Łączna liczba wyświetleń

31 gru 2012

#53# Przeświadczenie, że gdy objąłem Cię, byłaś częścią mnie



                Musieliśmy zwrócić limuzynę, żeby nie mogli nas wyśledzić. Chociaż nie byłam w stanie powiedzieć, czy Robertowi jeszcze na mnie zależy. Po takim podwójnym ciosie mało kto by się pozbierał. Byłam za to pewna, że brunet wycofa wszystkie swoje pieniądze.
- Poczekaj tutaj, a ja pójdę odzyskać moje auto. Nawet jeśli na miejscu kręci się policja, to nie powiążą mnie może  z niczym. Niedługo wrócę – siatkarz ucałował moje czoło, zostawiwszy mnie w hotelowej jadalni. Nie chciałam, żeby odpowiadał prawnie za to, że uratował mnie od małżeństwa z przymusu. Wciąż dla niego tyle znaczyłam…
- Dzień dobry pani Cecylio – powitał mnie głos lekarza prowadzącego. Odebrałam ten telefon z lekką obawą.
- Dzień dobry. Coś się stało?
- Naprawdę nie wiem, co się u pani dzieje, ale chyba same niestworzone rzeczy. Już miałem odwoływać wszystko, gdy pan Robert zrezygnował z opłacenia operacji, a tu niespodziewanie dzwoni jakiś inny mężczyzna i chce sfinansować ten sam zabieg. Czy to wszystko jakieś żarty?
Zamilkłam na chwilę, bo nie mogłam spokojnie skojarzyć faktów.
- Bartek…
- Właśnie, pan Bartosz. Sam już nie wiem, co myśleć. To ostateczna zmiana? – dopytywał mężczyzna.
- Myślę, że tak. Najmocniej przepraszam za kłopoty. Teraz powinno być już dobrze. Kiedy się widzimy?
- W przyszłym tygodniu w poniedziałek prosiłbym o stawienie się w klinice w Warszawie. Tam przygotują panią odpowiednio. Proszę się nie zamartwiać. Musimy być pozytywnej myśli – doktor próbował mnie pocieszyć.
- Dziękuję bardzo, do widzenia.
Sączyłam filiżankę herbaty prawie przez pół godziny. Przecież nie będę wstanie spłacić Kurkowi tego długu do końca  życia… Od zbyt intensywnego myślenia rozbolała mnie głowa, więc rozprostowałam się delikatnie w fotelu i przymknęłam powieki. Mały ruch i ciche rozmowy pozostałych klientów sprzyjały mojej chwili odpoczynku.
- Już jestem – ktoś wymruczał do mojego ucha. Uchyliłam powieki i ujrzałam uśmiechniętą twarz bruneta. – Udało się. Możemy jechać.
- Dzwoniłeś do kliniki, prawda? Wiesz, że nie będę ci miała jak zwrócić pieniędzy?
- Wszystko jest załatwione, bez obaw. Nie oczekuję tego od ciebie. Dla mnie to jest osobliwa inwestycja w przyszłość. W to, że będę miał kogo kochać do starości – chwycił moją dłoń i głaskał ją delikatnie.
Chłonęłam każde jego słowo, próbowałam nauczyć nie na pamięć brzmienia jego głosu. Prawie zapomniałam jak faktycznie on brzmi.
- Przepraszam, same ze mną kłopoty…
- W żadnym wypadku, Celi – przytrzymał ręką mój podbródek.
Tak, chciałam, żeby mnie dotykał, zawsze. Jednak miejsce publiczne nie było najlepsze na takie chwile. Musiałam wytrzymać, aż znajdziemy się w domowym zaciszu.
- A właściwie dokąd pojedziemy? – spytałam, patrząc na siatkarza.
- Do mnie, do Łodzi. Nic się nie bój – ucałował moją dłoń i pomógł wstać.


<><><> 


Leżąc obok Anety na ręczniku i wystawiając tyłek do słońca, myślałam o tym wariacie, który stwierdził, że dziś ani mu się śni wyłazić na tą pieprzoną plażę. Jego strata. Ja nie miałam zamiaru kisić się w hotelowym pokoju. Nawet gdy był to pokój klimatyzowany i, ku wielkiej radości Andrzeja, z wielką wanną i wprost ogromnym łóżkiem.
Podniosłam głowę, otwierając jedno oko, gdy usłyszałam zbliżające się do nas szuranie. Uśmiechnęłam się pod nosem, ale nie odezwałam się ani słowem. Wyręczył mnie Grzesiek, który powiedział dokładnie to, o czym myślałam.
- O proszę! Pieczona Wrona! Dziś robisz się na chrupiąco?
- Bardzo śmieszne – burknął pod nosem pan obrażalski, ładując tyłek na mój ręcznik.
- Przynieś sobie swój! Ty żyrafo! – szturchnęłam go, siadając. Od razu zauważyłam jego minę. Nie wróżyła ona nic dobrego, ale przecież ja się go nie bałam. Ani trochę – Anetka, a może popływamy?
- Jasne – zgodziła się. Jedno spojrzenie i już wiedziała, co chodzi mi po głowie.
- Ani mi się waż podnosić się z ręcznika! – zapiszczał Wrona.
- A to dlaczego? – zrobiłam niewinną minkę, poprawiając górę od bikini. Górę, która więcej odkrywała niż zakrywała.
- Bo wszystko ci widać! Schowaj je! – zawył, po czym zmroził spojrzeniem dławiącego się śmiechem Grześka.
- To może ja pójdę z Anetą… - mruknął i już go nie było.
- Co ty sobie Wrona wyobrażasz?!
- Schowaj je! – upierał się przy swoim.
- Sam się schowaj!
- Doris…
- Pieprz się! – zawołałam, naciągając na siebie sukienkę – Nie waż się do mnie odzywać!
Mrucząc pod adresem Andrzeja epicką wiązankę niecenzuralnych słów, pomaszerowałam do hotelu. Miałam dość jego humorków. Zachowywał się, jakby mu odbiło. Dopiero później, gdy patrzyłam jak sam siedzi na plaży, przesypując piasek w dłoniach, zorientowałam się, że on po prostu jest zazdrosny. Ale nawet to nie upoważniało go do tak wariackiego zachowania. Zrobiło się już ciemno, a on dalej nie wracał.
- Niech cię cholera, Wrona! – mruknęłam pod nosem. Przecież nie mogłam pozwolić na to, żeby mój chłopak spał na plaży!
Stanęłam nad nim, nie odzywając się ani słowem. Wyciągnęłam rękę i czekałam, aż raczy ją zauważyć. Długo się nie naczekałam. Wstał i chwytając moją dłoń, ruszył do hotelu.
- Przepraszam – wymruczał – Nie lubię, jak inni na ciebie tak patrzą.
- Nikt na mnie nie patrzył, masz jakieś urojenia.
- Wszyscy patrzyli – upierał się przy swoim.
Nie chciałam się z nim już kłócić, więc nie odpowiedziałam. Niech myśli, że się z nim zgadzam. Dzikie kłótnie zdecydowanie nie były tym, po co tu przyjechaliśmy.
- A może by tak… - odwrócił się i przycisnął mnie do drzwi naszego pokoju, przekręcając w nich klucz.
- A nie uważasz, że one powinny być schowane? – spytałam. Nie od razu załapał, co mam na myśli.
- Tutaj zdecydowanie muszą być na wolności.
- No skoro tak twierdzisz… - mruknęłam, wsuwając mu dłonie pod koszulkę. Syknął cicho, gdy ją z niego ściągałam. Uśmiechnęłam się sama do siebie, widząc jaki jest czerwony. Bo może i Wrona lubił słońce, ale słońce zdecydowanie nie lubiło Wrony.


<><><> 


                Małżeństwo państwa Winiarskich istniało już tylko formalnie. Między kochającym się kiedyś dwojgiem ludzi, uczucia zeszły kompletnie na inny plan. Zresztą nijak nie mogli odnaleźć dawnej miłości, wskrzeszającej ich związek po upadkach. Teraz sytuacja wyglądała tak, jak gdyby żadne z nich nie chciało już tego sklejać w całość.
                Największym powodem do zmartwień okazał się Olivier. Musiał zostać z którymś z rodziców, a jak wiadomo, kazać mu wybierać między mamą a tatą, to najokrutniejsze, co można zrobić. Jednak nie było innego wyjścia. Sąd wraz ze sprawą rozwodową rozpatrzy przyznanie opieki nad dzieckiem. Michał bał się o przyszłość, o uczucia swojego dziecka. Przecież obiecał mu miłość, ochronę przed złem, a tymczasem nie potrafi go uchronić przed prowadzaniem po sądach i najgorszymi chwilami w życiu.
Za każdym razem, gdy przywoził go do siebie na weekend, bał się, że to mogą być ich ostatnie wspólne chwile. Nie ufał Dagmarze, odkąd odkrył jej kłamstwa. Wiedział, że nie była obecnie kobietą, którą znał.
Musiałam pomóc mojemu ukochanemu ze wszystkich sił. Chciałam stać się parasolem, pod którym mógł znaleźć chwilę ciszy, spokoju, ukojenia. Dobrze wiedziałam, że teraz nic nie będzie łatwe. Dlatego doceniałam to, że potrafił się przede mną otworzyć i znałam jego uczucia. Szczególnie te, które żywił względem mnie.
- Kochanie, musimy poważnie porozmawiać - brunet spojrzał uważnie na twarz syna.
- O mamie?
- Tak. Jak widzisz, nie mieszkamy razem i nie układa się nam najlepiej - siatkarz delikatnie dobierał słowa. - Oboje bardzo cię kochamy, więc nie chcieliśmy cię w to mieszać.
- Musisz wiedzieć, że tata nie chce cię do niczego zmuszać - powiedziałam, uśmiechając się do niego delikatnie. - Dlatego nie musisz odpowiadać od razu.
- Chyba wiem... Bo mama powiedziała, że jak z nią zostanę, to Gosia będzie moją siostrą - odparł cicho blondynek.
- To, że zostaniesz z tatą wcale nie oznacza, że nie będziesz mógł się widywać - spojrzałam porozumiewawczo na Michała.
- Skarbie - posadził Oliviera na swoich kolanach. - Zamierzam się związać z Anią i z nią zamieszkać.
- Nie zastąpię ci mamy, ale może mogłabym...
- Czyli już nie mogę mówić do ciebie ciociu, co? - uśmiechnął się chłopiec. - A mama nie będzie zła?
- Oczywiście, że możesz. Po prostu nie chcę cię do niczego zmuszać. Nie jestem twoją mamą, choć bardzo bym chciała.
- Wy zostaniecie tutaj? Bo mama chyba chce wyjechać. A ja nie chcę. Mam kolegów, was...
- Chcemy..? - spojrzałam na bruneta, sama nie wiedząc, co postanowił.
- Zdecydowanie. Tutaj jest mój klub i moja ukochana - Winiarski przytulił mnie do siebie. - Nie ukrywam, że widzimy w naszych planach i ciebie.
- Sam więc widzisz, Oli, że nie zamierzamy się nigdzie wynosić - spojrzałam na niego ciepło. - I jak już mówiliśmy na początku, nie będziemy cię do niczego zmuszać.
- Ale jakbym został z wami, to mama nie będzie na mnie krzyczeć? - spojrzał na nas niepewnie.
- Może jej być trochę przykro... - powiedziałam powoli. - Ale my porozmawiamy z mamą.
- Serio? Bo ja nie chcę się przeprowadzać. Chcę chodzić na taty mecze i mieć tych samych kolegów...
- Oczywiście. Nie zamierzamy ci niczego utrudniać.
Obojgu nam ulżyło po tej rozmowie. Przyjmujący był pewny uczuć swojego syna i trochę podbudowany tym, że mały jest bardziej skłonny zostać z nim. Na pewno siatkarz wpadłby w szał, gdyby jego żona chciała wywieźć Oliviera niewiadomo gdzie. Sąd na pewno będzie wolał podjąć decyzję, która nie wywróci życia dziecka do góry nogami, ale zapewni mu stabilizację.
- Będzie dobrze, kochany – pomasowałam lekko kark bruneta.
- Tak, mam taką nadzieję. Chcę mieć was oboje przy sobie – spojrzał na mnie ciepło tymi niepowtarzalnymi, niebieskimi oczami. Uwielbiała je większość kibicek reprezentacji, Skry, wszystkie jego fanki, ale naprawdę, było w nich coś takiego…
- Cieszę się, że cię wtedy przenocowałem po wieczorze u Celi – odparł nagle, a ja aż uśmiechnęłam się do wspomnień.


