Łączna liczba wyświetleń

20 paź 2012

#52# Jest taka złość, po której nie mam nic.


<><><> 

                14.00 Włocławek. 11.00 Płock. Przerażony spojrzał na zegarek. 9.00
- Cholera! – poniosło się po mieszkaniu, gdy uderzył nogą w szafkę. Właśnie chaotycznymi ruchami wkładał na siebie spodnie. Założyłby się, że gdzieś tutaj rzucił wczoraj koszulkę. Granatowy t-shrit w końcu trafił w jego ręce.
Golenie, śniadanie – wszystko poszło w niepamięć. Musiał zdążyć na czas, żeby nie dopuścić do tej cyrkowej ceremonii. Przecież Cecylia nie chciała zostać żoną Roberta, a mimo to właśnie to miało się dzisiaj stać. Kurek nie mógł w to wszystko uwierzyć. Wiedział, że nie wybaczyłby sobie do końca życia, gdyby spóźnił się bo zaspał. Teraz mógł tylko zwymyślać się w myślach i dociskać pedał gazu w samochodzie. Może jakimś cudem zdąży.

Gdzie twój stęskniony szept
Bym cię zawsze przytulał do snu
Dziś wszystko podzielić chcesz
Lecz miłości nie przetniesz na pół

Na zegarze wybijała już 11, a w radiu zaczęli nadawać wiadomości. Kurek właśnie mijał tablicę z napisem „Płock”. Chciał, żeby Mazurkiewicze mieli mały poślizg. Przecież zawsze nie wszystko jest na czas. Ręce drżały brunetowi na kierownicy, gdy wjechał w ulicę docelową. Nie zdążył się ucieszyć z dotarcia na czas, gdyż limuzyna właśnie odjechała spod jednego z domów.

<><><> 

- Wstawaj, kochanie. Chyba nie chcesz się spóźnić na własny ślub – kobieta zajrzała do pokoju.
- Z największą chęcią – mruknęłam. Zwlekłam się z łóżka, chociaż miałam ochotę w nim zostać. Miałam nadzieję, że ten dzień nigdy nie nadejdzie…

Mój piękny panie z tego wszystkiego nie mogłam zasnąć
Więc nie mógł mi się pan przyśnić dziś
I tak odchodzę bez pożegnania jakby znienacka
Ktoś między nami zatrzasnął drzwi

Gdy zeszłam na śniadanie, na dole krzątało się mnóstwo osób, które miały zadbać o mój wygląd w tym dniu. Makijaż i fryzura musiały przetrwać podróż do Włocławka. Suknię miałam ubrać na miejscu, aby się nie zgniotła. Mi nie robiło to większej różnicy. I tak ubrali mnie w jakąś jasną halkę i żakiet.
Wszyscy skakali i cmokali z zadowolenia wokół mnie. Przed domem czekała beżowa limuzyna. Na szczęście miałam jechać nią sama bez pana młodego, który podobno był już na miejscu. Mój koszmar miał się spełnić za kilka godzin. Chyba już nic nie zamierzało zmienić planu Roberta. Z niechęcią wsiadłam do samochodu, zerkając wcześniej na dom i ulicę. Na siedzeniu obok spoczęła moja wiązanka. Ohydne żółte róże…

Zatrzymaj mnie nie daj mi odejść
Zapomnę cię nie będzie już nic
Cienie we mgle jak znajdę drogę
Jutro już nikt a dziś jeszcze my


- Możemy jechać? – spytał szofer.
- Tak, tak – odparłam nim matka zdążyła przynieść mi coś jeszcze. Starczy pamprowania.
Powoli mijaliśmy ulice mojej rodzinnej miejscowości. Zapewne po ślubie Robert planuje zamieszkać gdzie indziej. Przewidział dla mnie rolę dodatku do swojej osoby. Nie zwracałam uwagi na mijane miejscowości. Od czasu do czasu zatrzymywaliśmy się na czerwonym świetle.
Tak naprawdę, to miałam ochotę się rozpłakać. Po prostu, z bezsilności. Życie postawiło mnie przed niesprawiedliwym wyborem. Pogoda zamiast współgrać z moim ponurym nastrojem, sprawiła figla i od rana słońce świeciło pełnym blaskiem bez najmniejszej chmurki.

