Łączna liczba wyświetleń

6 mar 2011

#27# Zazdrość niejedno ma imię, no miłość też.


                Serducho powędrowało do skrytego na dnie szafy kartonu, a którym znajdowały się tego typu odpadki. Przy Bartku kompletnie zapomniałam o tym, że jeszcze parę miesięcy temu miałam wyjść za kogoś innego. Teraz moje serce w całości należało do siatkarza. Przywrócił mi wolność i możliwość cieszenia się życiem. Znów miałam dwadzieścia lat z dużym hakiem i całe życie przed sobą. No i poznałam smak miłości. Odwzajemnionej, obustronnej, spełnionej. I kto by pomyślał, że to u jego boku znajdę to, czego szukałam. Gdyby mi to ktoś powiedział pół roku temu, nieźle bym się ubawiła. A tymczasem bożyszcze nastoletnich fanek gwizdało w pomieszczeniu obok i robiło mi kakao.
- Bartosz, ale ja nie jestem chora – mruknęłam, gdyż dostałam rozkaz leżeć i nie ruszać się.
- Oj cicho, kto tam wie. Może dzisiaj cię zapłodniłem – wszedł z ogromnym bananem na twarzy.
- A może nie – wytknęłam mu język.
- Wątpisz w moje plemniki? Czekaj, czekaj, zaraz możemy zrobić poprawę – zaczął się do mnie zbliżać.
- Bartosz! Ani się waż! Za chwilę masz trening!
- Oj tam, Jacek mi odpuści jak powiem, że nowego Kurka płodzę – uśmiechnął się chytrze.
- Świat drugiego nie zniesie. Bóg nie zrobi takiej krzywdy ludzkości – mruknęłam pod nosem.
- Ale ja ci zrobię przyjemność… - usiadł bardzo blisko mnie.
Uratował mnie dzwonek do drzwi. Och, kocham tego gościa! Pognałam otworzyć.
- Cześć Celi, jest Siurek?
- Och Misiek, jak ja cię uwielbiam – rzuciłam się na niego.
- Yyy… Miło mi bardzo. Nie wiedziałem, że aż tak – zaśmiał się.
- Ja też nie – usłyszeliśmy czyjś naburmuszony głos.
- Wpadłem po ciebie, Kurek, bo wiem, że się nigdy wygrzebać nie możesz. A tu takie miłe powitanie.
Wisiałam na ramieniu Winiarskiego z błogim uśmiechem na ustach.
- Wiem Michał? Zawsze o tym marzyłam.
- Oj, to mi schlebia. Dostaniesz w nagrodę buziaka – cmoknął mnie w policzek.
- Ekhem! Wybaczcie, że przeszkadzam, ale chyba mieliśmy jechać na halę, nieprawdaż Michale?! – z Bartka aż kipiało. Niebawem para leciałaby mu uszami.
- Ach tak. No to pa Celuś. Kiedyś dokończymy – puścił mi oczko.
- Ech ten Misiek – westchnęłam.
- A ja?
-Do widzenia Siurak – wytknęłam mu język na pożegnanie.