<><><> 

                Musiałam troszkę przysnąć w czasie naszej podróży, bo obudziłam się okryta bartkową bluzą. Czego to mężczyźni nie wożą w samochodzie. Tak ładnie pachniała, że przeciągnęłam się leniwie z uśmiechem.
- Oj Kurek, Kurek…
- Słucham? – spytał wyrwany z zamyślenia i zaskoczony moją pobudką.
- Co ty robisz z tymi kobietami? – roześmiałam się, podciągając się na siedzeniu. Usiadłam prosto i patrzyłam na drogę przed nami.
- Nie bardzo wiem, o co ci chodzi…
- Nie jesteś jakiś mega przystojny, a wszystkie za tobą szaleją – wypaliłam, chcąc się trochę podroczyć z brunetem. Wiedziałam, że troszkę uraziłam jego ego.
- Cecylio! – burknął natychmiast. – Dobrze słyszałem?
- Raczej tak.
- Ja? Ja nie jestem przystojny? To niby który ci się podoba? – bulwersował się Bartek. Mało co nie parsknęłam śmiechem. Wyglądał tak uroczo z tym zaciętym wyrazem twarzy, gdy zerkał na mnie z ukosa.
- Pamiętaj, że prowadzisz. Co do podobania… Nie wiem… Z siatkarzy to na pewno Bartman, taaak. Jest na czym zawiesić oko – pokiwałam głową.
- Phi! To czemu jesteś tutaj, a nie z nim?
- Justyna była szybsza, a ja zadowoliłam się tym, co zostało – czułam, że stąpam po krawędzi. Jeszcze chwila, a pewnie by mnie wysadził.
- Proszę cię! Naprawdę tak uważasz? – zwolnił lekko, chcąc mi się przyjrzeć. Musiałam grać niewzruszoną. – Mówisz mi to teraz? Że jestem jakimś marnym pocieszeniem po nieudanych łowach? Padliną?
- Wkurzony Bartosz, to sexy Bartosz – wypaliłam w końcu, wyciągając rękę, żeby pogłaskać jego policzek i podrapać go za uszami, tak jak lubił.
- Teraz sexy, a tak to nie najprzystojniejszy – prychnął siatkarz pod nosem.
- Parkuj marudo, bo marzę o kąpieli.
Wyszłam z łazienki, czując się jak nowonarodzona. Zdążyłam sobie przywłaszczyć jakiś podkoszulek Bartka i spodenki, oczywiście zbyt duże na mnie. Kurek na mój widok parsknął śmiechem.
- Nie każdy jest takim wielkoludem.
- Przypominam, że to ja powinienem być za tamto obrażony – pogroził mi palcem.
- Ale nie jesteś, mój przystojniaku – przytuliłam się do niego mocno. – Przepraszam.
- Nie ma za co. Cieszę się, że humor się ciebie trzyma po tym wszystkim – głaskał moje plecy. – Bardzo się martwiłem.
- Ja też, bo myślałam, że będę musiała żyć bez ciebie – mruknęłam.
- Musisz mi od teraz obiecać, że jeśli będzie coś nie tak z tobą, to mi pierwszemu powiesz, choćby milion dziewczyn odbierało mój telefon – uścisnął mnie z całych sił. Kochałam go. Za to i wszystko inne. Kochałam te ramiona.
- Dobrze, kochanie.
- Oj Celiś…
- Może wyjdę na erotomankę, ale… Chcę cię mieć przy sobie. Jak najbliżej się da. Czuć cię. Jak najmocniej. Całuj mnie, dotykaj, bądź ze mną. Kochaj mnie – wyrzucałam z ciebie słowa, muskając ustami jego wargi. Spoglądałam raz po raz w jego oczy, szukając odpowiedzi. Jego serce biło szybko.
- Kocham cię, cały czas, zawsze. Skarbie – szybko przewrócił nas na łóżko i spełniał moje wcześniejsze pragnienia.
- Chyba nie zabrzmi to najgorzej, jak powiem, że za tym tęskniłam? – wyszeptałam cicho, gdy pozbywaliśmy się ubrań.
- Wcale. Należymy do siebie – odparł poważnym tonem i pocałował mnie zachłannie, a ja odgadłam, że tęsknił tak samo mocno jak ja.
Mieliśmy cały wieczór dla siebie i właśnie razem, we dwoje go spędziliśmy. Cały czas czułam dreszcze na swoim ciele pod wpływem jego pocałunków. Dotykiem uczyłam się ponownie jego sylwetki jeszcze bardziej umięśnionej dzięki treningom.
Miał rację. Należałam do niego. Nie tylko tego dnia, ale każdego poprzedniego, odkąd się poznaliśmy i każdego kolejnego, który był przed nami.
- Wystarczy, że będziesz mnie chociaż trochę kochał. Nie muszę liczyć się bardziej niż siatkówka. Tez uwielbiam ten sport i rozumiem twoje oddanie – przerwałam ciszę w sypialni. Gładziłam jego włosy jedną dłonią, a druga trzymałam na jego torsie.
- Nie wygaduj bzdur, to dwie zupełnie różne miłości. Mogę grać do końca świata, gdy będę miał twoje wsparcie.
- Będę na każdym meczu, na którym będę mogła się pojawić. Zawsze będę obok – odparłam pewnie, patrząc w jego oczy.


<><><> 


                Spała u boku kochanego mężczyzny i czuła się szczęśliwa. Ostatnio Zbyszek pokazał, jak bardzo mu zależy i mało nie przypłacił tego zdrowiem albo życiem. Nie chciała więcej takich demonstracji. Justyna pragnęła mieć go obok, żywego, uśmiechniętego, robiącego, to co kocha.
- Kochanie – dotknęła jago policzka.
- Słucham, Słońce ty moje najpiękniejsze? – uśmiechnął się przyjmujący.
- Co byś zjadł na śniadanie?
- Ciebie, ale kogo bym wtedy kochał? Może jakąś jajecznicę, cokolwiek, nic wymyślnego – Zbyszek ucałował czoło brunetki.
- Nie ma sprawy.
Jedli posiłek, rozmawiając miło i planując zajęcia na przyszłe dni. Justyna miała wizytę u ginekologa, z którym współpracowała od czasu ostatniego poronienia. Razem chcieli przywrócić jej organizm do zdrowia i przygotować na kolejną być może ciążę.
- To mój – odparła dziewczyna, gdy w mieszkaniu rozległ się dzwoniący telefon. – Słucham?
- Hej, Jusia – usłyszała znajomy głos. Spojrzała jeszcze raz na wyświetlacz.
- Celi? Co to za numer?
- Eee… Bartka? – usłyszała lekkie zawahanie szatynki.
- A co ty robisz u Bartka? – spytała już z wyraźnym rozbawieniem.
- Noo… Pogodziłam się z nim.
- Już ja wyczuwam ten twój uśmieszek. Dobrze wiem, po czym masz taki rozmarzony głos – roześmiała się brunetka. – Opowiadaj, jak to się stało.
- Długa historia, ale jest już dobrze. Totalnie dobrze i będę żyła. Muszę mieć operację w Warszawie, ale mam same pozytywne myśli. Opowiem ci, jak się spotkamy. Przepraszam, że nic nie powiedziałam – potok słów przyjaciółki lekko ją zdumiał.
- Wolę nie myśleć, jakby to się skończyło. Domyślam się, że Kurek cię powstrzymał od zrobienia jakiegoś głupstwa.
- Największego na świecie. Ślub z Robertem… Oby nie pomyślał, że do trzech razy sztuka.
- Co?! Czy ty miałaś zaćmienie umysłu? Podziękuj Bartoszowi, powiedz, że wiszę mu dużego loda – wykrzyknęła dziewczyna.
- Powiedziałam mu i cieszy jak głupi. Pyta, kiedy ma przyjechać na tego loda – mruknęła niezadowolona Cecylia.
- Hahaha wariat z niego. Niestety chyba myślimy o czym innym Bartusiu – odparła brunetka ze śmiechem.

<><><><><><><><><><><><><><><> 


No to na urodziny sobie wrzucę, a co :D
Serdeczne, wielkie dzięki dla wszystkich tych, które pamiętały o mnie ;*
Dziękuję za życzenia, odcinki mi zadedykowane i dla mnie napisane :*
Jesteście wielkie ;)

W nagrodę pozytywnie ;) I tu też niebawem koniec dziewczynki :)

Pozdrawiam

20 paź 2012

#52# Jest taka złość, po której nie mam nic.


<><><> 

                14.00 Włocławek. 11.00 Płock. Przerażony spojrzał na zegarek. 9.00
- Cholera! – poniosło się po mieszkaniu, gdy uderzył nogą w szafkę. Właśnie chaotycznymi ruchami wkładał na siebie spodnie. Założyłby się, że gdzieś tutaj rzucił wczoraj koszulkę. Granatowy t-shrit w końcu trafił w jego ręce.
Golenie, śniadanie – wszystko poszło w niepamięć. Musiał zdążyć na czas, żeby nie dopuścić do tej cyrkowej ceremonii. Przecież Cecylia nie chciała zostać żoną Roberta, a mimo to właśnie to miało się dzisiaj stać. Kurek nie mógł w to wszystko uwierzyć. Wiedział, że nie wybaczyłby sobie do końca życia, gdyby spóźnił się bo zaspał. Teraz mógł tylko zwymyślać się w myślach i dociskać pedał gazu w samochodzie. Może jakimś cudem zdąży.

Gdzie twój stęskniony szept
Bym cię zawsze przytulał do snu
Dziś wszystko podzielić chcesz
Lecz miłości nie przetniesz na pół

Na zegarze wybijała już 11, a w radiu zaczęli nadawać wiadomości. Kurek właśnie mijał tablicę z napisem „Płock”. Chciał, żeby Mazurkiewicze mieli mały poślizg. Przecież zawsze nie wszystko jest na czas. Ręce drżały brunetowi na kierownicy, gdy wjechał w ulicę docelową. Nie zdążył się ucieszyć z dotarcia na czas, gdyż limuzyna właśnie odjechała spod jednego z domów.

<><><> 

- Wstawaj, kochanie. Chyba nie chcesz się spóźnić na własny ślub – kobieta zajrzała do pokoju.
- Z największą chęcią – mruknęłam. Zwlekłam się z łóżka, chociaż miałam ochotę w nim zostać. Miałam nadzieję, że ten dzień nigdy nie nadejdzie…

Mój piękny panie z tego wszystkiego nie mogłam zasnąć
Więc nie mógł mi się pan przyśnić dziś
I tak odchodzę bez pożegnania jakby znienacka
Ktoś między nami zatrzasnął drzwi

Gdy zeszłam na śniadanie, na dole krzątało się mnóstwo osób, które miały zadbać o mój wygląd w tym dniu. Makijaż i fryzura musiały przetrwać podróż do Włocławka. Suknię miałam ubrać na miejscu, aby się nie zgniotła. Mi nie robiło to większej różnicy. I tak ubrali mnie w jakąś jasną halkę i żakiet.
Wszyscy skakali i cmokali z zadowolenia wokół mnie. Przed domem czekała beżowa limuzyna. Na szczęście miałam jechać nią sama bez pana młodego, który podobno był już na miejscu. Mój koszmar miał się spełnić za kilka godzin. Chyba już nic nie zamierzało zmienić planu Roberta. Z niechęcią wsiadłam do samochodu, zerkając wcześniej na dom i ulicę. Na siedzeniu obok spoczęła moja wiązanka. Ohydne żółte róże…

Zatrzymaj mnie nie daj mi odejść
Zapomnę cię nie będzie już nic
Cienie we mgle jak znajdę drogę
Jutro już nikt a dziś jeszcze my


- Możemy jechać? – spytał szofer.
- Tak, tak – odparłam nim matka zdążyła przynieść mi coś jeszcze. Starczy pamprowania.
Powoli mijaliśmy ulice mojej rodzinnej miejscowości. Zapewne po ślubie Robert planuje zamieszkać gdzie indziej. Przewidział dla mnie rolę dodatku do swojej osoby. Nie zwracałam uwagi na mijane miejscowości. Od czasu do czasu zatrzymywaliśmy się na czerwonym świetle.
Tak naprawdę, to miałam ochotę się rozpłakać. Po prostu, z bezsilności. Życie postawiło mnie przed niesprawiedliwym wyborem. Pogoda zamiast współgrać z moim ponurym nastrojem, sprawiła figla i od rana słońce świeciło pełnym blaskiem bez najmniejszej chmurki.

Mój piękny panie ja go nie kocham, taka jest prawda
Pan główną rolę gra w każdym śnie
Ale dziewczyna przez świat nie może iść całkiem sama
Życie jest życiem pan przecież wie

                Za szybą ludzie toczyli swoje życie, nie wiedząc jaki los czeka dziewczynę, która przejeżdża obok nich. Czy pomogliby mi, gdybym chciała uciec? Tym razem Robert nie odpuściłby pewnie tak łatwo.  Wystarczy ten kierowca z dziwnym spojrzeniem. Nie wiem na których z kolei światłach się zatrzymaliśmy, ale skrzywiłam się na odgłos pisku opon gdzieś niedaleko.
                - Co do choler… - warknął mężczyzna za kierownicą, gdy ktoś otworzył drzwi z jego strony. Osobnik wypchnął go z samochodu i sam zasiadł w fotelu kierowcy. Odjechaliśmy szybko z tego miejsca. Z przerażeniem spojrzałam w lusterko przy przedniej szybie.

<><><> 

Uderzył ze złością w kierownicę. Przecież to nie mogło się tak skończyć. Sam na własne życzenie zmarnował ostatnią szansę. Jak mógł być tak głupi… Wtedy i teraz…
- Zawsze lubiłeś filmy z pościgami. No, Bartek, zabawisz się  glinę – mruknął do siebie i zostawił za sobą czarne ślady opon na asfalcie.
Jechał najprostszą drogą do Włocławka, licząc, że tą samą podąża gdzieś samochód z jego ukochaną. W końcu do ślubu były jeszcze 2 godziny. W końcu namierzył wzrokiem limuzynę. Docisnął pedał gazu i wyprzedził ciężarówkę przed sobą, ledwo unikając kolizji.

Gdzie to jest? Już mnie nie pytaj
Naprawdę nie wiem
Gdzie to jest? Może gdzieś w nas
A może tu