Mój piękny panie ja go nie kocham, taka jest prawda
Pan główną rolę gra w każdym śnie
Ale dziewczyna przez świat nie może iść całkiem sama
Życie jest życiem pan przecież wie

                Za szybą ludzie toczyli swoje życie, nie wiedząc jaki los czeka dziewczynę, która przejeżdża obok nich. Czy pomogliby mi, gdybym chciała uciec? Tym razem Robert nie odpuściłby pewnie tak łatwo.  Wystarczy ten kierowca z dziwnym spojrzeniem. Nie wiem na których z kolei światłach się zatrzymaliśmy, ale skrzywiłam się na odgłos pisku opon gdzieś niedaleko.
                - Co do choler… - warknął mężczyzna za kierownicą, gdy ktoś otworzył drzwi z jego strony. Osobnik wypchnął go z samochodu i sam zasiadł w fotelu kierowcy. Odjechaliśmy szybko z tego miejsca. Z przerażeniem spojrzałam w lusterko przy przedniej szybie.

<><><> 

Uderzył ze złością w kierownicę. Przecież to nie mogło się tak skończyć. Sam na własne życzenie zmarnował ostatnią szansę. Jak mógł być tak głupi… Wtedy i teraz…
- Zawsze lubiłeś filmy z pościgami. No, Bartek, zabawisz się  glinę – mruknął do siebie i zostawił za sobą czarne ślady opon na asfalcie.
Jechał najprostszą drogą do Włocławka, licząc, że tą samą podąża gdzieś samochód z jego ukochaną. W końcu do ślubu były jeszcze 2 godziny. W końcu namierzył wzrokiem limuzynę. Docisnął pedał gazu i wyprzedził ciężarówkę przed sobą, ledwo unikając kolizji.

Gdzie to jest? Już mnie nie pytaj
Naprawdę nie wiem
Gdzie to jest? Może gdzieś w nas
A może tu

Jechali przez jedno z miast na trasie. W korku ulicznym stał kilka samochodów za szatynką. Jęknął, gdy zobaczył zmianę świateł. Gdy oni odjadą… Jest! Pojazd zatrzymał się, nie ryzykując przejazdu na czerwonym. Wskaźnik u góry wskazywał pół minuty czekania. Bartosz gwałtownie skręcił we wjazd do sklepu. Zaparował z brzegu i pognał między samochodami.
Czy zastanawiał się nad tym, co robił? Ani sekundy. Po prostu zachowywał się jak szaleniec, ale tylko takie postepowanie mogło przynieść sukces. Miał nadzieję, że nikt nie rozjedzie biednego kierowcy Roberta, gdy wywalał go na zewnątrz.
Obejrzał się przez ramię, nie mogąc dłużej czekać. Gdy zobaczył ją, cień samej siebie, prawie serce mu stanęło. Musiał jednak uważać na drogę. Wyprostował luterko wsteczne.
- Bartek?! – krzyknęła Cecylia.
- Spokojnie, nie denerwuj się. Wiem o wszystkim. Zabieram cię stąd Celiś – odparł drżącym tonem. Nie wierzył, że mu się udało, że ona jest tak blisko, ciągle stanu wolnego. Ciągle żywa.
- Wszystko? – ledwo dosłyszał ten niemrawy szept.
- Połóż się, prześpij. Porozmawiamy, jak się gdzieś zatrzymamy – odparł przyjmujący z nikłym uśmiechem.
Zatrzymał się na obrzeżach Łodzi. Słońce przedzierało się między drzewami. Stał oparty o samochód, podziwiając urok lasu w pełni lata. Kurek odchylił głowę w tył i przymknął powieki. Tyle dziś się wydarzyło… Kontemplację przerwał mu cichy dźwięk otwieranych drzwi.
- Dlaczego, Celi? - spytał z żalem, przerywając panującą dotychczas ciszę.
- Taki był warunek Roberta...
- Warunek? Do czego? - zadawał kolejne pytania, jednak nie usłyszał odpowiedzi. - Wcale go nie kochasz, prawda?
- Nigdy go nie kochałam... W zamian za pieniądze, miałam za niego wyjść...
- Pieniądze? - zaśmiał się, wstając energicznie. Chwycił ją za ramiona i zmusił, by spojrzała mu w oczy. - Nie kłam, nigdy tego nie potrafiłaś. Pieniądze nie były dla ciebie ważne.
- Nie, gdy chodziło o moje życie... Mówię prawdę – mruknęła cicho.
- Celi, co się dzieje? - puścił ją, ale nie przestał patrzeć jej w oczy. Schował jedynie ręce do kieszeni spodni. - Nie mówisz mi wszystkiego.
- Bo te pieniądze... były na moją operację - wyszeptała.
- Jak to...? – odparł równie cicho i spojrzał na nią ze strachem w oczach. - Boże, jak to na operację?
- Na zaawansowaną niewydolność serca.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej? – zawołał przyjmujący z żalem. - Dlaczego to do tego pedała zwróciłaś się o pomoc, a nie do mnie? Przecież wiesz, że ja dla ciebie...
- W naszej ostatniej rozmowie, jakoś tego nie odczułam. Dałeś mi do zrozumienia zupełnie coś innego – szatynka odważnie spojrzała w jego oczy.
- Wtedy ja... - zawahał się. - Zachowałem się jak ostatni dupek. Wiesz, jak reaguję na jakąkolwiek wzmiankę o Robercie, nawet najmniejszą... Cholernie żałuję, że wtedy dałem się ponieść emocjom, bo gdyby nie to, to może teraz my bylibyśmy w kościele, przed ołtarzem i to ja mógłbym ci pomóc...
- Trudno, za późno. Stało się i czasu nie cofniesz. Teraz już nie dostanę kasy od niego... Pozwól, że już pójdę – dziewczyna odwróciła się i chciała odejść.
- Celi, nie! – siatkarz podszedł do niej i chwycił ją za rękę. - Nie pozwolę ci odejść. On ci nie pomoże, ale ja... Zależy mi na tobie, nie rozumiesz?
- Jak mam ci wierzyć? Robisz to pod wpływem chwili, a jutro możesz żałować. Z resztą i tak kogoś masz, prawda? Nic nie musisz dla mnie robić. Niczego nie oczekuje. Odejdę po cichu... Miesiąc, może dwa...
- Cecylia, do cholery! - krzyknął i przyciągnął ją do siebie, obejmując dłońmi jej twarz. - Kocham cię!
Bez pytania i żadnych ceregieli po prostu ją pocałował, żeby skosztować smaku, za którym tęsknił od bardzo dawna. Jej usta. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak mu jej brakowało i jak dawno nie trzymał jej w ramionach. Czuł się, jakby robił to po raz pierwszy, jeszcze raz. Po prostu miał dziewczynę w swoich objęciach. Zapełniał puste miejsce ostatnich miesięcy.
- Tyle razy ci mówiłam, żebyś nie klął przy mnie - mruknęła cicho.
- Przepraszam. Wiesz, że czasami trudno mi się powstrzymać – odparł Kurek, uśmiechając się lekko. Delikatnie starł kciukiem pojedynczą łzę, spływającą z policzka ukochanej.
- Nie przejmuj się. Po co ci dziewczyna, która umrze?
- Sama mnie prowokujesz... - zaśmiał się cicho. - Nie umrzesz, bo będę przy tobie. Zapłacę za tą operację. Oddam ci swoje serce, jeśli będzie to konieczne. Nie opuszczę cię, choćbyś chciała odejść.
- Bartek... Ty nie możesz... To ponad 300 tysięcy, do tego opieka i sanatorium, a wszystko za granicą. Nie pozwolę, żebyś wydał na mnie pół rocznej pensji. Bardzo miłe są twoje słowa, ale... Jak ona ma na imię? – spytała nagle Cecylia. Chłopak odpowiedział, ale nie na to pytanie. Chyba nie do końca ono do niego dotarło.
- Nie ma ale, kochanie - pocałował ją lekko w usta z uśmiechem. - Pojadę tam z tobą. Nie wymigasz się.
- Jak ona ma na imię? – powtórzyła szatynka.
- Kto? – spytał zdezorientowany brunet, ale po chwili zrozumiał. – Natalia. To córka znajomego ojca. Nic mnie z nią nie łączy. To ona kazała mi do ciebie zadzwonić. Nawet uderzyła mnie patelnią!
Cecylia chwilę analizowała jego słowa. Nie mogła powstrzymać śmiechu. Wizja, jak jakaś dziewczyna tak urządza Kurka, była niezwykle zabawna. Lekko skinęła głową, a potem natychmiast spoważniała.
- Bartuś... A jak się nie uda? - wtuliła się w niego mocno i zapłakała w koszulę.
- Nam miałoby się nie udać? – wyszeptał przyjmujący w jej włosy. - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
- Kocham cię - wydusiła z siebie.
- Ja ciebie bardziej.
- Ale... Skąd wiedziałeś? – zapłakane oczy spojrzały pod gorę na twarz chłopaka.
- O ślubie?
- Tak. Skąd wiedziałeś, gdzie przyjechać?
- To dzięki Mikołajowi... - mruknął. - Nie sądziłem, że to od niego uzyskam pomoc. Jestem mu bardzo wdzięczny, ale wątpię, bym mógł mu zaufać tak jak wcześniej...
- Zadzwonił do ciebie? – zdumiała się Celi.
- Tak. Sam się zdziwiłem. W końcu... No, poniekąd mnie zdradził. Byliśmy kumplami – Bartek skrzywił się. - A on wcale nie starał się sprostować moich oskarżeń co do waszego związku.
- Może to ty nie dałeś sobie nic powiedzieć?
- Może - uśmiechnął się lekko. - Wiesz, nadal nie potrafię dopuścić do siebie myśli, że wy mogliście... Że ty... Aż mnie trzęsie na samą myśl, że to on miał cię dotykać, całować... Jesteś moja.
- Ale ja nie pozwoliłabym mu tego zrobić. Tylko jeden mężczyzna może to robić.. – odpowiedziała szatynka, mrużąc oczy.
- I wcale nie jest nim też ten pier... - widząc karcący wzrok dziewczyny, brunet poprawił się z krzywym uśmiechem. - Lobelcik od siedmiu boleści.
- Nie, to nie on.
- Cieeekawe, kto jest tym szczęściarzem - zaśmiał się, całując ją znowu. - Ale niech sobie nie pozwala na wiele, bo będzie miał ze mną do czynienia!
- Chcesz bić samego siebie? – odparła Cecylia z szerokim uśmiechem.
- Ojej, to ja... – mruknął chłopak udając zdziwienie, po czym roześmiał się głośno. Teraz wrócił jej Bartuś. - Wiesz, Kuba uważa, że czasem mam rozdwojenie jaźni...
- Kuba to jednak mądry człowiek jest - wytknęła mu język. W myślach stwierdziła, że Jarosz utrzymuje Kurka przy normalności.
- Tylko mu tego nie mów, bo zakocha się w sobie jeszcze bardziej, niż teraz...
- Chyba mu to nie grozi. Za to jego koledze owszem - uniosła znacząco brwi.
- Kochanie, czyżbyś mówiła o mnie? – siatkarz uniósł jedną brew.
- Nie no skąd, jakbym śmiała obrażać Bartosza I Samochwałę.
- No wiesz... - zaperzył się i szybko od niej odsunął. - Teraz to ja się focham, o!
- Dobrze, to na razie - wskoczyła do samochodu, zobaczywszy kluczyki w stacyjce.
- Cecylia! No weź! - zawołał za nią. Ukochana pomachała mu przez szybę i udawała, że odpala wóz.
- Celka, do cholery! To nie jest zabawne! - krzyknął, usiłując otworzyć drzwi, ale te były zablokowane.
- Coś mówiłeś? - uchyliła szybę.
- Że bardzo cię kocham. - mruknął, pochylając się nad nią.
- Ja ciebie też - wpiła się w jego usta. Przez tak długą rozłąkę, nie mogła się nim nasycić.

<><><><><><><><><><><><><><><> 

Któż tu zawitał? Oto ja :)
Świeżo upieczona mieszkanka Krakowa :) Od października zawitałam w te nowe progi oraz w progi AGH. Pozdrawiam czytelniczki stąd i okolic :) Odcinek tylko z główną parą, jak chciała moja Ciotka ukochana ;)

Poza tym, dziękuję Ani, za dialog, który kisiłam w dokumentach o ho ho
A wy dziękujcie Tittcie, bo namówiła mnie do dodania dziś, lekko mówiąc.

Pozdrawiam

P.S. Gdybym była wredna, napisałabym, że to koniec, ale cóż, jeszcze nie xD