<><><> 

                Z bijącym szybko sercem i alternatywą natychmiastowego odwrotu, dotarła pod wskazany adres. Nie pamięta drogi tutaj ani dzwonka do drzwi. Ocknęła się dopiero na kobiecy głos.
- Halo? Słucham panią.
- A dzień dobry. Przepraszam, dostała informację, że tu przebywa Zbyszek. Nie zastałam go w mieszkaniu i… - tłumaczyła brunetka.
- Tak. Jestem jego matką i obecnie mieszka u mnie – odparła chłodno kobieta.
- Czy mogłabym się z nim zobaczyć?
- To obecnie niemożliwe. A kim dla niego pani jest, że tak spytam?
- Ale dlaczego? Jestem… koleżanką – odparła po zastanowieniu.
Tak naprawdę nie wiedziała jak określić ich stosunki. Po to w sumie tu przyjechała. Żeby wszystko wyjaśnić, bo się pogubiła. Chciała grać w otwarte karty, a nie bawić się w kotka i myszkę.
- Mogę jedynie powiedzieć, że jest chory i potrzebuje odpoczynku i spokoju. Było z nim naprawdę źle, ale najgorsze już minęło.
- Może mogłabym jakoś pomóc? – zaproponowała nieśmiało.
Wtedy w głębi korytarza zobaczyła zgrabną lokowaną brunetkę wychodzącą z jednego z pokoi z tacą po śniadaniu.
- Jak pani widzi, ma się kto nim opiekować. Dziękujemy za troskę. Do widzenia.
Dziewczyna stała jeszcze chwilę przed zamkniętymi drzwiami. Właśnie została spławiona przez jego matkę. Jednak informacje, które zdobyła były przytłaczające.
                Ulżyło jej na wieść, że jej nie wystawił i nie igrał. To choroba uniemożliwiła im kontakt. Zmartwiła się jego stanem. Miała nadzieję, że wróci do zdrowia. Zapomniała prawie o wszystkim co wokół, byle się dowiedzieć, że z nim wszystko w porządku. Chciała go zobaczyć, pogłaskać po głowie, przytulić, jakoś mu pomóc. Ale… Jednak ktoś pomiędzy nimi stanął. Nie wiedziała  od jak dawna Zbyszek zna tą dziewczynę, ale to był cios w serce. Oszukał ją. Zwodził i wykorzystywał. Skoro tamta się nim opiekowała, to znaczy, że coś ich łączy i to nie jest nic świeżego.
                Wsiadła do samochodu i odjechała. Próbowała zapobiec mgle przesłaniającej jej widok, ale nie umiała. Zatrzymała się na jakimś zajeździe i dopiero wtedy się rozpłakała. Nie dusiła w sobie łez, pozwoliła im wypłynąć.
- Tak, Justynko. Płacz, płacz. Będziesz mniej sikała – uśmiechnęła się przez łzy.
Nie wiedziała dlaczego tak się zachowuje. Czy to przez siatkarza, czy jego matkę, czy tą blondynę, czy swoją naiwność i głupotę, czy zranione serce? Chyba wszystko razem… I w tym momencie czuła, że nie był jej obojętny. Dalej nie jest… Po części im się udało. Powstała między nimi jakaś więź. Bez niego szalała, musiała go widywać. Czegoś jej brakowało… przez ostatnie dni. Będzie żyć dalej, z tym uczuciem pustki…

<><><> 

- Wiesz kochanie, że bałem się, że wtedy uciekniesz? – spytał blondynki.
- Oj Grzesiu. Jestem cały czas przy tobie. Jak to tylko możliwe.
                Doskonale pamiętała, jak się przestraszył, gdy jej nie znalazł rano w łóżku.
- Tylko nie to Anetko, nie uciekłaś, prawda? – mruknął sam do siebie, załamując dłonie.
- Nigdy bym ci tego nie zrobiła – wyszła z łazienki i go przytuliła.
- O matko. Jesteś? Ty nie…
- Wybacz, ale mój pęcherz dłużej by nie wytrzymał – zaśmiała się.
- Och, to dobrze. Przepraszam za moje zachowanie – spuścił głowę.
- Schlebia mi, że tak ci na mnie zależy. Kocham cię, Grzegorzu.
                Jednak miała naukę, studia. Kraków był kawał drogi stąd, a ona nie chciała zostawić. Tylko jak tu to pogodzić? Będą dzielić ich kilometry. Skoro tylu parom nie udało się przetrwać odległości to może im się wreszcie uda?
- Wiesz, że teraz musiałabym wrócić do siebie? – zagadnęła chłopaka.
- Eee… Co? – spojrzał na nią zdezorientowany.
- No tak. Mam przecież studia  i chciałabym je skończyć.
- Ale… ale… co z nami? Koniec?
- Nie! Nie chcę cię rzucić. Po prostu będziemy musieli się rzadziej widywać.
- Aha. Jeżeli dalej chcesz ze mną być, to będę tęsknił i przyjeżdżał na weekendy.
- Grzesiulku, ciebie chcę zawsze. Oj nie, to ja będę przyjeżdżać, żeby popatrzeć jak grasz – uśmiechnęła się.
- Ech. No dobra, jakoś się dogadamy z tym widywaniem. Ważne, że nie chcesz się rozstać – odgarnął jej włosy z policzka i spojrzał czule.
- Skoro to zaczęliśmy, to szkoda byłoby kończyć. Może nie mówiłam tego za często i z przekonaniem… Ale kocham cię. Naprawdę.
- Nie mów tak, czuje twoją miłość, to wystarczy. Mam nadzieję, że ty czujesz ode mnie to samo.
- Tak. Przytul mnie, póki jestem tutaj.

