do was z taką sprawą…
- Nie przyjechałeś może z tą uroczą dziewczyną? Cecylia, tak? – odezwał się z głębi domu pan Stanisław.
- Właśnie o nią mi chodzi. Celi – kiwnął na mnie, więc podeszłam bliżej, niepewnie się uśmiechając.
- Bartoszu! Jak ty się zachowujesz? Żeby dziewczyna stała i czekała? Ale już mi ją wprowadzaj do domu! – skarcił go dziadek.
Zaśmiałam się cicho i wszyscy weszliśmy do domu.
                Siedziałam przy stole w kuchni, zajadając się pysznymi maślanymi ciasteczkami. Uwielbiałam takie, ale mama nigdy ich nie piekła. Tymczasem Bartek podjął się próby wyjaśnienia dziadkom, co ja tu robię.
- Cóż… Byliśmy u rodziców, ale okazało się to niemożliwe. Pomyślałem o was. Może Celuś mogłaby zostać u was na czas mojego zgrupowania?
W napięciu czekaliśmy na odpowiedź.
- Oczywiście, że tak. Z miłą chęcią. Jeżeli nie będzie ci przeszkadzać towarzystwo staruszków – uśmiechnęli się do mnie.
- Ależ skąd.
- No, to ja bez obaw mogę wyjeżdżać.
- Ale jeszcze jedno… Irena i Adam nie chcieli się zgodzić?
- No nie… - zaczął niepewnie siatkarz.
- Adam, tak? – odgadł staruszek.
Tylko przytaknęliśmy. Ja go opuściłam głowę i próbowałam nie myśleć o przykrych wydarzeniach z Nysy.
- Bartuś, co tam się stało? – ostrożnie spytała pani Basia.
- Nie wiem czy mogę – spojrzał na mnie. – Nie chcesz tego słuchać, co?
- Wolałabym nie. Mogę wyjść do ogrodu?
- Pewnie.
                Kucnęłam nad maleńkim wodnym oczkiem. Zanurzyłam rękę we wodzie i patrzyłam na falującą wodę. W środku pływało kilka małych rybek. Chyba lepiej nawet, że zostanę tutaj a nie tam. Bez nerwów, bez stresu. Przynajmniej tu byłam milej widziana. Nie wiedziałam, co dalej. Może lepiej cieszyć się chwilą a nie planować niepewną przyszłość?
                Po pojawienie się cienia, domyśliłam się, że ktoś za mną stanął.
- Kochanie – usłyszałam znajomy głos.
- Już wiedzą?
- Tak, wszystko im wyjaśniłem – kucnął obok mnie.
- To dobrze. Jak to przyjęli? Nie powinni się denerwować, w tym wieku wszystko może być groźne.
- I za to cię kocham – cmoknął mnie w czoło.
Nie bardzo wiedziałam, o co mu chodzi
- Bo która by się teraz martwiła o moich dziadków? Tylko ty. Dziękuję za troskę. Spokojnie, nic im nie jest.
- Nie chciałabym, żeby poniekąd przez mnie…
- Stop! To nie jest twoja wina. Ty tu jesteś poszkodowana. Oj Celuś – przytulił mnie.
Z powodu niestabilnej pozycji lekko się zachwiałam i poleciałam do tyłu a Bartek za mną. Wylądowaliśmy na trawie. Pozostało mi tylko się roześmiać.
- Wybacz moją koślawą koordynację.
- A tam, całkiem miło jest – przeniósł wzrok na mnie.
Jego tęczówki były koloru nieba. Zawsze takie miał w słoneczną pogodę, niesamowicie niebieskie. Uśmiechnęłam się delikatnie. Wyciągnął dłoń w moją stronę i pogładził mnie po policzku. Przymknęłam oczy i zamruczałam z zadowolenia.
- Wiesz, co? – spytał cichutko.
- Hmm?
- Cieszę się, że cię mam. Bez ciebie byłoby pusto.
- Tak, tak. Same kłopoty ci robię – mruknęłam.
- Nieprawda! Bycie z tobą to najlepsze co mnie spotkało. I nigdy nie zmienię zdania – ucałował moje czoło.
Potem powieki, policzki, aż w końcu dotarł do ust. Najpierw tylko musnął, jakby mnie badał. Droczył się ze mną Az w końcu delikatnie i powoli pocałował.

<><><> 

                Wracała z uczelni do domu. Już z daleka dostrzegła ciężarówkę pod ich kamienicą. Pomyślała, że pewnie ktoś się wyprowadza. Mężczyźni znosili po kolei co wartościowsze sprzęty. Narzeczony blondynki wrócił wczoraj nad ranem i w okropnym humorze. Kto by przypuszczał, że te dwie sprawy mają ze sobą coś wspólnego. Coś ją tknęło, gdy rozpoznała swój odtwarzacz, kupiony jeszcze w latach liceum. Dotarła pod drzwi mieszkania i zamarła.
                Jędrzej szarpał się z facetami wynoszącymi ostatnie rzeczy. Wszystkie pomieszczenia były opustoszałe. Spojrzała na chłopaka.
- Anuś, ja…
- Co to ma znaczyć? Co to za faceci? Gdzie są nasze meble?
- Spokojnie, daj sobie wytłumaczyć – położył jej dłoń na ramię, ale natychmiast ją strąciła.
- Nie! Czekam na odpowiedzi! Jędrek!
- Bo widzisz… Wczoraj przegrałem pewną sumę pieniędzy i… Oni… Nie miałem gotówki… Nie wiedziałem, że tak szybko zażądają zapłaty… Przyszli i zaczęli wynosić, no… Nic nie mogłem zrobić, uwierz mi, Aniu – dopadł jej i uścisnął.
Szybko się oswobodziła.
- Owszem, mogłeś! Wiesz co? Mogłeś wczoraj z nimi nie grać, mogłeś nie zaczynać tej znajomości, mogłeś mi się nie oświadczać i w ogóle mogłeś się nie urodzić! – wybiegła z płaczem czym prędzej z mieszkania.

Zdeptany list nadziei mit i głupie szczęście,
Minionych lat straconych szans i słów na wietrze

Dobrze, że najważniejsze dokumenty miała przy sobie. Furgonetka stała jeszcze przy chodniku.
- Przepraszam, czy mogłabym zabrać rzeczy z mebli? – zaczepiła jednego z pracowników.
- Hmm… No niech ci będzie ślicznotko. Tylko szybko.
                Wpadła do środka. W szafie znalazła walizkę i powkładała tam swój ekwipunek. Jej wzrok padł na wspomniany magnetofon.
- I biorę jeszcze to. Tyle wystarczy? – rzuciła im pospiesznie 50 funtów.
- Jesteśmy kwita. Miłego dnia.
                Żeby musiała płacić za swoje prywatne rzeczy. Oto co zafundował jej związek z Jędrzejem. Nie ma co, same plusy… Teraz to naprawdę z nimi koniec. Gdzie miała się teraz podziać? W Londynie nie miała zbyt wielu dobrych znajomych. Czyli co, Polska? Po tym, co ją spotkało, to chyba najlepsze wyjście. Jednak wstyd było się do wszystkiego przyznać. Z tego co wiedziała, Celi mieszkała u Bartka w Bełchatowie. Teraz mogła liczyć tylko na ich wyrozumiałość i gościnność.

Kolejna noc kolejny dom znów puste ręce,
Zbyt ciężki dzień zerwany sen i krzyki szeptem.

<><><> 

No to się porobiło. Nie potrafiła dokonać wyboru. Wtedy wrócili do jej mieszkania w milczeniu. Dopiero wieczorem zaczęli normalnie rozmawiać. Ale tamta sprawa pozostała tabu. Dorota nie chciała od tak decydować. W ogóle nie chciała, ale skoro taki był ich wymóg, może coś jeszcze wymyśli. Cały czas była w szoku.
- Hmm… To jak śpimy? Bo mam łóżko, kanapę i materac – zastanawiała się.
- Ty zostań w swoim łóżku a my się resztą podzielimy.
- Nie, nie! Musi być sprawiedliwie.
- Czasem jest tak, że nie każdą rzecz można rozdzielić sprawiedliwie – usłyszała i dokładnie zarozumiała aluzję.
- Spokojnie. Kanapa się rozkłada…. Wiem! Przysuniemy ją do łóżka i się razem zmieścimy – olśniło ją.
- Eee… Razem?
- Tak. Proszę was – Dorota zrobiła błagalną minę.
- No dobra. Z tobą po środku – zastrzegli.
- Oczywiście.
                To była prawdopodobnie ostatnia taka wspólna noc. Potem będzie się mogła cieszyć tylko jednym z nich. Rano ponownie zrobiło się niezręcznie.
- Czyli… Jak wybierzesz… - zaczął Wierzba.
- Znaczy jak zdecydujesz…. – próbował Andrzej.
- Dam wam znać o swojej decyzji. Jeśli o to wam chodziło.

Ale nie, nie możesz poddać się
przecież jesteś i tak
choć raz zatrzymać w biegu cały świat, zakochać sie,
do nieba wzbić, bo warto żyć.

<><><> 

                Bartosz pojechał wkrótce po naszych ogrodowych czułościach. Chyba nastali nas na tym jego dziadkowie, bo potem się dziwnie uśmiechali. Jednak czułam się tu wspaniale i jak u własnych dziadków.
- Celusiu, wiemy, że ojciec Bartka się potraktował bardzo źle, ale nie musisz się tym martwić – przytuliła mnie pani Basia.
- Miłe to nie było. Postaram się, bo ja się zawsze przejmuje wszystkim – mruknęłam.
- Ach, jak bym go dorwał – zaczął staruszek, ale ktoś zadzwonił do drzwi.
- Otworzę – zaoferowałam i poszłam.
Moje zdziwienie było ogromne, po ujrzeniu gościa.
- Pani Irena? Co pani tutaj robi? – spojrzałam na jej walizki.


<><><><><><><><><><><><><><><><><>


Witam :) jak obiecałam, kolejny odcinek pojawił się szybciej.
Mam nadzieję, że się cieszycie :)

Treść chyba nie taka zła, co?
Przeżyje do następnego?

A niebawem, pojawią się nowi bohaterowie :)

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz