Łączna liczba wyświetleń

20 cze 2010

#3# Przyjaciele są po to, by sobie pomagać



Już chyba pół godziny siedziałyśmy w jednym z butików. Justyna mierzyła różne ciuchy i co chwilę wyskakiwała z przymierzalni.
- A to? – spytała, okręcając się wokół własnej osi.
- Też super na tobie leży.
Prawda była taka, że czegokolwiek nie ubrała, to wyglądała porażająco dobrze. Zazdrościłam jej tego.
- Chyba to wezmę i jeszcze kilka innych. Co taka struta siedzisz?
- Ja? Zdaje ci się…
- Nic sobie nie wybrałaś?
- Mam dość rzeczy. A poza tym to nie mój styl.
- O nie, kochana. Ja ci zaraz udowodnię, że znajdzie się tu coś dla ciebie.
- Proszę, nie zmuszaj mnie do niczego. Jak mi się coś nie podoba, to tego nie ubieram.
- Od razu się nie podoba. Musisz się przekonać. Zmiany są dobre.
- Zmiany są złe. Dobrze mi w tym co mam.
- Ale musisz uwydatnić swoją super figurę.
- No teraz to poszłaś po bandzie. Czego się nawąchałaś?
- Perfum w drogerii. Przestań mi tu wydziwiać. Marsz do przymierzalni! Zaraz ci coś przyniosę.


Miałam jakieś inne wyjście? Musiałam jej posłuchać, bo nie chciałam narazić się na gniew przyjaciółki. Po chwili wparowała do mnie.
- Dobra. Masz tu ciuchy i przymierz wszystko. Bez żadnego ale – uprzedziła moje wszelkie sprzeciwy i poszła sobie usiąść. Spojrzałam na tuzin wieszaków albo i dwa. Im szybciej to zrobię, tym szybciej będę mieć to za sobą. Wskoczyłam w jakieś ciemne, wąskie dżinsy, a do tego ubrałam koszulę w bordowo-białą kratę. Zaprezentowałam się Justynie.
- No cudownie. Musisz to wziąć. Przymierzaj dalej.
Kolejne były eleganckie spodnie, ale kobiece, kilka kolorowych obcisłych sweterków i bluzek. Troszkę się przeraziłam, widząc spódnice i sukienki.
- Nie wystarczy już? – krzyknęłam.
- Oj wyskakuj z tych spodni i pokaż mi nogi.
- Moment.


Spódniczki sięgały mi do kolan i były dobrze skrojone. Lniane, satynowe, dżinsowe i materiałowe. Proste, szerokie, z koła, wąskie i zakładkami. Przeróżne, a według kumpeli w każdej wyglądałam dobrze.
- Nie mogę ich wszystkich wziąć.
- A właśnie, że tak. Jak nie ty, to ja ci je kupię.
- Dlaczego tak mnie maltretujesz?
- Bo jesteś śliczną dziewczyną.
- Przerabiałyśmy już to.
- A ty dalej swoje. Nie utrudniaj, dobrze?
- Och… - westchnęłam zrezygnowana.


Wtedy zobaczyłam jaką sukienkę mam do przymierzenia. Była po prostu śliczna. W przeplatających się odcieniach zieleni, którą uwielbiałam. Uszyta z delikatnego, zwiewnego materiału i długa aż do ziemi. Natychmiast ją ubrałam. Poprawiłam cieniutkie ramiączka i wyszłam się zaprezentować.
- Cel, czy to ty?
- Nie, potwór z Loch Ness. Aż tak źle? – spytałam z obawą, a ona zaczęła się krztusić.
- Widziałaś się w lustrze?
- Nie. Wiesz, że nie lubię.
- To patrz – pociągnęła mnie w stronę dużego zwierciadła. Zerknęłam i nie poznałam samej siebie. W tej sukni byłam kimś innym. Inaczej wyglądałam i inaczej się czułam. Lepiej…
- Wyglądasz cudownie, ale nie myśl, że zapomniałam o tej trochę krótszej. Chcę oglądać twoje nogi, nogi, nogi, nogi. Chcę byś założyła mini, mini, mini, mini – zaczęła sobie podśpiewywać, a aj spojrzałam na nią krzywo.
- Wszystko w porządku?
- A czy kiedyś było? – zaśmiała się i wepchnęła mnie do przymierzalni. Wzięłam do rąk ostatnią rzecz. Nie spodobała mi się. Po pierwsze była za krótka, po drugie za obcisła, a po trzecie miała za duży dekolt.
- To nie dla mnie, nie mój krój.
- Pokaż się moja droga. – brunetka nie dała za wygraną. Gdy wyszłam, zmierzyła mnie wzrokiem z góry na dół.
- Gdybym była facetem, nie wytrzymałabym spokojnie przy tobie w tym stroju.
- Co?
- Cholernie seksownie się prezentujesz.
- Bujasz…
- Nie No zawsze uważałam cię za swoją konkurencję. – zażartowała.


Przyglądałam się sobie krytycznie. Nie było tak źle jak myślałam.
- Tylko gdzie ja pójdę w tej kiecce?
- Nie marudź. Okazja zawsze się znajdzie.
- No nie wiem.
- Poczekaj 5 minut.
Po chwili wparowała do sklepu z3 zdezorientowanymi facetami.
- Panowie, co sądzicie o kreacji mojej przyjaciółki?
Ona chyba sobie kpi! Stałam jak jakiś okaz muzealny a 3 pary oczu prześwietlały mnie na wylot.
- Na takim ciele wszystko będzie dobrze leżeć.
- Przyznam, nie wiem, gdzie oczy podziać. Rozprasza mnie.
- Ma pani czas dziś wieczorem? – spytał ostatni.
- Niestety jestem zajęta – odparłam.
- A może jutro?
- Nie o to chodzi. Mam narzeczonego.
- A, to przepraszam. Zazdroszczę mu. Ja zamiast podziwiać tą sukienkę, natychmiast bym ją z pani zdjął.
- Dziękujemy za szczere opinie. – aby zapobiec niebezpiecznemu rozwojowi sytuacji, Justyna grzecznie ich pożegnała.
- Co to była za maskarada? – naskoczyłam na nią.
- Masz jeszcze jakieś wątpliwości? Każdy z nich zastanawiał się, co masz pod spodem.
- Ale ja nie chcę, żeby tak na mnie patrzyli.
- Wiesz jakie to przyjemne?
- Bez przesady. Ja nie kawałek mięsa.
- To pomaga w podbudowaniu samooceny. Uwierz mi.
- Ok., ok. Teraz trzeba coś wybrać z tych rzeczy.
- A tam. Weźmiemy wszystko. Zapłacę.
- Bez przesady. Nie możesz.
- Mogę. To podzielimy się na pół, zgoda?
- Zgoda. Nie musisz tego dla mnie robić.
- Wiesz, że jesteś jak siostra. Dla ciebie wszystko co najlepsze.


&&&


Czwartek był dość pogodnym dniem. Czas płynął powoli i leniwie. Justyna dopracowywała szczegóły swojego planu. Już wiedziała, że wszystkie dziewczyny się stawią. To właśnie u niej miały się zameldować. Mieszkała sama, więc miejsca nie brakowało.


Ok. 22 zjechał się cały babiniec. Po plotkach poszły spać, bo przecież jutro czekał ważny dzień.
- No to dobranoc kochane.
- Tak. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę minę Celi.
- Mam nadzieję, że nie zejdzie z tego świata.
- Aż takie straszne to nie jesteśmy.
- Zatem śpijmy, bo wory pod oczami nam wyjdą – zaśmiała się Dorota.


Z samego rana dziewczyny zerwały się z łóżka. Ubrały się i wyskoczyły na śniadaniowe zakupy, bo planowały zjeść u Cecylii.
- Dobra. Teraz ładnie zgrabnie zrobimy nalot na spożywczy i piekarnię, a potem rozpoczniemy główny punkt naszej operacji – ogłosiła Justyna.
- Pakujemy się do jednego auta? – spytała Ania.
- bez obaw. Przyjechałam kombi to się pomieścimy i jeszcze będzie luz. – oznajmiła zadowolona z siebie Aneta.
- Wszystko jasne?
- Tak!
- Czy damy radę?
- Tak, damy radę! – po okolicy rozniósł się śmiech czwórki dziewczyn.


O 9 zaparkowały na osiedlu, gdzie mieszkała ich przyjaciółka. Wysiadły z samochodu, zabrały zakupy i poczłapały pod 9. Justyna wyciągnęła klucz i jak najciszej otworzyła drzwi. Potem na paluszkach weszły do środka. Siatki zostawiły w kuchni i razem zakradły się do sypialni szatynki.


Cecylia spała z głową na poduszce i rękami zaciśniętymi na kołdrze. Widać było, że miała niespokojną noc. Dziewczyny otoczyły jej łóżko i przystąpiły do dzieła.




<><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

Przepraszam... Miał być wcześniej, ale mój komp nawalił ;(

Jednak chyba nasi chłopcy mają cudowną moc i mi neta przywrócili :) Och jak oni mnie pozytywnie nakręcają xD co niektóre z was wiedzą ^^
mam zielone papiery, bez obaw hahaha

Dedykacja dla:
Anety :* - bo tak się dopominała o ten docinek :) zadowolona?
dulce_bells :* - bo nie wiem czemu, ale chciała dedykację moich wypocin :) może być?

Zatem do następnego :D wakacje się zbliżają, to może się pospieszę ;p ale awaryjnie dwa tygodnie ;p

8 cze 2010

#2# To, co w sercu, przetrwa wszystko



Rok za rokiem latka lecą, ale jedna rzecz u mnie się nie zmieniła. Nadal kocham siatkówkę. W sumie to pół mojego życia i całe moje serce. Zmienił się świat,zmieniają się ludzie. Tak samo zmieniało się oblicze siatkówki, zespoły,zawodnicy. A ja cały czas jestem.


Cały siatkarski świat jest dla mnie tak samo ważny jak te kilka lat temu, gdy jako nastolatka siedziałam z przyjaciółkami przed ekranem. Zachowywałam się tak samo, bo chyba bardziej pokochać nie można. Byłam świadkiem tych wszystkich zmian.
Widziałam siatkarzy kończących swoje kariery, będących w szczytowej formie, czy debiutujących młodzików. Każdy z nich był inny i to było najlepsze. Nie można było ich pomylić. Przynajmniej ja mam takie zdanie.


Nie byłam jedną z tych dziewczyn, które kibicują, bo w tej drużynie jest przystojny siatkarz. Owszem miałam swoich ulubieńców, ale to przecież cała drużyna gra. Nie zakochiwałam się w żadnym. Ja po prostu kochałam siatkówkę.


Nawet nie umiem powiedzieć,kiedy się moja przygoda z siatkówką tak naprawdę zaczęła. Mam jakieś przebłysk iz podstawówki. Jednak ważnym wspomnieniem są Mistrzostwa Świata 2006. Doskonale pamiętam jak siedziałam przed telewizorem i zaciskałam bardzo mocno kciuki.Razem z kumpelami krzyczałyśmy i dopingowałyśmy naszą reprezentację. Chyba największy horror przeżyłam podczas meczu z Rosją. Wierzyłam do końca i wyszło na moje. W finale z Brazylią to już nie były ta sama waleczna drużyna. Ale zdobyliśmy srebro! Euforia zapanowała pośród nas. Ceremonia wręczania medali utkwiła nam długo w pamięci. Chłopcy solidarnie pokazali komu ofiarują swój sukces. Koszulki z 16 mówiły same za siebie.


Doszłam w ten sposób do wcześniejszego zdarzenia, ale bardzo przykrego. Pamiętam ten dzień. Powiedziała mi to babcia, a ja nie chciałam uwierzyć. Nie mieściło mi się to w głowie, że Arka już nie ma, że nigdy więcej nie zagra, nie uśmiechnie się do kamery.Przyszedł czas bólu a nawet łez. Arkadiusz Gołaś, teraz już śp. – nadzieja polskiej siatkówki. Bo tak naprawdę to był początek jego kariery sportowej.Można słać zażalenia do Boga: Dlaczego on? Przecież był taki młody, zdolny.Miał całe życie przed sobą. Jednak to nie my decydujemy kto i kiedy opuszcza ten świat.


Zatem nasuwają się pytania. Jak wypadlibyśmy na MŚ razem z Arkiem? Może sięgnęlibyśmy po złoto? W jakich klubach mógłby grać? Jaka byłaby polska siatkówka, gdyby on żył i grał dalej? Czy z nim także zdobylibyśmy złoto Mistrzostw Europy? Chciałoby się odpowiedzieć: Tak. Niewątpliwie był bardzo dobrym siatkarzem, dobrze prosperującym na przyszłość… Przyszłość, której nigdy nie dożył… A może gra w niebiańskiej drużynie?


Takie wspomnienia przywołują podły nastrój. A On na pewno nie chciałby, żebyśmy się ciągle smucili. Znacznie radośniejszym momentem były ME w Izmirze. Można powiedzieć, że wręcz historycznym.


Gdy na początku pojawiła się informacja, że zabraknie Świderskiego, Winiarskiego i Wlazłego, zapanowało poruszenie i zwątpienie.Pozbawiona nas praktycznie najlepszych atakujących i przyjmujących. Nikt nie wierzył, że młodzi, nieznani i dopiero debiutujący w kadrze chłopcy godnie zaprezentują nasz kraj.


Pierwszy raz zobaczyliśmy ich w lidze światowej i na memoriałach, a potem otwarła się dla nich droga do reprezentacji. Już mecze fazy grupowej pokazały,że poważnie myślą o medalu. Z przyjemnością i satysfakcją oglądało się każdy kolejny mecz. Pogłos zyskały takie nazwiska jak Kurek, Bartman, Jarosz i wiele innych. W końcu nadszedł czas poważnych starć. Po boju stoczonym z Bułgarami w półfinale, natrafiliśmy ponownie na Francuzów. I stało się! Zostaliśmy Mistrzami Europy! Nastąpiło ogólne poruszenie i dzikie szaleństwo. Mało kto wierzył w ich sukces, ale oni pokazali swoje możliwości. Jako młode pokolenie siatkówki dali nam powody do pozytywnego patrzenia w przyszłość. Przecież szczytowa forma dopiero przed nimi. Wystarczy dobra opieka i nadzór, a będzie tylko lepiej. Również polska liga awansowała do najlepszych w Europie czy świecie.


Należy się małe sprostowanie. Kobiety również osiągnęły sukces, brąz ME organizowanych w Polsce. Nie umniejszam ich osiągnięć, tylko kobieca siatkówka nie interesuje mnie tak jak męska. Wolę mocniejsze oblicze tego sportu.


Tak mniej więcej wygląda mój pogląd na te sprawy. Niektórych odczuć nie można, a bynajmniej ja nie umiem opisać. Trudno dobrać słowa, każde wydaje się nieodpowiednie. Jestem dumna, że mimo tylu lat moja pasja przetrwała. Zostałam z Bełchatowianami bez względu na wyniki meczów. Owszem, od 2005r. wygrywają Plusligę, ale nie zawsze jest kolorowo. Cieszę się i płaczę razem z nimi. Na jednym z transparentów widniało: „Dumni po zwycięstwie, wierni po porażce”. Taka właśnie jestem.


Może mecze bez przyjaciółek trochę straciły na jakości, ale wiem, że dziewczyny, choć w różnych krańcach Polski, też siedzą przed telewizorem i oglądają to samo co ja. Zawsze potem rozmawiałyśmy przez telefon.


~~


Justyna była jeszcze w Warszawie. Miała w głowie pewien plan i do jego zrealizowania musiała wykonać kilka telefonów Należało skorzystać z czasu dopóki Celi była na wolności. Postanowiła zwołać paczkę wcześniej i wyskoczyć razem na mecz 19 lutego do Bełchatowa.
Na pierwszy ogień poszła Dorota.
- A któż to do mnie dzwoni?
- Twoja kochanka. Kiedy twój facet wychodzi do pracy? - zażartowała.
- Wariatko ty! Co byś chciała?
- Słuchaj, jest taka sprawa. Wiadomo, 27 zbliża się wielkimi krokami. A ja wymyśliłam, że w ramach odstresowania naszej Celusi, wybierzemy się do Bełchatowa na meczyk.
- Cudownie! Ona zawsze o tym marzyła. Szkoda, że dopiero teraz spełni swoje pragnienie.
- Lepiej późno, niż wcale. A z kim ma jechać, jak nie z nami?
- Wiadomo. Nasza 5 rządzi! Tylko czy uda ci się ściągnąć wszystkie panny wcześniej?
- Ma się tą siłę perswazji. Więc umawiamy się na 9.00 w piątek pod jej domem.Wejdziemy wszystkie razem i zrobimy jej pobudkę.
- Szatański pomysł. Gdyby nas nie kochała, to pewnie by nas za to zabiła.
- Zatem do zobaczenia. Pa.
Poznań poinformowany, czas na Kraków.
- Anetka? Tu Justynka mówi.
- Przecież wiem, maszkaro.
- Tak nieładnie do mnie mówisz?
- Żartowałam – zaśmiała się.
- Żeby mi to było ostatni raz. Co powiesz na wspólny wyjazd na mecz?
- Jadę! Tylko co, gdzie i jak?
- Zbiórka w piątek o 9.00 pod domem Marciniakówny. Potem robimy jej wielką pobudkę jedziemy razem do Bełchatowa.
- Razem?
- No cała ekipa.
- Super. Tego nam wszystkim potrzeba.
- Zrelaksujemy się, napełnimy nową energią.
- I o to właśnie chodzi. Ty to masz łeb.
- Wiadomo, nie od parady. Do zobaczyska.


Z Anką postanowiła połączyć się prze Skype. W końcu nie stać ją na rozmowy międzynarodowe. Zasiadła przed komputerem i czekała na przyjaciółkę. Gdy ta tylko się pojawiła, brunetka nawiązała wideo rozmowę.
- Justyna! Jak dobrze cię widzieć.
- Ja też się cieszę. Słuchaj, mówię bez kręcenia. Możesz przyjechać szybciej?
- To znaczy?
- W tym tygodniu.
- Hmm… A o co chodzi?
- Chcemy się wybrać wreszcie wszystkie razem na mecz. W piątek.
- Kurczę, ja bardzo chętnie, ale nie wiem czy uda się przyśpieszyć lot.
- Oj na pewno. Zadziałaj tam jak najlepiej, bo bez ciebie to nie wypali. Musimy być wszystkie!
- Wiem, wiem. Ale jak się nie da, to mnie wpędzisz w wyrzuty sumienia.
- Moim gadaniem się nie przejmuj.
- No dobrze. Poruszę niebo i ziemię, ale przyjadę.
- Daj znać jak coś wykombinujesz.
- Spoko. To do usłyszenia.
- No papa.


Brunetka opadła zmęczona na fotel. Ileż to wszystko wysiłku psychicznego ją kosztowało. Jednak wiedziała, że uśmiech na twarzy przyjaciółki wynagrodzi jej wszelki trud. Cecylia tak dawno się nie śmiała, nie była zadowolona. Justyna zaobserwowała, jak gdyby szatynka przygasała, bledła. Już ona zapewni jej godziwą rozrywkę. Zatem babiniec zwołany, tylko czekać nadejścia piątku.


~~


We środę Justyna zabrała mnie do centrum handlowego.
- Ale po co mnie tu ciągniesz? Dobrze wiesz, że nie lubię długich i częstych zakupów.
- Kiedy ostatnio coś sobie kupiłaś?
- Hmm… W zeszłym tygodniu… Parasol…
- Hahaha ubaw po pachy. Czy ty się słyszysz dziewczyno?
- Taka już jestem.
- Dobrze. W końcu od czego masz mnie? Zdaj się na Jusię.
- Nie wiem czy to dobry pomysł. – udałam, że się zastanawiam.
- Wątpisz we mnie?W mój gust, styl i pomysły?
- Ależ skąd! Jakbym śmiała?
- Mam nadzieję. A teraz bez gadania, proszę za mną.
- Tak jest pani kapitan! – zasalutowałam i poczłapałam jak na ścięcie.


<><><><><><><><><><><><><><><><><><>

Teraz to na pewno już przysnęłyście ;p Wiem, że nużący, ale i takie muszą być.
W sumie nie powinnam tych flaków nikomu dedykować, ale obiecałam.
Zatem dedykacja dla...
...Justysi :* bo z niecierpliwością czekamy na występ naszych kochanków ^^
...Titty :* bo to ona na mnie go wymogła, znowu ;p no i dodaję o tej porze, żeby mogła spokojnie przeczytać :)


A... Na razie umówmy się, że odcinek za dwa tygodnie najpóźniej... Czy będzie wcześniej się zobaczy...
Pa ;)

1 cze 2010

#1# Ja i moje idealnie poukładane życie

   Dokąd wszyscy tak gnają? Zastanawiałam się patrząc przez szybę na ruchliwe ulice miasta. Siedziałam w restauracji i mój wzrok utkwił w mroku na zewnątrz.Kompletnie nie odbierałam bodźców zewnętrznych, wyłączyłam się.


    Po chodniku szli ludzie.Samotnie, parami lub w większych grupach. Smutni, zatroskani lub rozbawieni. Po jezdni pędziły samochody. Taksówki, osobówki i co jakiś czas ciężarówki.Wszystko to oświetlały uliczne lampy. W sumie nie byłam sama.


     Naprzeciwko mnie, po drugiej stronie stolika siedział mężczyzna. Poznajcie Roberta, mojego narzeczonego. Średniego wzrostu, szczupły, schludnie ubrany i z modnie przystrzyżonymi ciemnymi włosami sprawiał wrażenie przystojnego. Co ja gadam,on jest przystojny i pewnie niejedna dziewczyna chciałaby być na moim miejscu i byłaby wniebowzięta. No właśnie… Tylko cholenciu, nie wiem czy ja jestem…


    To rodzice nas zapoznali kilka lat temu. A teraz na mojej dłoni, na jednym z palców spoczywa srebrny pierścionek z masą perłową. Stało się, przyjęłam pół roku temu jego oświadczyny. Matka z ojcem byli wniebowzięci. Trafił im się wymarzony zięć.
Niby siedzieliśmy przy jednym stoliku, ale ja przebywałam kompletnie gdzie indziej.
- Kochanie, słuchasz mnie? – jak przez mgłę usłyszałam pytanie.
- Ależ oczywiście – przytaknęłam dla niepoznaki.
- Jak mówiłem, w biurze…
I gadki ciąg dalszy. Nie żebym nie lubiła rozmawiać, ale on natychmiast mówi o swojej pracy. Rob jest młodym, bo 26-letnim, zdolnym, wziętym architektem.Zawsze zarzuca mnie tymi nazwiskami, zwrotami, fachowym słownictwem, a ja udając, że rozumiem to wszystko, potakuję tylko głową. No bo co innego mogę zrobić? Na inne tematy nie umiemy rozmawiać. A bynajmniej on. Zapytacie, co to za para która ze sobą nie rozmawia? My. Tak naprawdę, boję się, bo przecież rozmowa to podstawa udanego związku. Skoro nam jej brakuje, to pewnego dnia mogę się zorientować, że dzielę życie z zupełnie obcym mężczyzną. To straszny scenariusz.
- Mam wrażenie, że coś cię trapi. – wyrwał mnie z zamyślenia. No proszę, jaki on spostrzegawczy.
- Tak, sam wiesz. W końcu jestem zdenerwowana.
- Rozumiem. Dla mnie też jest to ważne. Już niedługo będzie po wszystkim. Ślub jest raz w życiu. Będzie dobrze.


   Aaa… No i zapomniałam się przedstawić. Mam na imię Cecylia, wiem, że oryginalnie. W tym roku bije mi 20 wiosna. Coś jeszcze? A no tak. Niedługo wychodzę za mąż.


   Tak, dobrze słyszycie. Biorę ślub. Dokładnie to 27 lutego, czyli za… niecałe dwa tygodnie. O zgrozo! Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości co do pana młodego, to jest nim Robert. Jakoś sobie tego wszystkiego nie wyobrażam.


    Oczywiście nasi rodzice są w siódmym niebie. Od momentu zaręczyn świergotali cały czas o ślubie. Matki planowały przyjęcie, listę gości, podrzucały mi katalogi z zaznaczonymi sukniami. Miałam spośród tych które wybrały zdecydować się na jedną. Obdzwaniały gości, wypisywały zaproszenia i testowały kucharki. Ojcowie natomiast jeździli i wybierali salę oraz orkiestrę. Potem załatwili jakąś limuzynę. No w sumie, to mi wystarczyłoby tylko ubrać się w suknię i przyjść.Czy nikomu nie przyjdzie do głowy, że mimo wszystko to jest MÓJ ŚLUB?! Chyba mam prawo decydować o swoim własnym ślubie? Na litość boską!
Nawet jeśli nie jestem pewna czy tego ślubu chcę…


   Spojrzałam na mojego „wybranka”. Nie przeszkadzał sobie i dalej prowadził własny monolog.Jeżeli mu ulży to niech się wygada. Ja i tak nie słucham. A więc nasza kochana rodzinka założyła, że po ślubie zamieszkam z Robertem w jego mieszkaniu, sorry,apartamencie. Ja się pytam co z moimi studiami? Co z moją karierą? Jestem na pierwszym roku ekonomii i chciałabym skończyć studia. I na tą kwestię mieli rozwiązanie. Mój ojciec oświadczył mi, że studia i praca mi nie potrzebne, bo Rob zarabia tak dużo, że nas utrzyma.
    Czyli co? Ja mam zostać przy garach i wieść życie posłusznej żonki? Czekać z obiadem, aż mąż raczy wrócić z pracy, być kurą domową. Nie tak sobie wyobrażałam swoją przyszłość.Wszyscy dookoła wiedzą lepiej.


    Dokończyliśmy posiłek i zaczęliśmy się zbierać. Nareszcie. Podwiózł mnie pod blok. Otworzył drzwi od samochodu i stał przez chwilę obok mnie. Widziałam jak się pochyla by mnie pocałować. Zręcznie obróciłam głowę i nadstawiłam policzek. Po czym szybko wpadłam na klatkę schodową.
No to teraz pomyślicie, że już całkiem mam coś z deklem. Nie całuje się z własnym narzeczonym. Tak.Przyznaje się do tego. Jak pomyślę sobie, że on miałby dotknąć moje usta to…obrzydzenie mnie bierze. Unikam tego jak ognia. Musiałam to zrobić kilka razy,ale to tylko na pokaz. Zaraz po tym strasznym wydarzeniu wyszczotkowałam sobie zęby mocno miętową pastą, przepłukałam gardło jakimś super gryzącym płynem i zdezynfekowałam usta. A wszystko po to, żeby zapomnieć o tym zdarzeniu. Nawet nie myślę o jakichś bardziej zaawansowanych pieszczotach i doznaniach. Seks? A broń Boże! Bynajmniej nie z nim. Ale skoro wychodzę za niego za mąż to z kim?Matka twierdzi, że to idealny kandydat. Lepszego faceta nie znajdę. Nie jestem tego taka pewna… Zatem wszelkie końskie zaloty narzeczonego zbywałam postanowieniem zachowania czystości aż do ślubu. W zupełności zaakceptował to.Na razie mam spokój, ale co potem? A noc poślubna? Chyba nie mogę odmówić mu obowiązku małżeńskiego? A może mogę? Oj sama nie wiem. Na razie, gdy o tym myślę, przebiega mnie dreszcz strachu. Niczego nie jestem pewna.


    Przekręciłam klucz w drzwiach z cyferką 9. Wpełzłam do mieszkania. Tak, mam własne lokum.Jakimś cudem rodzicielstwo mi je ufundowało. Zdecydowanie ułatwiało mi studia i spotkania z przyjaciółkami. To moja prywatna oaza, azyl, miejsce, gdzie mogę odetchnąć i odpocząć od wszystkiego. Czułam się tu dobrze i bezpiecznie. Samej było mi dobrze. No ok., przyznam, że nie, ale jeśli mam wybierać między samotnością a Robertem to zdecydowanie wolę to pierwsze.
   To właśnie tutaj od pewnego czasu zastanawiam się, czy moje życie zmierza we właściwym kierunku.Wszystko dookoła dzieje się bez mojej kontroli. Wystarczyło powiedzieć jedno„tak” pół roku temu i cała machina ruszyła. Może w przypadku innej dziewczyny nie miałoby takich konsekwencji, ale miałam nadopiekuńczych rodziców, którzy wszystko już sobie poukładali i zaplanowali.


   Nie miałam już siły o tym wszystkim myśleć. Zbyt dużo się działo. Bynajmniej zbyt dużo jak dla mnie. I zdecydowanie za szybko. Ja mam 20 lat! Moja głowa była na to wszystko za mała. By uniknąć frustracji, wybrałam opcję „telefon do przyjaciela”, a raczej „do przyjaciółki”.


   Padło na Justynę. A to dlatego, że miałam ją przy sobie. Nie myślcie, że nasza cudowna 5 się rozpadła, o nie. Tylko po prostu dorosłość wkroczyła w nasze życie. Jednak odległość to żaden problem dla nas. Ale miałyśmy spotkać się niedługo ponownie razem. Na moim ślubie…
   Zatem tak. Justyna kursuje między Płockiem a Warszawą, więc jest na wyciągnięcie ręki. Dorota studiuje w Poznaniu, a Aneta w Krakowie. Natomiast Anię wywiało na wyspy. Pojechała do kuzynki na wakacje, a znalazła tam miłość i studia i została. Tak to nas porozrzucało.


   Sięgnęłam po telefon i wybrałam numer. Po chwili usłyszałam w słuchawce:
- Czego chce ode mnie moja seksowna przyjaciółka?
- Jak zwykle trzymają się ciebie żarty.
- Ależ ja nie żartuję. Chyba sobie nie zdajesz sprawy z tego jak wyglądasz.
- Przypomnę ci, że to nie za mną oglądają się faceci i proponują spotkanie, gdy idziemy przez miasto.
- Nieistotny szczegół.
- Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę.
- Ty mi? Nie zapominaj się, masz narzeczonego. – roześmiała się do słuchawki.
- Proszę cię. Każda kobieta chce się poczuć dowartościowana.
- Czyżby Robercik się nie spisywał?
- Tu nie o to chodzi.
- No ja nie wiem jak chcesz się poczuć dowartościowana jak go nie chcesz do sypialni wpuścić?
- Mówiłam ci! Do ślubu.
- Taak. Aha. Nie zgrywaj cnotki niewydymki. Obie wiemy, że masz ogromną ochotę na miłosne igraszki. Pamiętasz na ostatni wypad na disco? Gdyby nie ja,zaliczyłabyś tego przystojnego Latynosa.
- Pamiętam, pamiętam… Ach…
- Żal dupę ściska?
- Weź przestań! Nie wracajmy do tego.
- Chyba wiem w czym tkwi problem.
- No słucham pani psycholog. – odparłam, byłam ciekawa co ta wariatka wymyśliła.
- Prawda jest taka, że nie chcesz iść do łóżka… z Robertem. – ostatnie słowo dobitnie podkreśliła. Mnie po prostu wmurowało. Powiedziała na głos to, do czego ja nie chciałam się przyznać.
- Mam rację?
- Nie będę cię okłamywać. Masz… - westchnęłam ciężko.
- To dlaczego z nim jesteś?
- Seks to nie wszystko.
- Ok. To powiedz mi, co was łączy?
- Hmm… W ciągu 5 lat znajomości bardzo się zżyliśmy. Mamy wspólnych znajomych,nasi rodzice się znają…
- Porażające. Jestem pod wrażeniem łączącej was więzi – wyczuwałam jej ironiczny głos.
- Nie dobijaj mnie.
- Zrozum, że ja chcę dla ciebie jak najlepiej. Jeżeli jesteś z nim szczęśliwa to za niego wyjdź. A jeżeli nie, to wycofaj się póki możesz. Potem może być za późno. Nie chcę żebyś ocknęła się za 5 lat, czekając na niego z obiadem, aż raczy wrócić z pracy.
- Rozumiem cię i jestem ci wdzięczna. Tylko ja sama nie wiem co czuję i czego chcę…
- Małżeństwo to poważny krok. To nie mucha w rosole, którą możesz po prostu wyciągnąć. To nierozerwalny święty węzeł. Jak zwał tak zwał. Mówiąc pospolicie,to kajdanki na całe życie. Niby z wierzchu złote i bez połączenia łańcuchem,ale mają moc.
- Przerażasz mnie Jusia.
- Taka jest niestety prawda. Gdyby był dobry w łóżku, to miałabyś chociaż dobry seks.
- Justyno Smolarczyk! Opanuj się!
- Spokojnie kochanieńka. Stwierdzam fakty. Będziesz usychać w tym związku.
- E tam. Znajdę sobie jakiegoś ognistego Hiszpana i będę się z nim kochać, gdy Rob będzie w pracy.
- Taa… Bo ci uwierzę. Chociażby cię skręcało ze zgryzoty, to będziesz mu wierna do grobowej deski. To nie w twoim stylu.
- Kurczę… Zbyt dobrze mnie znasz – wybuchłam śmiechem.
- Dobrze, że ci się humor poprawił.
- A tak właściwie to gdzie ty jesteś?
- Aktualnie w Warszawie. Mam tu kilka spraw do załatwienia. Ale pojawię się pojutrze.
- Super. Pewniej mieć cię przy sobie.
- Cóż za wyznanie. Kochanie, ja mimo wszystko wolę tych wypłoszowatych ze zwisem między nogami.
Pośmiałyśmy się jeszcze trochę, aż w końcu stwierdziłyśmy, że pora iść spać.
W samej bieliźnie wskoczyłam do łóżka, pomijając wszystkie wieczorne ceregiele.




<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>




Zatem z okazji Dnia Dziecka pojawił się odcinek :)
Ze specjalną dedykacją dla Titty, bo tak bardzo się ze mną o niego targowała :* Tak moja droga, o tobie mówię ;D
Mam nadzieje, że nie jesteście zawiedzeni jakością? co?

Nie wiem kiedy kolejny... Zobaczymy :)
Pozdrawiam cieplutko