Jechali przez jedno z miast na trasie. W korku ulicznym stał kilka samochodów za szatynką. Jęknął, gdy zobaczył zmianę świateł. Gdy oni odjadą… Jest! Pojazd zatrzymał się, nie ryzykując przejazdu na czerwonym. Wskaźnik u góry wskazywał pół minuty czekania. Bartosz gwałtownie skręcił we wjazd do sklepu. Zaparował z brzegu i pognał między samochodami.
Czy zastanawiał się nad tym, co robił? Ani sekundy. Po prostu zachowywał się jak szaleniec, ale tylko takie postepowanie mogło przynieść sukces. Miał nadzieję, że nikt nie rozjedzie biednego kierowcy Roberta, gdy wywalał go na zewnątrz.
Obejrzał się przez ramię, nie mogąc dłużej czekać. Gdy zobaczył ją, cień samej siebie, prawie serce mu stanęło. Musiał jednak uważać na drogę. Wyprostował luterko wsteczne.
- Bartek?! – krzyknęła Cecylia.
- Spokojnie, nie denerwuj się. Wiem o wszystkim. Zabieram cię stąd Celiś – odparł drżącym tonem. Nie wierzył, że mu się udało, że ona jest tak blisko, ciągle stanu wolnego. Ciągle żywa.
- Wszystko? – ledwo dosłyszał ten niemrawy szept.
- Połóż się, prześpij. Porozmawiamy, jak się gdzieś zatrzymamy – odparł przyjmujący z nikłym uśmiechem.
Zatrzymał się na obrzeżach Łodzi. Słońce przedzierało się między drzewami. Stał oparty o samochód, podziwiając urok lasu w pełni lata. Kurek odchylił głowę w tył i przymknął powieki. Tyle dziś się wydarzyło… Kontemplację przerwał mu cichy dźwięk otwieranych drzwi.
- Dlaczego, Celi? - spytał z żalem, przerywając panującą dotychczas ciszę.
- Taki był warunek Roberta...
- Warunek? Do czego? - zadawał kolejne pytania, jednak nie usłyszał odpowiedzi. - Wcale go nie kochasz, prawda?
- Nigdy go nie kochałam... W zamian za pieniądze, miałam za niego wyjść...
- Pieniądze? - zaśmiał się, wstając energicznie. Chwycił ją za ramiona i zmusił, by spojrzała mu w oczy. - Nie kłam, nigdy tego nie potrafiłaś. Pieniądze nie były dla ciebie ważne.
- Nie, gdy chodziło o moje życie... Mówię prawdę – mruknęła cicho.
- Celi, co się dzieje? - puścił ją, ale nie przestał patrzeć jej w oczy. Schował jedynie ręce do kieszeni spodni. - Nie mówisz mi wszystkiego.
- Bo te pieniądze... były na moją operację - wyszeptała.
- Jak to...? – odparł równie cicho i spojrzał na nią ze strachem w oczach. - Boże, jak to na operację?
- Na zaawansowaną niewydolność serca.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej? – zawołał przyjmujący z żalem. - Dlaczego to do tego pedała zwróciłaś się o pomoc, a nie do mnie? Przecież wiesz, że ja dla ciebie...
- W naszej ostatniej rozmowie, jakoś tego nie odczułam. Dałeś mi do zrozumienia zupełnie coś innego – szatynka odważnie spojrzała w jego oczy.
- Wtedy ja... - zawahał się. - Zachowałem się jak ostatni dupek. Wiesz, jak reaguję na jakąkolwiek wzmiankę o Robercie, nawet najmniejszą... Cholernie żałuję, że wtedy dałem się ponieść emocjom, bo gdyby nie to, to może teraz my bylibyśmy w kościele, przed ołtarzem i to ja mógłbym ci pomóc...
- Trudno, za późno. Stało się i czasu nie cofniesz. Teraz już nie dostanę kasy od niego... Pozwól, że już pójdę – dziewczyna odwróciła się i chciała odejść.
- Celi, nie! – siatkarz podszedł do niej i chwycił ją za rękę. - Nie pozwolę ci odejść. On ci nie pomoże, ale ja... Zależy mi na tobie, nie rozumiesz?
- Jak mam ci wierzyć? Robisz to pod wpływem chwili, a jutro możesz żałować. Z resztą i tak kogoś masz, prawda? Nic nie musisz dla mnie robić. Niczego nie oczekuje. Odejdę po cichu... Miesiąc, może dwa...
- Cecylia, do cholery! - krzyknął i przyciągnął ją do siebie, obejmując dłońmi jej twarz. - Kocham cię!
Bez pytania i żadnych ceregieli po prostu ją pocałował, żeby skosztować smaku, za którym tęsknił od bardzo dawna. Jej usta. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak mu jej brakowało i jak dawno nie trzymał jej w ramionach. Czuł się, jakby robił to po raz pierwszy, jeszcze raz. Po prostu miał dziewczynę w swoich objęciach. Zapełniał puste miejsce ostatnich miesięcy.
- Tyle razy ci mówiłam, żebyś nie klął przy mnie - mruknęła cicho.
- Przepraszam. Wiesz, że czasami trudno mi się powstrzymać – odparł Kurek, uśmiechając się lekko. Delikatnie starł kciukiem pojedynczą łzę, spływającą z policzka ukochanej.
- Nie przejmuj się. Po co ci dziewczyna, która umrze?
- Sama mnie prowokujesz... - zaśmiał się cicho. - Nie umrzesz, bo będę przy tobie. Zapłacę za tą operację. Oddam ci swoje serce, jeśli będzie to konieczne. Nie opuszczę cię, choćbyś chciała odejść.
- Bartek... Ty nie możesz... To ponad 300 tysięcy, do tego opieka i sanatorium, a wszystko za granicą. Nie pozwolę, żebyś wydał na mnie pół rocznej pensji. Bardzo miłe są twoje słowa, ale... Jak ona ma na imię? – spytała nagle Cecylia. Chłopak odpowiedział, ale nie na to pytanie. Chyba nie do końca ono do niego dotarło.
- Nie ma ale, kochanie - pocałował ją lekko w usta z uśmiechem. - Pojadę tam z tobą. Nie wymigasz się.
- Jak ona ma na imię? – powtórzyła szatynka.
- Kto? – spytał zdezorientowany brunet, ale po chwili zrozumiał. – Natalia. To córka znajomego ojca. Nic mnie z nią nie łączy. To ona kazała mi do ciebie zadzwonić. Nawet uderzyła mnie patelnią!
Cecylia chwilę analizowała jego słowa. Nie mogła powstrzymać śmiechu. Wizja, jak jakaś dziewczyna tak urządza Kurka, była niezwykle zabawna. Lekko skinęła głową, a potem natychmiast spoważniała.
- Bartuś... A jak się nie uda? - wtuliła się w niego mocno i zapłakała w koszulę.
- Nam miałoby się nie udać? – wyszeptał przyjmujący w jej włosy. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
- Kocham cię - wydusiła z siebie.
- Ja ciebie bardziej.
- Ale... Skąd wiedziałeś? – zapłakane oczy spojrzały pod gorę na twarz chłopaka.
- O ślubie?
- Tak. Skąd wiedziałeś, gdzie przyjechać?
- To dzięki Mikołajowi... - mruknął. - Nie sądziłem, że to od niego uzyskam pomoc. Jestem mu bardzo wdzięczny, ale wątpię, bym mógł mu zaufać tak jak wcześniej...
- Zadzwonił do ciebie? – zdumiała się Celi.
- Tak. Sam się zdziwiłem. W końcu... No, poniekąd mnie zdradził. Byliśmy kumplami – Bartek skrzywił się. - A on wcale nie starał się sprostować moich oskarżeń co do waszego związku.
- Może to ty nie dałeś sobie nic powiedzieć?
- Może - uśmiechnął się lekko. - Wiesz, nadal nie potrafię dopuścić do siebie myśli, że wy mogliście... Że ty... Aż mnie trzęsie na samą myśl, że to on miał cię dotykać, całować... Jesteś moja.
- Ale ja nie pozwoliłabym mu tego zrobić. Tylko jeden mężczyzna może to robić.. – odpowiedziała szatynka, mrużąc oczy.
- I wcale nie jest nim też ten pier... - widząc karcący wzrok dziewczyny, brunet poprawił się z krzywym uśmiechem. - Lobelcik od siedmiu boleści.
- Nie, to nie on.
- Cieeekawe, kto jest tym szczęściarzem - zaśmiał się, całując ją znowu. - Ale niech sobie nie pozwala na wiele, bo będzie miał ze mną do czynienia!
- Chcesz bić samego siebie? – odparła Cecylia z szerokim uśmiechem.
- Ojej, to ja... – mruknął chłopak udając zdziwienie, po czym roześmiał się głośno. Teraz wrócił jej Bartuś. - Wiesz, Kuba uważa, że czasem mam rozdwojenie jaźni...
- Kuba to jednak mądry człowiek jest - wytknęła mu język. W myślach stwierdziła, że Jarosz utrzymuje Kurka przy normalności.
- Tylko mu tego nie mów, bo zakocha się w sobie jeszcze bardziej, niż teraz...
- Chyba mu to nie grozi. Za to jego koledze owszem - uniosła znacząco brwi.
- Kochanie, czyżbyś mówiła o mnie? – siatkarz uniósł jedną brew.
- Nie no skąd, jakbym śmiała obrażać Bartosza I Samochwałę.
- No wiesz... - zaperzył się i szybko od niej odsunął. - Teraz to ja się focham, o!
- Dobrze, to na razie - wskoczyła do samochodu, zobaczywszy kluczyki w stacyjce.
- Cecylia! No weź! - zawołał za nią. Ukochana pomachała mu przez szybę i udawała, że odpala wóz.
- Celka, do cholery! To nie jest zabawne! - krzyknął, usiłując otworzyć drzwi, ale te były zablokowane.
- Coś mówiłeś? - uchyliła szybę.
- Że bardzo cię kocham. - mruknął, pochylając się nad nią.
- Ja ciebie też - wpiła się w jego usta. Przez tak długą rozłąkę, nie mogła się nim nasycić.

<><><><><><><><><><><><><><><> 

Któż tu zawitał? Oto ja :)
Świeżo upieczona mieszkanka Krakowa :) Od października zawitałam w te nowe progi oraz w progi AGH. Pozdrawiam czytelniczki stąd i okolic :) Odcinek tylko z główną parą, jak chciała moja Ciotka ukochana ;)

Poza tym, dziękuję Ani, za dialog, który kisiłam w dokumentach o ho ho
A wy dziękujcie Tittcie, bo namówiła mnie do dodania dziś, lekko mówiąc.

Pozdrawiam

P.S. Gdybym była wredna, napisałabym, że to koniec, ale cóż, jeszcze nie xD

22 sie 2012

#51# If you love me like I love you



Nie mogłam tak po prostu zniknąć i przejść nad wszystkim do porządku dziennego. Za sobą miałam już wizytę u Mikołaja. Stwierdziłam, że jemu mogę powiedzieć wszystko od deski do deski, bo i tak nie wygada. Nie pochwalał mojego zachowania, ale chyba starał się odrobinę zrozumieć. Wcale mi nie było z tym wszystkim łatwo i doskonale wiedziałam, co robię. 
Doceniając stałą szczerość Anki, postanowiłam odwiedzić ją w Bełchatowie. Potrzebowałam zobaczyć jeszcze raz jej pogodną twarz i sprawdzić, jak się ma jej sytuacja w związku z państwem Winiarskich.
- Celi? - powiedział Michał, unosząc na powitanie brwi ze zdziwieniem. - Hej, wejdź. Ania zaraz...  Jest w łazience, ale powiem jej, że przyszłaś.
-  No ja, skąd to zdziwienie? Widzę, że masz sentyment do tego mieszkania - uśmiechnęłam się do przyjmującego.
- Wiesz... To właściwie prawie jak dom - przyznał, prowadząc mnie w głąb mieszkania. - W starym nie mam czego szukać.
- Przyznam, że coś słyszałam od Ani.
- Tak? Mówiła ci coś więcej? O mnie, o... nas? – patrzył na mnie uważnie.
- Sam mi podpowiadasz - zaśmiałam się. - Jesteśmy przyjaciółkami przecież. Na pewno nie wiem wszystkiego, ale tyle ile potrzebuję.
- Dobra, to ja może już ją zawołam... - rzucił, po czym podszedł do drzwi łazienki. - Anuś? Cecylka przyszła.
- Już, już - mruknęła dziewczyna. Chwilę później wypadła z pomieszczenia, prawie uderzając drzwiami siatkarza. - Celiś, kochanie! Dobrze cię widzieć.
- Ale ja tu jeszcze jestem - mruknął masując ramię.
- To ja - odwzajemniłam uścisk blondynki.
- Przepraszam, Misiek. – Ania pocałowała mężczyznę w policzek. - No, ściągnij już te okulary. Blask Michała wcale nie jest taki oślepiający... Boże, co się stało?! - zawołała, gdy tylko zsunęłam okulary z nosa.
- To ja może zrobię wam kawy czy coś... - mruknął Winiar, wycofując się w stronę kuchni.
- Ostatnio mało sypiam - odwróciłam głowę w stronę okna.
- Celuś, nie strasz mnie, proszę! - głos dziewczyny drżał, najwyraźniej była bardziej przestraszona ode mnie. - Usiądź, jesteś strasznie blada. Powiedz mi zaraz, co się dzieje?
- Troszkę choruje…
- Troszkę? - spojrzała na mnie nieufnie.
- No bo w zasadzie to właśnie przyszłam ci powiedzieć.. - spojrzałam na nią ze strachem w oczach.
- Tak? Proszę, nie trzymaj mnie w niepewności!. Boję się o ciebie!
- Coś poważnego mnie wzięło.
- Cecylia, no! - zawołała z przerażeniem Anka.
- Dziewczyny, wszystko okay? - Michał wyjrzał z kuchni zaniepokojony.
- Mogę liczyć na waszą dyskrecję? Chcę, żeby nikt więcej o tym nie wiedział.
- To oczywiste - Winiarski usiadł obok Ani i chwycił dłoń roztrzęsionej dziewczyny. Wydawała się być bardziej przejęta, niż ja, choć to ja byłam chora.
- Anuś, nie denerwuj się. Nie chcę, żeby ci coś było. Wystarczy, że ja mam teraz pod górkę... - urwałam, a oni milczeli. - Mogę nie dożyć przyszłego roku.
- Co? - dziewczyna niespodziewanie wybuchła płaczem. Potem zaśmiała się, ale w jej oczach nadal błyszczały łzy. - Żartujesz sobie, prawda?
- Prędzej czy później i tak, by wyszło na jaw. Jedynym ratunkiem jest operacja, ale ja nie dysponuje takimi środkami...
- Możemy ci jakoś pomóc? - spytał Michał, automatycznie przytulając do siebie ukochaną, która nie potrafiła wykrztusić ani słowa.
- Nie, już wystarczająco dużo dla mnie robicie. Poradzę sobie. Jestem w trakcie załatwiania tej sprawy, może się uda - mruknęłam, nie chcąc im mówić o Robercie.
- Obiecasz mi coś? - powiedziała cicho Ania, na chwilę odsuwając się od ukochanej kryjówki, jaką było ramię Michała. Spojrzałam na nią z bladym uśmiechem. - Powiedz Bartkowi. Zasługuje na prawdę, mimo wszystko.
- Wiesz, że chciałam? Pierwsze co zrobiłam, to był telefon do niego, ale.. On już sobie kogoś znalazł.. To nie ma sensu.
- Jak to? Nie, nie wierzę. Mógł być zły, ale kochał cię bardzo. Nie mógł ot tak zapomnieć - Ania pokręciła głową.
- Ma rację. On bardzo długo wszystko przeżywa, ale nawet w akcie rozpaczy nie byłby w stanie znaleźć sobie dziewczyny na... no na jeden raz. - dodał Michał.
- Że to tak ujmę.. Wyśmienicie się bawili, gdy dzwoniłam i widocznie w czymś przeszkodziłam. Może ma kogoś na stałe. Już mnie to nie obchodzi - podeszłam do parapetu.
- Kochanie... - mruknęła Ania, obejmując mnie. Uśmiechnęłam się do niej blado. - Zobaczysz, jeszcze wszystko się ułoży. Pamiętaj, że mam się bawić na twoim weselu!
- Nie wybiegajmy tak daleko w przód, mogę umrzeć w panieńskim stanie. Jakoś to będzie.. No ale ja wam tu nie będę przeszkadzać i zasmucić. Kochajcie się i spędzajcie razem czas, a ja już uciekam - sięgnęłam po okulary.
- Celi, proszę... - w oczach mojej przyjaciółki ponownie pojawiły się łzy. Michał staną szybko obok niej i przytulił ją. Uśmiechnęłam się lekko. W końcu byli szczęśliwi.
- O co chodzi? - spytałam.
- Nie zostawiaj mnie tak - mruknęła, wyplatając się z uścisku siatkarza. Podeszła do mnie i objęła mnie nieporadnie. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie. - Dopiero co odzyskałyśmy kontakt. Nie chcę tego tak kończyć.
- Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to obiecuję, że jeszcze się zobaczymy. Znalazłam pewne wyjście. Tylko wszystko ma zostać tajemnicą. Odezwę się - wyszeptałam do jej ucha.
- Kocham cię, wiesz? - mruknęła mi do ucha i przytuliła się mocno.
- Ekchm... I co ja mam teraz myśleć? - zaśmiał się Winiar, czym rozładował sytuację.
- No, idź. Potem cię nie puszczę. - Ania otarła łzy.
- Teraz ściskaj Michała. Do zobaczenia - pomachałam tej uroczej dwójce.

<><><> 

                Na samo wspomnienie wczorajszego wieczoru, Justyna roześmiała się cicho. Na szczęście Zbyszek cały i zdrowy spał obok niej na łóżku w salonie. Po jego stwierdzeniu, że boi się ciemności, nie miała innego wyjścia, jak zostać u jego boku. Lekko poczochrała włosy chłopaka i podeszła do okna odsłonić rolety. Poranne słońce zawitało do pokoju, a Bartman przewrócił się na drugi bok.
                Dziewczyna zeszła na dół. Zajrzała jeszcze do łazienki sprawdzić, czy zostawili wczoraj po sobie porządek, a potem zabrała się za śniadanie. Zapachy z patelni widocznie kogoś zwabiły, bo na schodach rozległy się powolne kroki.
- Dzień dobry – Barbara zawitała do kuchni w szlafroku.
- A dzień dobry. Wyspałaś się mamo?
- Pewnie, tylko wiesz, chyba mieliśmy gości w ogrodzie – mruknęła kobieta.
- Czemu? – Justyna zdziwiła się, prosząc w myślach, aby nie chodziło o kwiaty.
- Wyobraź sobie, że wychodzę rano do ogrodu, a tam zdewastowany klomb. Nie wiesz, co się stało z naszymi różami?
Ledwie padło to pytanie, a na korytarzu rozległ się huk, przypominający spadanie ze schodów. Obie kobiety wyszły szybko sprawdzić, co się stało.
- Nic mi nie jest – oznajmił siatkarz, podnosząc się z ziemi. Jusia zakryła usta ręką. Domyśliła się, co było przyczyną tego incydentu.
- Pogodziliście się? – pani domu zerkała to na swoje dziecko, to na gościa.
- Tak – przyznała jej córka i uśmiechnęła się nieśmiało. – Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
- Wiedzcie, że bardzo się cieszę. Zbyszku, na jakie ciasto masz ochotę? – pani Basia spytała przyjmującego.
- A mnie się nigdy nie spytasz! – oburzyła się Jusia.
- Ma się te względy – mrugnął okiem Zibi i przytulił dziewczynę.
Wszystkich zadziwił dzwonek do drzwi tuż po obiedzie. Brunetka rozpoznała auto przed domem. Czym prędzej pobiegła otworzyć.
- Celiś – przytuliła mocno przyjaciółkę.
- Zaraz mnie udusisz, ale cieszy mnie twoje powitanie – roześmiała się szatynka. – Jak się czujesz?
- Właź do środka, a nie. Ja? Wyśmienicie – Justyna prowadziła gościa do salonu.
- A jak sprawa ze Zby… O, cześć Zbyszek – Cecylia zareagowała na widok siatkarza. Popatrzyła zdezorientowana po znajomych.
- Pogodziłam się z mim głupkiem, jak zaryzykował dla mnie swoje piękne poślady – zaśmiała się warszawianka.
- Ale że jak? – dopytywała młodsza z dziewczyn.
- Jusia, nie kompromituj mnie, okej? – mruknął zażenowany sytuacją Zbigniew.
- Coś czuję, że wolę nie pytać o szczegóły – Celi uśmiechnęła się pocieszająco w kierunku chłopaka. – Widzę, że nie niepotrzebnie się o was martwiłam…
- Nie jestem aż taki okrutny – brunet pocałował w policzek dziewczynę. – A ty co tutaj robisz?
- Wpadłam odwiedzić przyjaciółkę. Po prostu.
- Nie bałaś się, że… - zaczęła Justyna.
- Przecież nie chcieli mnie znać – szatynka wzruszyła ramionami. – Nic mi nie zrobią.
- Chcesz coś zjeść, wypić? Jak się czujesz? Powiem, że wyglądasz dość blado – brunetka spytała z troską, siadając tuż obok. – Cel…
- Przyjechałam pogadać, a nie. Nie umieram – zaśmiała się, ukrywając krzywy uśmiech.

<><><> 

Aż dziwne, iż cały blok nie drżał w posadach, gdy Dorota biegała z pokoju do pokoju, niczym wichura, w poszukiwaniu zaginionych rzeczy. Wszystko dlatego, bo razem z Andrzejem wybierali się na wakacje, a całkiem spontanicznie przyłączyli się do nich Aneta i Grzegorz.
- Pantero, oni za godzinę będą – zasugerował Wrona.
- Myślisz, że nie wiem? Nie moja wina, że trzymasz w mieszkaniu krasnoludki, które wszystko mi pochowały – mruknęła brunetka.
- Przecież miałaś wczoraj czas na spakowanie.
- Miałaś wczoraj, bla, bla, bla – przedrzeźniała chłopaka, zapinając walizkę. Niedługo potem rozległ się dzwonek. - Nie mów, że to już Aneta?
- Dobra, pójdę sprawdzić – poczłapał do drzwi. – Heeeeeej – przeciągnął powitanie ze zdziwienia.
- Cześć, przeszkadzam? – spytała szatynka stojąca na progu.
- Nie no, ską… - zaczął Endriu, ale jego partnerka natychmiast przybiegła i rzuciła się na gościa.
- Celuuu, tęskniłam.
- Widzę, uwierz. Na pewno nie przeszkadzam? – ponowiła pytanie.
- Wprawdzie za godzinę jedziemy na lotnisko, ale zdążymy pogadać. Gdybyś zadzwoniła, umówiłybyśmy się na wczoraj – nadawała Dorota.
- Przynajmniej was zobaczę – uśmiechnęła się Cecylia.
- Nie tylko nas, jak poczekasz to także Gregora z Anetą. Lecimy razem.
- Ooo, koniecznie. Zaoszczędzą mi podróży do Krakowa – odparła szatynka. Na pytające spojrzenia dwójki, wyjaśniła: - A podróżuję sobie po wszystkich moich przyjaciółkach.
- Co u ciebie w ogóle? Jakieś wakacje? Wyrwany przystojniak? – wypaliła dziewczyna.
- Doris, nie szalej – zaśmiała się. – Do tej pory siedziałam w Łodzi. Nie wiem czy gdzieś się wyrwę, a co dopiero kogoś.
- Jak widzisz, ja stale z tym samym prykiem – brunetka mrugnęła do chłopaka.
- Zobaczymy, jak będziesz coś chciała od PRYKA – zbulwersował się Andrzej.
- Wronka, nie dramatyzuj, bo ubiorę dekolt – zagroziła bydgoszczanka.
- Bardzo się kochacie, oj bardzo – przyjaciółka patrzyła na parę z uśmiechem.

- Dzień dobry, suchy chleb dla konia zbieram – oznajmił od progu Łomacz.
- Miło cię widzieć, Grzesiu – szatynka wychyliła się na korytarz.
- O w mordę, ty też? Nie mam takiego wielkiego bagażnika…
- Bez obaw, ja tylko w odwiedziny. Gdzie masz dziewczynę? – spytała.
- Uff. Cześć, tak w ogóle – siatkarz ucałował jej policzek. – Ledwo dycha w samochodzie pod blokiem.

Ostrożnie zapukała w szybę przednich drzwi. Jak się spodziewała, blondynka drgnęła i wybałuszyła oczy.
- Witam panią – uśmiechnęła się serdecznie Celi.
- Co za niespodzianka. Co ty tu robisz? – spytała Aneta, witając się.
- Wpadłam do Wronek, a tu na dokładkę mam was. Wyjechałaś nam na południe i co? Raz na rok mam cię widzieć?
- Nie no, zamierzałam kiedyś przyjechać. Twój numer nie odpowiada, wiesz? – poskarżyła się dziewczyna.
- Aaa, może faktycznie coś z nim nie tak. Muszę iść do serwisu. To gdzie jedziecie wczasować tyłki? – szatynka oparła się o maskę samochodu.
- Madera, te sprawy. Nie nalegałam, to Gregor mnie namawiał przez tydzień – opowiadała krakowianka.
- Ja nie będę już wam przeszkadzać, pakujcie się i miłego wypoczynku – Cecylia pożegnała przyjaciółkę i tych, którzy wynurzyli się na zewnątrz. Odeszła powoli w stronę swojego samochodu. Anecie przeszło przez myśl, że wygląda ona mizerniej niż zawsze i  porusza się jakoś sztywno.

<><><> 

                Siatkarz snuł się po własnym mieszkaniu jak cień. Nie wiedział, co ze sobą zrobić, bo Natalia wciąż truła mu głowę o zachowanie wobec Cecylii. A on nawet nie wiedział, gdzie ona jest. Przepadła, zniknęła z jego zasięgu. Kto by pomyślał, że po kilku miesiącach znajomości będzie mu tak zależało…
Wtedy, gdy uciekła do niego w dniu swojego ślubu i zjawiła się drzwiach hotelowego pokoju, pomyślał, że to znak, prezent od losu. Kobieta, na którą zwrócił uwagę, stała się osiągalna. Od tamtej chwili trzymał się zdania, że nie może zmarnować takiej szansy. Aż zaśmiał się sam do siebie i zabrzmiało to nad wyraz ironicznie.
Dopił kawę, która zdążyła już ostygnąć i odstawił naczynie do zlewu. Kurek wziął szybki prysznic, a potem czym prędzej ruszył do łóżka. Kolejny dzień miał upłynąć w identycznym tempie. Rano pewnie zadzwoni mama, koło południa Natalia, resztę spędzi całkowicie w samotności. Może będzie musiał wyskoczyć do sklepu po jakiś prowiant. Zupełnie odpuścił sobie zagraniczne wyjazdy.
Iście filozoficzne i egzystencjalne rozważania przerwała wibrująca komórka.
- Słucham?
- Bartek? Powiedz, że jesteś w kraju! – usłyszał nerwowy głos chłopaka. Dopiero teraz spostrzegł, że to jakiś nieznany mu numer. Skądś znał rozmówcę…
- Kto mówi? – spytał przyjmujący.
- To ja, Mikołaj. Słuchaj mnie uważnie. Gdzie ty jesteś? – gorączkował się brunet.
- Noo… w Łodzi, ale o co chodzi? Coś z Celi?
- Bogu dzięki! Powiem to tylko raz. Zresztą i tak pewnie łamię jej daną obietnicę, ale nie mogę po prostu milczeć. Ona… Umiera. A jutro wychodzi za mąż za Roberta!
- Co?! – Bartosz wykrzyknął zdumiony. Rejestrował każde słowo, ale nijak nie pasowało mu to do całości.
- Potrzebuje pieniędzy na operację, a do ciebie bała się zwrócić. Podobno usłyszała jakąś twoją dziewczynę w telefonie, nie wnikam. Robert sfinansuje jej operację, ale pod warunkiem ślub. Rozumiesz?! Jutro we Włocławku o 14.00 w jakimś kościele, ale nie znam nazwy. Ważne jest to, że o 11 wyjeżdżają z Płocka. Cecylia mieszka u swoich rodziców i pewnie stamtąd ją zabiorą. Jeżeli jeszcze coś dla ciebie znaczy, to wykorzystaj tą informację. Muszę kończyć, pa – Mikołaj rozłączył się.
Kurek opadł na łóżko od natłoku informacji. Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Że Celi jest umierająca i wolała zwrócić się o pomoc do tego palanta niż do niego. Prychnął pod nosem, przecież on nie potraktował jej lepiej. To Natalię usłyszała wtedy, kiedy zadzwoniła i stwierdziła, że to jego nowa partnerka. To wszystko było nie tak. Pokręcił głową, położył się do łóżka i po chwili rozmyślań w ciszy zasnął.
Przebudziły go ostre promienie słońca. Siatkarz zapomniał wczoraj zaciągnąć rolet i teraz przypłacił to mrużeniem oczu oraz lekkim bólem głowy w skroniach. Podszedł do okna i zasłonił je do połowy. Nie chciał, żeby w południe zrobiło się w mieszkaniu jak w saunie. Chłopak już chciał iść się ogolić, ale przypomniała mu się wczorajsza rozmowa.

<><><><><><><><><><><><><><><> 


To może ja już sobie pójdę i wam się nie narażam bardziej :D

Dedykacja, dla tych, którzy zgadli tytuł piosenki, Aleks i Jusia :)

Do usłyszenia ;>

13 sie 2012

#50# Co z nami będzie, za oknem świt



<><><> 

                Z ciężkim sercem zapisałam numery w pamięci telefonu i przełamałam kartę SIM. W wyniku jakiegokolwiek przecieku mojego nowego numeru, wolałam wiedzieć, kto dzwoni. Tym gestem podjęłam decyzję. Za godzinę miałam zapukać do drzwi mieszkania Roberta. Tymczasem jeszcze tłukłam się w pociągu. Wracałam na stare śmieci. Płock miał być miejscem mojego ślubu, tak jak poprzednio. Tym razem bez rozmachu, tłumu gości i wszelkiego przepychu. W końcu raz się na tym moja rodzina przejechała…
- Witam. Nie sądziłem, że przyjedziesz – mężczyzna ubrany w grafitowy garnitur przywitał mnie z uśmiechem. – Wejdź.
- Ja też nie sądziłam – mruknęłam cicho, zdejmując buty.
- Chcesz się czegoś napić, odświeżyć i od razu porozmawiać?
- Nie ma co urządzać pogawędek. Po prostu jestem zmuszona… przyjąć twoją propozycję – wykrztusiłam i dalej nie mogłam uwierzyć, że przeszło mi to przez gardło.
- To cudownie – brunet podszedł do mnie i przytulił. Cała zesztywniałam i skurczyłam się w sobie. – Na wszelki wypadek pozwoliłem sobie zarezerwować termin i wiesz, co?
- Nie… - zerknęłam niepewnie na niego.
- Możemy pobrać się w tą sobotę – wykrzyknął uradowany.
- Co?! Za 3 dni? – wybałuszyłam oczy. Spodziewałam się, że Robert może się spieszyć, ale że aż tak? Wszystko na łeb na szyję, byle mnie zaobrączkować. Aż dziw, że mi się teraz nie kazał ubrać w sukienkę i lecieć do kościoła.
- Czy to nie dobra wiadomość? Zaraz po przysiędze przeleję pieniądze do szpitala. Może załatwią coś w przyszłym tygodniu, hmm? – architekt krzątał się po pokojach z jakimiś papierami. – Gdzieś miałem numer… Za podwójną kwotę powinni przyśpieszyć twoją operację.
- Dlaczego to robisz? – wyszeptałam.
- Bo cię kocham, Cecil – wymówił moje imię z zagranicznym akcentem. – Bo cię kocham.
Za sprawą tej jednej wizyty, magicznie przywrócono mnie do rodziny. Mama oszalała z radości, a ojciec pogratulował mi słusznej decyzji. Chociaż wiedzieli, dlaczego to robię, o mojej chorobie ani się nie zająknęli. Jakby bycie z Robertem gwarantowało bezwzględne bezpieczeństwo i stanowiło szczepionkę na wszelkie choroby.
Wcale im nie ułatwiałam. W domu nie robiłam nic, żeby się nie przemęczyć. Chodziłam powoli, ruszałam się ospale, nie uśmiechałam się. Żyłam jak swój własny cień. Z Łodzi przyszła odpowiedź, co do mojej operacji. Faktycznie, kasa działa cuda. Znaleźli ośrodek w stolicy, gdzie zgodzili się podjęcia próby zoperowania mojego serca. Tylko ta myśl trzymała mnie przy życiu i przy decyzji o małżeństwie.
Czasy małżeństw z rozsądku niby minęły, ale teraz są bardziej wyrachowane. Nie chodzi o pokój, o dobro królestwa. Wszystko sprowadza się do pieniędzy. O ironio, tak jak w moim przypadku, ale… To przecież nie tak. Nie chcę fortuny przez całe życie, chcę sumy potrzebnej na operację, tylko i wyłącznie. Potem może się dziać, co chce.
- Cecylio, zaraz przyjedzie krawcowa do przymiarki, bądź gotowa – usłyszałam głos rodzicielki.
- Zdąży do soboty?
- Oczywiście kochanie, co to takiego sukienka. Przywiezie jakieś modele, wystarczy kilka poprawek do twojej figury i już – tłumaczyła.
- Skoro tak mówisz… - opadłam na kanapę, przykrywając się szczelnie swetrem. Przenikliwy chłód towarzyszył mi od kilku dni, pomimo upałów na dworze. Czy tak się czuje zbliżający koniec?
- Dobrze się czujesz? Wyłączyć klimatyzację? – ojciec wszedł do salonu.
- Byłabym wdzięczna. I bez tego mi zimno – odparłam.
- Tylko się nam nie rozchoruj na własny ślub. Zrobię ci gorącej herbaty. Na stole leży lista gości, przejrzyj ją.
Na kartce papieru widniała kolumna nazwisk. Nie więcej niż dwadzieścia. Czyli tym razem postanowili przyoszczędzić. Ja jak najbardziej popierałam akurat tą decyzję.

<><><> 

- Anka, mogłabyś zostać godzinkę dłużej? Muszę pilnie wyskoczyć – brunetka ubierała buty przy szafce przy drzwiach.
- W porządku. I tak nie miałam żadnych planów. O której wraca Michał? – spytała dziewczyna.
- Powinien niedługo być. Gdybyś była jeszcze tak miła i zrobiła mu coś do przegryzienia? Wiem, wykorzystuje cię za bardzo – Dagmara zrobiła przepraszającą minę.
- Nie, nic się nie stało. Oli jak na razie śpi i nie sądzę, by coś zwaliło go z łóżka w ciągu najbliższych dwóch godzin.
- To cudownie. Spadłaś nam z nieba. Wychodzę! – rzuciła na odchodnym kobieta i zniknęła za drzwiami.
- Pa!
Blondynka zabrała się za szybką przekąskę dla siatkarza. Właśnie zamyślona siekała warzywa, gdy z transu wybudził ją trzask drzwi. Nóż ześlizgnął się prosto na palec.
- Ajć...
- Cześć Daga, już jestem – oznajmił przybyły przyjmujący i odwiesił kurtkę na wieszak.
- Michał? – zawołała Anka z kuchni, mocząc palec pod kranem. Jęknęła cicho. Nie znosiła widoku krwi.
- Ania? Jesteś sama?
- Oli śpi u siebie, a Daga musiała wyjść. Wcześnie wróciłeś - w pośpiechu zawinęła palec w chusteczkę.
- Mam nadzieję, że go nie obudziłem. Co ci się stało? - szybko chwycił ją za dłoń.
- To nic. Małe rozcięcie. Usiłowałam zrobić obiad - mruknęła, unikając jego wzroku. Miał ciepłe dłonie...
- Co nic, jak widzę, że krew ci leci. Daj, zdezynfekujemy i zakleimy plastrem. A Dagmara nie mogła nic zrobić? Przecież była cały dzień w domu – rzucił brunet, kręcąc głową.
- Pracowała, a ja miałam wolne. Ał... -  blondynka jęknęła, gdy oczyszczał jej ranę. - Jak trening?
- Już ja znam te jej pracę... Oj, musisz być ostrożniejsza. Normalnie, jak zwykle. Zawsze to Olivierowi przylepiam plasterki. To z czym chcesz? Z Dinozaurem czy z wyścigówką? - zaśmiał się.
- A nie masz księżniczek? - uśmiechnęła się lekko. - No tak, Oli chyba nie przepada za takimi. Wiesz, co dzisiaj usłyszałam? "Nie będę cię trzymał za rękę. To mało męskie. A mama mówi, że jestem już za duży..."
- No wiesz, Olie nie lubi niczego co babskie. Mam jedną dużą księżniczkę przede mną – zażartował Winiarski. - Mój syn tak powiedział? No nie. Wiesz, jak chcesz, to ja cię potrzymam za rękę bez problemu.
- Twój syn dorasta. I niestety robi się coraz bardziej podobny do ciebie. Nie wiem, jak Dagmara z wami wytrzyma...
- Oj tak. Jak ten czas przeleciał. Czemu niestety? Obawiam się, że nie będzie musiała - spojrzał na nią uważnie niebieskimi oczami, chwytając ją za rękę.
- Michał..? Co masz na myśli? – spytała cicho Anna.
- Przecież musimy jej powiedzieć. Skoro chcemy być razem.
- Sss... - jęknęła cicho, gdy mężczyzna niechcący zahaczył dłonią o opatrunek. Musnął opuszkami jej policzek, a ona zamknęła na chwilę oczy. - Michał, ale jak to razem...?
- Ucałuję, to przestanie boleć - ucałował malutką rankę. - Nie pamiętasz? No ty i ja. Olie też, oczywiście. Bo chcemy, prawda?
- Ale co z Dagą, jak ty sobie to wyobrażasz? - powiedziała cicho, chcąc się od niego odsunąć, ale nie pozwolił jej na to. Co więcej, przyciągnął ją bliżej siebie.
- Normalnie, weźmiemy rozwód. Przecież nie będziemy pierwsi. To miłe, że się o nią martwisz, ale chyba nie zasługuje na zbytnią troskę. Za to ja chętnie się zatroszczę o ciebie - mruknął i zbliżył ich twarze do siebie. Usta szybko odnalazły do siebie drogę.
Ta chwila czułości trwałaby zapewne dłużej, gdyby nie cichy zgrzyt zamka i pojawienie się pewnej osoby w salonie.
- Co tu się dzieję?
- Daga, to nie tak... - zawołała Ania, odsuwając się od Michała. Ten, bynajmniej, nie wyglądał na zaniepokojonego faktem, że przyłapała go żona.
- Mogę się dowiedzieć, co to ma znaczyć? – dociekała brunetka.
- Daga, to nic. Proszę cię...
- Jak to nic? Michał! Powiesz coś? – piekliła się Winairska.
- Otóż... Całowaliśmy się – odparł siatkarz z pełnym opanowaniem.
- I ty mówisz to takim spokojnym tonem? – wrzasnęła.
- Muszę ci powiedzieć, że to nie był pierwszy raz – brunet przyznał szczerze.
- Michał, nie komplikuj... - szepnęła Ania, spuszczając wzrok.
- Kiedy zamierzaliście mi powiedzieć? I czy w ogóle chcieliście to zrobić? Gdybym nie weszła, pewnie dalej byście się migdalili za moimi plecami. Michał, mało ci? Znudziłam ci się? Dobrze wiem, że każda może być twoja, gdy tylko zamrugasz oczkami. Ale ty Anka... Nie spodziewałam się tego po tobie. Myślałam, że jesteś naszą przyjaciółką, w tym moją. Ja powierzyłam ci moją rodzinę pod opiekę, a ty.. Przyznaj, od początku chodziło ci o Michała!
- Daga, to wszystko nie tak... - powiedziała blondynka, unikając wzroku rozjuszonej Winiarskiej. - My wcale nie...
- Właśnie widziałam jak „wy wcale nie”! Miałam o tobie takie dobre zdanie. Myślałam, że jesteś jedyną moją znajomą, która nie podrywa Miśka.. Brzydzę się tobą! Robiliście ze mnie idiotkę! – kobieta rzuciła torebkę w kąt pokoju. - Jak dawno? I wiesz co Anka? Jesteś marną aktorką. Nie wytłumaczysz się z tego mała zdziro, bo już cię przejrzałam. Że też przyjęłam pod swój dach taką szmatę... Zakręciłaś tyłkiem, pokazałaś cycki i myślisz, że jest twój? Prawdziwa mała dziw...
- Dagmara, skończ! Chyba się zagalopowałaś, nie sądzisz? – bełchatowianin złapał żonę za ramię.
- Jaki bezczelny! Chyba to wy się zagalopowaliście!
- Ja już pójdę. Nie powinnam była tu w ogóle przychodzić - powiedziała cicho Ania.
- Zostań! Nie wywiniesz się z tego lolitko! – warknęła Dagmara.
- Zabraniam ci ją obrażać!
- Czy tobie się czasem nie pomyliły kobiety? – małżonkowie uważnie mierzyli się spojrzeniami.
- Nie, wszystko jest tak, jak powinno być od początku. To Ania powinna być moją żoną – oświadczył niespodziewanie Winiar.
- Jasne, tak mi mów! Co się stało z nasza miłością, Michał? Gdzie podziały się te wspólne lata? Czy to dla ciebie nic już nie znaczy? Mamy syna, do cholery!
- Nasza miłość wygasła w tym momencie, gdy ty wpadłaś w ramiona innego. Oczywiście, że to wszystko wiele dla mnie znaczyło, ale ty nie miałaś skrupułów, żeby to zniszczyć. Mamy syna, owszem, ale nie mogę go zostawiać z kobietą, która wymyka się na schadzki z fagasem. Gdyby nie było Ani, on zostawałby sam!
- O czym ty mówisz? Nigdy bym cię nie zdradziła! - zawołała Dagmara trochę mniej pewnie. - Nie pozwolę ci, żebyś odebrał mi Oliego!
- Jak możesz tak bezczelnie kłamać? Ja przyznałem ci się otwarcie. Myślisz, że jestem głupi? Wszystko już wiem! – krzyknął Michał.
- To ty mu powiedziałaś! Nie daruję ci tego, lafiryndo - rzuciła się na Annę.
- Daga? - zaskoczona dziewczyna odsunęła się od kobiety ze strachem.
- Ani się waż jej tknąć! Bo do pozwu o rozwód dołączymy tez o pobicie! – pomiędzy kobiety wtargnął siatkarz.
- Jaki rozwód, Michał? - zaśmiała się z wyraźną drwiną. - Zostawisz mnie dla... dla niej?
- Normalny. Chyba nie sądzisz, że po tym wszystkim, będę chciał z tobą być? Chcę, być z Anią.
- Hah, zawsze wiedziałeś, jak mnie rozbawić. - syknęła. - Dobrze, niech będzie. Ale nie myśl, że odbierzesz mi Oliego!
- Tu nie ma nic śmiesznego. To ty zniszczyłaś naszą rodzinę. Ja postaram się przywrócić Oliemu normalny dom i dać normalną matkę. Zobaczymy, kto będzie miał rację. Dobranoc - rzucił i wyprowadził z mieszkania roztrzęsioną blondynkę.

<><><> 

                Tak jak zaproponowała jej Cecylia, dzień później znalazła się w Płocku. Określenie jej rodziców jako zdziwionych, to mało powiedziane. Jako że była ostatnio gościem w domu, od razu padło pytanie, co się stało.
- Chodziłam, ze Zbigniewem Bartmanem, niedawno byłam w ciąży, ale poroniłam, faceta też straciłam, a poza tym, to wszystko po staremu – rzuciła na pozór obojętnym tonem i jak gdyby nic poszła do kuchni zrobić sobie herbatę.
- Kochanie… - wykrztusiła z siebie jej mama. Stanęła pod drugiej stronie stołu i patrzyła przerażona na dziewczynę. Justyna podniosła na nią zamglony wzrok. Usilnie starała się zapanować nad łzami, dlatego wzruszyła ramionami i uparcie mieszała łyżeczką w napoju.
- Źle go traktowałam i wpadł w ramiona szkolnej koleżanki, to przyjechałam tutaj. Mam nadzieję, że mogę zostać jakiś czas? – spytała.
- Przepraszam, że mnie przy tobie nie było – kobieta przytuliła ją mocno. – Tyle straciłam z twojego życia, ale teraz będzie już tylko lepiej, rozumiesz? – głaskała córkę po głowie. Czuła jej łzy na swojej bluzce, jednak po chwili płakały obie.
Dzień minął spokojnie, ale nie jeśli chodzi o siatkarza. Zbyszek szukał ukochanej po całym mieszkaniu, odwiedził jej dawne lokum i okolicznych znajomych. Dzwonił do kogo się da, ale bez skutku. Wtedy poczuł wyrzuty sumienia. Przypomniał sobie przygotowaną przez brunetkę kolację i to jak ją potraktował. Może gdyby się zgodził, to byłby jakiś przełom, zmiana na lepsze. Poczuł się jak dzieciak, który się odgrywa na kimś, kto zrobił mu krzywdę. W miłości nie o to chodzi…
Jakimś cudem w dawnym miejscu pracy Justyny, dostał jej adres domowy i w tym upatrywał szans. Gdzie mogła być, jeśli nie w domu? Płock nie stanowił dla niego problemu, z GPS dotarł tam najszybciej jak mógł i pod wieczór pukał do drzwi opatrzonych numerem 28.
- Dobry wieczór. Nazywam się… - zaczął, ale mu przerwano.
- Dobry wieczór. Wiem, jak się pan nazywa, czym się zajmuje i kim jest dla mojej córki. Nie rozumiem, czego pan tu szuka? – siwiejący mężczyzna badał przyjmującego uważnym spojrzeniem.
- Właśnie Justyny szukam. Zniknęła tak nagle, martwiłem się. Wszystko z nią w porządku?
- Pan jest śmieszny. W porządku? Po tym wszystkim? – roześmiał się kpiąco ojciec.
- Może mógłbym… - Zibi powoli tracił pewność siebie.
- Chyba to nie najlepszy pomysł. Jusia ma teraz gościa, więc i tak pana nie przyjmie.
- W takim razie chciałbym porozmawiać z panem i pańską żoną w trakcie czekana na Justynę – zaproponował nagle siatkarz i ze strachem oczekiwał na odpowiedź.
- Kochanie, kto to? – na korytarzu zjawiła się kobieta w średnim wieku. – Aaa… Wejdź Zbyszku.
- Dziękuję.
Siedzieli w salonie przy talerzyku z ciastem i parującymi kubkami herbaty. Chłopak zbierał się w sobie, żeby coś powiedzieć.
- Przyjechałem odnaleźć Jusię i ją przeprosić.
- Doceniamy, ale chyba na to już za późno – zaczął pan domu.
- Widzę, że państwo wiedzą o wszystkim, więc mogę być szczery. Zachowałem się jak idiota i skończony kretyn, ale po Prost brakło mi sił… - Bartman zwiesił głowę.
- Mogę ci mówić po imieniu? A więc Zbyszku, jestem pod wielkim wrażeniem tego, że nie zostawiłeś naszej córki w potrzebie i w najważniejszych chwilach byłeś obok niej. Być może, dzięki temu żyje i nie zrobiła żadnego głupstwa. Zdaję sobie sprawę, że sytuacja mogła ciebie przerosnąć. O ile ja mogłabym ci wybaczyć, to z Justynką chyba będzie ci trudniej – powiedziała kobieta.
- Tym bardziej, iż wrócił jej pierwszy chłopak. Przyjechał z USA, kiedyś był naszym sąsiadem. Teraz rozmawiają w jej pokoju – wtrącił ni z tego ni z owego mężczyzna.
- Co? – chłopak podniósł zdziwiony twarz.
- To nie tak…. – zaczęła pani Basia, ale przerwały im głosy ze schodów. Dziewczyna w towarzystwie opalonego bruneta. Ich śmiech niósł się po domu, ale zgasł, gdy zobaczyli gościa. Justynę wmurowało, przybrała ponury wyraz twarzy i nie odezwała się ani słowem.
- My się chyba nie znamy. Daniel – sąsiad wyciągnął dłoń w kierunku chłopaka.
- Zbyszek.
- Skoro wszyscy są, mogę podawać kolację. Mam nadzieję, że zostaniecie panowie? – brązowowłosa obejrzała się przez ramię. Żadne z nich nie był w stanie odmówić kobiecie, więc po chwili siedzieli przy stole. Dziewczyna obok dawnej miłości, u szczytu stołu głowa rodziny, obok niego Zbigniew, a następnie gospodyni.
Siatkarz odzywał się tylko, gdy go o coś pytano. Wyparowała z niego nadzieja, resztki nastroju i chęci. Dłubał w talerzu, powstrzymując się przed zerkaniem w stronę wiadomej dwójki. Ich uśmiechy, rozmowa, gesty, wszystko go denerwowało. Wyczuwał w Amerykaninie zagrożenie i to wielkie. Zjadł do końca, bo jedzenie było pyszne i nie chciał urazić pani domu.
- To ja będę się już zbierać… - odsunął krzesło z zamiarem odejścia od stołu.
- Myślę, że Zbyszek może u nas zostać. Nie będzie wracał o tej porze do Warszawy – poczuł dłoń kobiety na ramieniu. Jej serdeczny uśmiech poprawił mu odrobinę samopoczucie.
- Mamo milcz! – syknęła brunetka.
- Spokojnie – skarciła córkę wzrokiem. - Zaraz przygotuję pokój gościnny.
I stanęło tak, jak życzyła sobie tego Barbara. Zbyszek zażywał kąpieli, podczas, gdy czekało na niego gotowe łóżko w salonie u góry. Chłopak zorientował się, że pokój Justyny jest obok, a jej rodziców naprzeciwko. Domyślił się, że nie bez powodu jej rodzice zostawili drzwi otwarte na oścież. Nie miał szans na przejście korytarzem niezauważonym.
Nie potrafił zasnąć. W jego głowie krążyło tyle myśli, że sobie z tym nie radził. Musiał odetchnąć, więc wstał i otworzył drzwi balkonowe. Ostrożnie podszedł do balustrady i oparł na niej łokcie. Wziął kilka głębszych wdechów i zerknął w bok. Nagle go olśniło. Pokój Justyny również posiadał balkon, a odległość nie była zbyt duża. Może mógłby…
Kilkanaście sekund później wspinał się po metalowych prętach. Przełożył ostrożnie nogę na postument drugiego balkonu. Odetchnął, gdy udało mu się znaleźć na nim obiema nogami. Zaczepił się o pręty, żeby utrzymać stabilność. Wyciągnął rękę, chcąc zapukać do okna.
Justyna przewracała się z boku na bok. Przez Daniela, nie dowiedziała się, jakie zamiary ma Zbyszek i po co w ogóle przyjechał. Widziała jak coś w nim zgasło na jej widok u boku innego. Podeszła i dotknęła dłońmi ściany która dzieliła jej pokój i salon. On spał tam, po drugiej stronie.
Drgnęła na dźwięk stukania w szybę. Z obawą spojrzała w tamtym kierunku i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Bartman stał na balkonowej balustradzie, próbując się do niej dostać. Odsłoniła firanki i szarpnęła za klamkę, by otworzyć okno. Jednak zrobiła to zbyt gwałtownie, nie zauważając, że chłopak opiera na nim dłoń. Zamachał bezradnie rękami w powietrzu i runął w dół.
- Zbyszek! – krzyknęła na widok leżącego pośród krzaków bruneta. Serce łomotało jej w piersi. Przecież jemu mogło coś się stać. Zbiegła czym prędzej po schodach. – Zbysiu, Zbysiulku, odezwij się – szeptała, potrząsając nim i głaskając po twarzy.
- Ała – jęknął, nie otwierając oczu. – Kto wymyślił sadzenie róży tuż pod domem? – zbulwersował się. Justyna odetchnęła głęboko, nawet przez chwilę się uśmiechnęła.
- Dzięki Bogu żyjesz. Powiedz, boli cię coś? – dotykała po kolej każdej części ciała przyjmującego. Bała się go ruszyć, by czegoś nie uszkodzić.
- Na razie wszystko, ale z racji, że mam wszędzie czucie, to bez tragedii się obejdzie. Chyba mam kolce w tyłku…
- Wariacie, mogłeś się zabić! Po co ci to było? – ucałowała machinalnie jego czoło.
- Chciałem z tobą porozmawiać… I… Kocham cię… - wyszeptał, oszczędzając siły. Dziewczyna popłakała się ze wzruszenia. Zdała sobie sprawę, że on gotów był zrobić dla niej wszystko, nie patrząc na swoje zdrowie.
- Przepraszam, że taka byłam. Czułam się jak w innym świecie i nie chciałam tam nikogo wpuścić – wyznała nagle. – To nie znaczy, że cię nie kochałam…
- A teraz? Co do mnie czujesz? – brunet spojrzał na nią uważnie.
- To co dawniej. Przecież cały czas cię kocham. Nie przestałam – ścisnęła jego dłoń.
- A ten… Daniel?
Zaśmiała się cicho na myśl, że Zbyszek jest zazdrosny.
- Owszem, to mój pierwszy facet, ale teraz wrócił, bo przywiózł mi zaproszenie na ślub. Swój z Ann. Rozumiesz głuptasie?
- W takim razie, chyba możemy wrócić do domu – podniósł się lekko na rękach.
- Jesteś pewien, że możesz się ruszyć? Daj, pomogę ci.
Wspólnymi siłami doczłapali się do łazienki. Justyna nalała wody do wanny i przyniosła apteczkę. Ubrania przyjmującego wrzuciła do pralki i zajęła się opatrywaniem. Nie obyło się bez pęsety, która posłużyła przy wyciąganiu kolcy.
- Ałć!
- Przykro mi, inaczej się nie da. Niedługo koniec – pocieszyła chłopaka.
- A pocałujesz, żeby się lepiej goiło? – spytał z uśmiechem.
- Chyba się nie czujesz, nie będę cię całować po tyłku – burknęła.

<><><> 

                Wrócił do Łodzi do swojego mieszkania. Po przekroczeniu progu momentalnie wróciły wspomnienia pełne niebieskookiej szatynki. Bartek przymknął oczy i widział wszystko jak przez mgłę, zdarzenia, kiedy tu była, mówiła, śmiała się, ale… Też to, gdy płakała, gdy bała się go, uciekała.
Historia ich znajomości była szalona, a gdy tylko coś się unormowało, to bum, psyt, trach. Wszystko się rozleciało tak, że nawet nie wiedział, gdzie teraz jest Cecylia i co robi. Dowiedział się, że była w Łodzi, w innym mieszkaniu, ale była. Wyciągnął się na kanapie i westchnął. Kurek znów był sam w tych czterech ścianach, kątach. Tak jak kiedyś. W słuchawce ciągle brzmiało abonent jest poza zasięgiem.


<><><><><><><><><><><><><><><> 

Sama nie wiem, czy długi czy krótki. Treść wiadoma.
Dedykacja dla Jusi, za wspaniałe chwile i wsparcie ;*
dla Lady_volley za cudowne opowiadanie, które niestety zakończyła ;*

Ktoś zgadnie z jakiej piosenki jest tytuł?