<><><> 

                To miała być nasza pierwsza długa rozłąka. Taki mały test na wytrzymałość i odporność na tęsknotę. Zbytnio przyzwyczaiłam się do wspólnych poranków i wieczorów, jego bliskości, pocałunków, dotyku, uśmiechów. Dopiero co uczyłam się miłości, korzystałam z wszystkich jej uroków. A teraz mój mentor miał wyjechać. Miał też wrócić, ale te dwie rzeczy dzieliła kupa czasu, który spędzę samotnie.
                Widocznie Bartosza też to nurtowało, bo wpadł na jakże wspaniały pomysł. Otóż załatwił, że czas jego zgrupowania spędzę w Nysie. Tak, tak, u jego rodziców. Moja reakcja  była wręcz osobliwa.
- Czy ty jesteś chory umysłowo? Chcesz się mnie pozbyć, tak?
- Ależ słodziutka, dlaczego pozbyć? – spytał zdumiony, iż nie przyjęłam jego koncepcji brawami.
- Nikt normalny by tam nie wytrzymał tyle czasu. Znaczy w domu rodziców swojego faceta. Bartuś… - zaskomlałam.
- Oj no… Z sobą cię nie mogę wziąć, a zostać tu sama też nie możesz.
- Dlaczego? Mogłabym się wprowadzić do Justyny – zaproponowałam.
- Co to, to nie!
- Niby czemu? – założyłam dłonie na piersi.
- Bo Warszawa to duże miasto pełne napaleńców, którzy mogliby mi cię odbić. Okazja czyni złodzieja, rozumiesz?
- Och Bartosz! Powiedzmy, że rozumiem. Innymi słowy: jesteś zazdrosny.
- Noo… Yyy… Tak – uśmiechnął się odkrywczo. – A mamusia mi cię ładnie przypilnuje i będę spokojny. Poza tym musisz się zżywać z rodziną.
- Ty i te twoje pożal się Boże pomysły – pokręciłam głową.
- Ale i tak mnie kochasz, prawda? Ej, dlaczego warczysz?

<><><> 

                Leżał podparty na poduszkach. Ta choroba go kompletnie wykańczała. Dobrze, że wreszcie temperatura mu spadła, bo czuł się jak opętany. Odzyskał jako taki kontakt ze światem.
- Hej Zbysiu, lepiej? – dziewczyna z burzą loków na głowie weszła do jego pokoju i ucałowała w policzek.
- Chyba tak. Te tabletki mnie ogłupiają – mruknął niezadowolony.
- Ale ci pomagają a to najważniejsze. Strasznie się martwiliśmy. Teraz widzisz, co może się stać ze zbagatelizowaną infekcją.
- Wiem, wiem… Obiecuję poprawę. Nie mam zamiaru tego przechodzić drugi raz. W końcu niebawem zgrupowanie…
- Cieszę się, że zmądrzałeś – poczochrała go po głowie.
- Ej, ej. Nie wiesz, że nawet w łóżku muszę się dobrze prezentować? – zażartował.
- Żebyś miał dla kogo braciszku – dogryzła mu.
- A może mam – uśmiechnął się tajemniczo.
- Mama mówiła, że tu jakaś do ciebie napalona fanka przylazła. Popatrz jak szybko plotki się roznoszą po osiedlu. Pewnie nie jedna by cię do piersi przytuliła – zarechotała brunetka.
- Jagódka! Nie pozwalaj sobie. Ja wiem, że to uciążliwe mieć takiego hot brata, ale cóż mogę poradzić. Jestem boski, taki się urodziłem.
- Taaa… Ale za to całą mądrość dali mi – wytknęła bratu język.
- Uuu… Teraz mnie uraziłaś i zraniłaś na wskroś – strzelił tzw. focha.
- A jak powiem, że na twoim telefonie czeka parę tuzinów sms-ów od niejakiej Justysi? – próbowała go udobruchać sposobem.
- CO?! Dlaczego nie mówiłaś wcześniej?! Co się działo z moją komórką? – zerwał się z łóżka i miotał po pokoju.
- Spokojnie. Podłączyłam do ładowarki w salonie. Cud, że się nie zacięła, gdy po włączeniu to wszystko zaczęło docierać.
                Brunet pognał po swój sprzęt. Wlepił oczy w ekran. Kilkadziesiąt prób połączeń i sms-ów. A wszystko od jednej osoby. Usiadł i zaczął czytać. Głownie były to pytania, czy wszystko w porządku, co się dzieje, czemu zamilknął, czy coś się stało, czy przestało mu zależeć? Im świeższe, tym bardziej rozżalone i zrezygnowane. Aż w końcu przeczytał, że skoro tak pogrywa to ich znajomość nie ma sensu. Usiadł na sofie i ukrył twarz w dłoniach.
- Boże… - jęknął.
Na to weszła Jagoda. Zaskoczona, spojrzała na jego postać.
- Co się stało? Zbyszek? – objęła siatkarza ramieniem.
- Ech… Ona mnie już nie chce znać. Myśli, że ją olałem… - rzucił zrozpaczonym tonem.
- Ale kto?
- No Jusia. Od dwóch tygodni nie dawałem jej znaku życia. A przeciez tak dobrze nam szło. Byliśmy na właściwej drodze. A teraz? Wszystko stracone. Ona mi nie uwierzy.
- Może zamiast tak rozpaczać mi coś wyjaśnisz, Hmm? – spojrzała na niego z troską.
- Justynę poznałem pod koniec lutego. Organizowała dla przyjaciółki wieczór panieński, wiesz ten, co ci mówiłem. I tak jakoś się stało… Och no, spaliśmy ze sobą wtedy i potem już regularnie. Aż nagle ona stwierdziła, że tak nie można. Przemyślałem to i stwierdziłem, że chcę wydorośleć. Zaczęliśmy naszą znajomość jakby od początku. Zero seksu. Było pięknie, cudownie, wspaniale… Było…
- Oj Zbysiu, zakochałeś się – przytuliła go mocno.
- Teraz to bez znaczenia - opuścił głowę.
- A może ja coś wskóram? Może mi uwierzy? – zaproponowała dziewczyna.
- Chcesz to zrobić? Dla mnie?
- No pewno. Mój ty braciszku. Nie mogę patrzeć na ciebie w takim stanie. Zaraz się popłaczesz. Widzę, że ci zależy, to mogę zadziałać.
- Kocham cię, wiesz? Jesteś najlepszą siostrą na świecie.
- Podziękujesz jak się uda.


<><><><><><><><><><><>


Tutaj wasza księżniczka Jusia :DDD- królowa ma nieczynne, więc musicie jej wybaczyć, ale Onet jej nawala, a raczej blog bo się bidulka nie może zalogować, a ja Jusia jako jej służba- podwładna wrzucam ze swojego dobrego serca :) Więc cieszcie się ludziska :) Martusia pozdrawia i Jusia też :D trwajcie :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz