Łączna liczba wyświetleń

22 sie 2012

#51# If you love me like I love you



Nie mogłam tak po prostu zniknąć i przejść nad wszystkim do porządku dziennego. Za sobą miałam już wizytę u Mikołaja. Stwierdziłam, że jemu mogę powiedzieć wszystko od deski do deski, bo i tak nie wygada. Nie pochwalał mojego zachowania, ale chyba starał się odrobinę zrozumieć. Wcale mi nie było z tym wszystkim łatwo i doskonale wiedziałam, co robię. 
Doceniając stałą szczerość Anki, postanowiłam odwiedzić ją w Bełchatowie. Potrzebowałam zobaczyć jeszcze raz jej pogodną twarz i sprawdzić, jak się ma jej sytuacja w związku z państwem Winiarskich.
- Celi? - powiedział Michał, unosząc na powitanie brwi ze zdziwieniem. - Hej, wejdź. Ania zaraz...  Jest w łazience, ale powiem jej, że przyszłaś.
-  No ja, skąd to zdziwienie? Widzę, że masz sentyment do tego mieszkania - uśmiechnęłam się do przyjmującego.
- Wiesz... To właściwie prawie jak dom - przyznał, prowadząc mnie w głąb mieszkania. - W starym nie mam czego szukać.
- Przyznam, że coś słyszałam od Ani.
- Tak? Mówiła ci coś więcej? O mnie, o... nas? – patrzył na mnie uważnie.
- Sam mi podpowiadasz - zaśmiałam się. - Jesteśmy przyjaciółkami przecież. Na pewno nie wiem wszystkiego, ale tyle ile potrzebuję.
- Dobra, to ja może już ją zawołam... - rzucił, po czym podszedł do drzwi łazienki. - Anuś? Cecylka przyszła.
- Już, już - mruknęła dziewczyna. Chwilę później wypadła z pomieszczenia, prawie uderzając drzwiami siatkarza. - Celiś, kochanie! Dobrze cię widzieć.
- Ale ja tu jeszcze jestem - mruknął masując ramię.
- To ja - odwzajemniłam uścisk blondynki.
- Przepraszam, Misiek. – Ania pocałowała mężczyznę w policzek. - No, ściągnij już te okulary. Blask Michała wcale nie jest taki oślepiający... Boże, co się stało?! - zawołała, gdy tylko zsunęłam okulary z nosa.
- To ja może zrobię wam kawy czy coś... - mruknął Winiar, wycofując się w stronę kuchni.
- Ostatnio mało sypiam - odwróciłam głowę w stronę okna.
- Celuś, nie strasz mnie, proszę! - głos dziewczyny drżał, najwyraźniej była bardziej przestraszona ode mnie. - Usiądź, jesteś strasznie blada. Powiedz mi zaraz, co się dzieje?
- Troszkę choruje…
- Troszkę? - spojrzała na mnie nieufnie.
- No bo w zasadzie to właśnie przyszłam ci powiedzieć.. - spojrzałam na nią ze strachem w oczach.
- Tak? Proszę, nie trzymaj mnie w niepewności!. Boję się o ciebie!
- Coś poważnego mnie wzięło.
- Cecylia, no! - zawołała z przerażeniem Anka.
- Dziewczyny, wszystko okay? - Michał wyjrzał z kuchni zaniepokojony.
- Mogę liczyć na waszą dyskrecję? Chcę, żeby nikt więcej o tym nie wiedział.
- To oczywiste - Winiarski usiadł obok Ani i chwycił dłoń roztrzęsionej dziewczyny. Wydawała się być bardziej przejęta, niż ja, choć to ja byłam chora.
- Anuś, nie denerwuj się. Nie chcę, żeby ci coś było. Wystarczy, że ja mam teraz pod górkę... - urwałam, a oni milczeli. - Mogę nie dożyć przyszłego roku.
- Co? - dziewczyna niespodziewanie wybuchła płaczem. Potem zaśmiała się, ale w jej oczach nadal błyszczały łzy. - Żartujesz sobie, prawda?
- Prędzej czy później i tak, by wyszło na jaw. Jedynym ratunkiem jest operacja, ale ja nie dysponuje takimi środkami...
- Możemy ci jakoś pomóc? - spytał Michał, automatycznie przytulając do siebie ukochaną, która nie potrafiła wykrztusić ani słowa.
- Nie, już wystarczająco dużo dla mnie robicie. Poradzę sobie. Jestem w trakcie załatwiania tej sprawy, może się uda - mruknęłam, nie chcąc im mówić o Robercie.
- Obiecasz mi coś? - powiedziała cicho Ania, na chwilę odsuwając się od ukochanej kryjówki, jaką było ramię Michała. Spojrzałam na nią z bladym uśmiechem. - Powiedz Bartkowi. Zasługuje na prawdę, mimo wszystko.
- Wiesz, że chciałam? Pierwsze co zrobiłam, to był telefon do niego, ale.. On już sobie kogoś znalazł.. To nie ma sensu.
- Jak to? Nie, nie wierzę. Mógł być zły, ale kochał cię bardzo. Nie mógł ot tak zapomnieć - Ania pokręciła głową.
- Ma rację. On bardzo długo wszystko przeżywa, ale nawet w akcie rozpaczy nie byłby w stanie znaleźć sobie dziewczyny na... no na jeden raz. - dodał Michał.
- Że to tak ujmę.. Wyśmienicie się bawili, gdy dzwoniłam i widocznie w czymś przeszkodziłam. Może ma kogoś na stałe. Już mnie to nie obchodzi - podeszłam do parapetu.
- Kochanie... - mruknęła Ania, obejmując mnie. Uśmiechnęłam się do niej blado. - Zobaczysz, jeszcze wszystko się ułoży. Pamiętaj, że mam się bawić na twoim weselu!
- Nie wybiegajmy tak daleko w przód, mogę umrzeć w panieńskim stanie. Jakoś to będzie.. No ale ja wam tu nie będę przeszkadzać i zasmucić. Kochajcie się i spędzajcie razem czas, a ja już uciekam - sięgnęłam po okulary.
- Celi, proszę... - w oczach mojej przyjaciółki ponownie pojawiły się łzy. Michał staną szybko obok niej i przytulił ją. Uśmiechnęłam się lekko. W końcu byli szczęśliwi.
- O co chodzi? - spytałam.
- Nie zostawiaj mnie tak - mruknęła, wyplatając się z uścisku siatkarza. Podeszła do mnie i objęła mnie nieporadnie. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie. - Dopiero co odzyskałyśmy kontakt. Nie chcę tego tak kończyć.
- Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to obiecuję, że jeszcze się zobaczymy. Znalazłam pewne wyjście. Tylko wszystko ma zostać tajemnicą. Odezwę się - wyszeptałam do jej ucha.
- Kocham cię, wiesz? - mruknęła mi do ucha i przytuliła się mocno.
- Ekchm... I co ja mam teraz myśleć? - zaśmiał się Winiar, czym rozładował sytuację.
- No, idź. Potem cię nie puszczę. - Ania otarła łzy.
- Teraz ściskaj Michała. Do zobaczenia - pomachałam tej uroczej dwójce.

<><><> 

                Na samo wspomnienie wczorajszego wieczoru, Justyna roześmiała się cicho. Na szczęście Zbyszek cały i zdrowy spał obok niej na łóżku w salonie. Po jego stwierdzeniu, że boi się ciemności, nie miała innego wyjścia, jak zostać u jego boku. Lekko poczochrała włosy chłopaka i podeszła do okna odsłonić rolety. Poranne słońce zawitało do pokoju, a Bartman przewrócił się na drugi bok.
                Dziewczyna zeszła na dół. Zajrzała jeszcze do łazienki sprawdzić, czy zostawili wczoraj po sobie porządek, a potem zabrała się za śniadanie. Zapachy z patelni widocznie kogoś zwabiły, bo na schodach rozległy się powolne kroki.
- Dzień dobry – Barbara zawitała do kuchni w szlafroku.
- A dzień dobry. Wyspałaś się mamo?
- Pewnie, tylko wiesz, chyba mieliśmy gości w ogrodzie – mruknęła kobieta.
- Czemu? – Justyna zdziwiła się, prosząc w myślach, aby nie chodziło o kwiaty.
- Wyobraź sobie, że wychodzę rano do ogrodu, a tam zdewastowany klomb. Nie wiesz, co się stało z naszymi różami?
Ledwie padło to pytanie, a na korytarzu rozległ się huk, przypominający spadanie ze schodów. Obie kobiety wyszły szybko sprawdzić, co się stało.
- Nic mi nie jest – oznajmił siatkarz, podnosząc się z ziemi. Jusia zakryła usta ręką. Domyśliła się, co było przyczyną tego incydentu.
- Pogodziliście się? – pani domu zerkała to na swoje dziecko, to na gościa.
- Tak – przyznała jej córka i uśmiechnęła się nieśmiało. – Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
- Wiedzcie, że bardzo się cieszę. Zbyszku, na jakie ciasto masz ochotę? – pani Basia spytała przyjmującego.
- A mnie się nigdy nie spytasz! – oburzyła się Jusia.
- Ma się te względy – mrugnął okiem Zibi i przytulił dziewczynę.
Wszystkich zadziwił dzwonek do drzwi tuż po obiedzie. Brunetka rozpoznała auto przed domem. Czym prędzej pobiegła otworzyć.
- Celiś – przytuliła mocno przyjaciółkę.
- Zaraz mnie udusisz, ale cieszy mnie twoje powitanie – roześmiała się szatynka. – Jak się czujesz?
- Właź do środka, a nie. Ja? Wyśmienicie – Justyna prowadziła gościa do salonu.
- A jak sprawa ze Zby… O, cześć Zbyszek – Cecylia zareagowała na widok siatkarza. Popatrzyła zdezorientowana po znajomych.
- Pogodziłam się z mim głupkiem, jak zaryzykował dla mnie swoje piękne poślady – zaśmiała się warszawianka.
- Ale że jak? – dopytywała młodsza z dziewczyn.
- Jusia, nie kompromituj mnie, okej? – mruknął zażenowany sytuacją Zbigniew.
- Coś czuję, że wolę nie pytać o szczegóły – Celi uśmiechnęła się pocieszająco w kierunku chłopaka. – Widzę, że nie niepotrzebnie się o was martwiłam…
- Nie jestem aż taki okrutny – brunet pocałował w policzek dziewczynę. – A ty co tutaj robisz?
- Wpadłam odwiedzić przyjaciółkę. Po prostu.
- Nie bałaś się, że… - zaczęła Justyna.
- Przecież nie chcieli mnie znać – szatynka wzruszyła ramionami. – Nic mi nie zrobią.
- Chcesz coś zjeść, wypić? Jak się czujesz? Powiem, że wyglądasz dość blado – brunetka spytała z troską, siadając tuż obok. – Cel…
- Przyjechałam pogadać, a nie. Nie umieram – zaśmiała się, ukrywając krzywy uśmiech.

<><><> 

Aż dziwne, iż cały blok nie drżał w posadach, gdy Dorota biegała z pokoju do pokoju, niczym wichura, w poszukiwaniu zaginionych rzeczy. Wszystko dlatego, bo razem z Andrzejem wybierali się na wakacje, a całkiem spontanicznie przyłączyli się do nich Aneta i Grzegorz.
- Pantero, oni za godzinę będą – zasugerował Wrona.
- Myślisz, że nie wiem? Nie moja wina, że trzymasz w mieszkaniu krasnoludki, które wszystko mi pochowały – mruknęła brunetka.
- Przecież miałaś wczoraj czas na spakowanie.
- Miałaś wczoraj, bla, bla, bla – przedrzeźniała chłopaka, zapinając walizkę. Niedługo potem rozległ się dzwonek. - Nie mów, że to już Aneta?
- Dobra, pójdę sprawdzić – poczłapał do drzwi. – Heeeeeej – przeciągnął powitanie ze zdziwienia.
- Cześć, przeszkadzam? – spytała szatynka stojąca na progu.
- Nie no, ską… - zaczął Endriu, ale jego partnerka natychmiast przybiegła i rzuciła się na gościa.
- Celuuu, tęskniłam.
- Widzę, uwierz. Na pewno nie przeszkadzam? – ponowiła pytanie.
- Wprawdzie za godzinę jedziemy na lotnisko, ale zdążymy pogadać. Gdybyś zadzwoniła, umówiłybyśmy się na wczoraj – nadawała Dorota.
- Przynajmniej was zobaczę – uśmiechnęła się Cecylia.
- Nie tylko nas, jak poczekasz to także Gregora z Anetą. Lecimy razem.
- Ooo, koniecznie. Zaoszczędzą mi podróży do Krakowa – odparła szatynka. Na pytające spojrzenia dwójki, wyjaśniła: - A podróżuję sobie po wszystkich moich przyjaciółkach.
- Co u ciebie w ogóle? Jakieś wakacje? Wyrwany przystojniak? – wypaliła dziewczyna.
- Doris, nie szalej – zaśmiała się. – Do tej pory siedziałam w Łodzi. Nie wiem czy gdzieś się wyrwę, a co dopiero kogoś.
- Jak widzisz, ja stale z tym samym prykiem – brunetka mrugnęła do chłopaka.
- Zobaczymy, jak będziesz coś chciała od PRYKA – zbulwersował się Andrzej.
- Wronka, nie dramatyzuj, bo ubiorę dekolt – zagroziła bydgoszczanka.
- Bardzo się kochacie, oj bardzo – przyjaciółka patrzyła na parę z uśmiechem.

- Dzień dobry, suchy chleb dla konia zbieram – oznajmił od progu Łomacz.
- Miło cię widzieć, Grzesiu – szatynka wychyliła się na korytarz.
- O w mordę, ty też? Nie mam takiego wielkiego bagażnika…
- Bez obaw, ja tylko w odwiedziny. Gdzie masz dziewczynę? – spytała.
- Uff. Cześć, tak w ogóle – siatkarz ucałował jej policzek. – Ledwo dycha w samochodzie pod blokiem.

Ostrożnie zapukała w szybę przednich drzwi. Jak się spodziewała, blondynka drgnęła i wybałuszyła oczy.
- Witam panią – uśmiechnęła się serdecznie Celi.
- Co za niespodzianka. Co ty tu robisz? – spytała Aneta, witając się.
- Wpadłam do Wronek, a tu na dokładkę mam was. Wyjechałaś nam na południe i co? Raz na rok mam cię widzieć?
- Nie no, zamierzałam kiedyś przyjechać. Twój numer nie odpowiada, wiesz? – poskarżyła się dziewczyna.
- Aaa, może faktycznie coś z nim nie tak. Muszę iść do serwisu. To gdzie jedziecie wczasować tyłki? – szatynka oparła się o maskę samochodu.
- Madera, te sprawy. Nie nalegałam, to Gregor mnie namawiał przez tydzień – opowiadała krakowianka.
- Ja nie będę już wam przeszkadzać, pakujcie się i miłego wypoczynku – Cecylia pożegnała przyjaciółkę i tych, którzy wynurzyli się na zewnątrz. Odeszła powoli w stronę swojego samochodu. Anecie przeszło przez myśl, że wygląda ona mizerniej niż zawsze i  porusza się jakoś sztywno.

<><><> 

                Siatkarz snuł się po własnym mieszkaniu jak cień. Nie wiedział, co ze sobą zrobić, bo Natalia wciąż truła mu głowę o zachowanie wobec Cecylii. A on nawet nie wiedział, gdzie ona jest. Przepadła, zniknęła z jego zasięgu. Kto by pomyślał, że po kilku miesiącach znajomości będzie mu tak zależało…
Wtedy, gdy uciekła do niego w dniu swojego ślubu i zjawiła się drzwiach hotelowego pokoju, pomyślał, że to znak, prezent od losu. Kobieta, na którą zwrócił uwagę, stała się osiągalna. Od tamtej chwili trzymał się zdania, że nie może zmarnować takiej szansy. Aż zaśmiał się sam do siebie i zabrzmiało to nad wyraz ironicznie.
Dopił kawę, która zdążyła już ostygnąć i odstawił naczynie do zlewu. Kurek wziął szybki prysznic, a potem czym prędzej ruszył do łóżka. Kolejny dzień miał upłynąć w identycznym tempie. Rano pewnie zadzwoni mama, koło południa Natalia, resztę spędzi całkowicie w samotności. Może będzie musiał wyskoczyć do sklepu po jakiś prowiant. Zupełnie odpuścił sobie zagraniczne wyjazdy.
Iście filozoficzne i egzystencjalne rozważania przerwała wibrująca komórka.
- Słucham?
- Bartek? Powiedz, że jesteś w kraju! – usłyszał nerwowy głos chłopaka. Dopiero teraz spostrzegł, że to jakiś nieznany mu numer. Skądś znał rozmówcę…
- Kto mówi? – spytał przyjmujący.
- To ja, Mikołaj. Słuchaj mnie uważnie. Gdzie ty jesteś? – gorączkował się brunet.
- Noo… w Łodzi, ale o co chodzi? Coś z Celi?
- Bogu dzięki! Powiem to tylko raz. Zresztą i tak pewnie łamię jej daną obietnicę, ale nie mogę po prostu milczeć. Ona… Umiera. A jutro wychodzi za mąż za Roberta!
- Co?! – Bartosz wykrzyknął zdumiony. Rejestrował każde słowo, ale nijak nie pasowało mu to do całości.
- Potrzebuje pieniędzy na operację, a do ciebie bała się zwrócić. Podobno usłyszała jakąś twoją dziewczynę w telefonie, nie wnikam. Robert sfinansuje jej operację, ale pod warunkiem ślub. Rozumiesz?! Jutro we Włocławku o 14.00 w jakimś kościele, ale nie znam nazwy. Ważne jest to, że o 11 wyjeżdżają z Płocka. Cecylia mieszka u swoich rodziców i pewnie stamtąd ją zabiorą. Jeżeli jeszcze coś dla ciebie znaczy, to wykorzystaj tą informację. Muszę kończyć, pa – Mikołaj rozłączył się.
Kurek opadł na łóżko od natłoku informacji. Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Że Celi jest umierająca i wolała zwrócić się o pomoc do tego palanta niż do niego. Prychnął pod nosem, przecież on nie potraktował jej lepiej. To Natalię usłyszała wtedy, kiedy zadzwoniła i stwierdziła, że to jego nowa partnerka. To wszystko było nie tak. Pokręcił głową, położył się do łóżka i po chwili rozmyślań w ciszy zasnął.
Przebudziły go ostre promienie słońca. Siatkarz zapomniał wczoraj zaciągnąć rolet i teraz przypłacił to mrużeniem oczu oraz lekkim bólem głowy w skroniach. Podszedł do okna i zasłonił je do połowy. Nie chciał, żeby w południe zrobiło się w mieszkaniu jak w saunie. Chłopak już chciał iść się ogolić, ale przypomniała mu się wczorajsza rozmowa.

<><><><><><><><><><><><><><><> 


To może ja już sobie pójdę i wam się nie narażam bardziej :D

Dedykacja, dla tych, którzy zgadli tytuł piosenki, Aleks i Jusia :)

Do usłyszenia ;>

13 sie 2012

#50# Co z nami będzie, za oknem świt



<><><> 

                Z ciężkim sercem zapisałam numery w pamięci telefonu i przełamałam kartę SIM. W wyniku jakiegokolwiek przecieku mojego nowego numeru, wolałam wiedzieć, kto dzwoni. Tym gestem podjęłam decyzję. Za godzinę miałam zapukać do drzwi mieszkania Roberta. Tymczasem jeszcze tłukłam się w pociągu. Wracałam na stare śmieci. Płock miał być miejscem mojego ślubu, tak jak poprzednio. Tym razem bez rozmachu, tłumu gości i wszelkiego przepychu. W końcu raz się na tym moja rodzina przejechała…
- Witam. Nie sądziłem, że przyjedziesz – mężczyzna ubrany w grafitowy garnitur przywitał mnie z uśmiechem. – Wejdź.
- Ja też nie sądziłam – mruknęłam cicho, zdejmując buty.
- Chcesz się czegoś napić, odświeżyć i od razu porozmawiać?
- Nie ma co urządzać pogawędek. Po prostu jestem zmuszona… przyjąć twoją propozycję – wykrztusiłam i dalej nie mogłam uwierzyć, że przeszło mi to przez gardło.
- To cudownie – brunet podszedł do mnie i przytulił. Cała zesztywniałam i skurczyłam się w sobie. – Na wszelki wypadek pozwoliłem sobie zarezerwować termin i wiesz, co?
- Nie… - zerknęłam niepewnie na niego.
- Możemy pobrać się w tą sobotę – wykrzyknął uradowany.
- Co?! Za 3 dni? – wybałuszyłam oczy. Spodziewałam się, że Robert może się spieszyć, ale że aż tak? Wszystko na łeb na szyję, byle mnie zaobrączkować. Aż dziw, że mi się teraz nie kazał ubrać w sukienkę i lecieć do kościoła.
- Czy to nie dobra wiadomość? Zaraz po przysiędze przeleję pieniądze do szpitala. Może załatwią coś w przyszłym tygodniu, hmm? – architekt krzątał się po pokojach z jakimiś papierami. – Gdzieś miałem numer… Za podwójną kwotę powinni przyśpieszyć twoją operację.
- Dlaczego to robisz? – wyszeptałam.
- Bo cię kocham, Cecil – wymówił moje imię z zagranicznym akcentem. – Bo cię kocham.
Za sprawą tej jednej wizyty, magicznie przywrócono mnie do rodziny. Mama oszalała z radości, a ojciec pogratulował mi słusznej decyzji. Chociaż wiedzieli, dlaczego to robię, o mojej chorobie ani się nie zająknęli. Jakby bycie z Robertem gwarantowało bezwzględne bezpieczeństwo i stanowiło szczepionkę na wszelkie choroby.
Wcale im nie ułatwiałam. W domu nie robiłam nic, żeby się nie przemęczyć. Chodziłam powoli, ruszałam się ospale, nie uśmiechałam się. Żyłam jak swój własny cień. Z Łodzi przyszła odpowiedź, co do mojej operacji. Faktycznie, kasa działa cuda. Znaleźli ośrodek w stolicy, gdzie zgodzili się podjęcia próby zoperowania mojego serca. Tylko ta myśl trzymała mnie przy życiu i przy decyzji o małżeństwie.
Czasy małżeństw z rozsądku niby minęły, ale teraz są bardziej wyrachowane. Nie chodzi o pokój, o dobro królestwa. Wszystko sprowadza się do pieniędzy. O ironio, tak jak w moim przypadku, ale… To przecież nie tak. Nie chcę fortuny przez całe życie, chcę sumy potrzebnej na operację, tylko i wyłącznie. Potem może się dziać, co chce.
- Cecylio, zaraz przyjedzie krawcowa do przymiarki, bądź gotowa – usłyszałam głos rodzicielki.
- Zdąży do soboty?
- Oczywiście kochanie, co to takiego sukienka. Przywiezie jakieś modele, wystarczy kilka poprawek do twojej figury i już – tłumaczyła.
- Skoro tak mówisz… - opadłam na kanapę, przykrywając się szczelnie swetrem. Przenikliwy chłód towarzyszył mi od kilku dni, pomimo upałów na dworze. Czy tak się czuje zbliżający koniec?
- Dobrze się czujesz? Wyłączyć klimatyzację? – ojciec wszedł do salonu.
- Byłabym wdzięczna. I bez tego mi zimno – odparłam.
- Tylko się nam nie rozchoruj na własny ślub. Zrobię ci gorącej herbaty. Na stole leży lista gości, przejrzyj ją.
Na kartce papieru widniała kolumna nazwisk. Nie więcej niż dwadzieścia. Czyli tym razem postanowili przyoszczędzić. Ja jak najbardziej popierałam akurat tą decyzję.

<><><> 

- Anka, mogłabyś zostać godzinkę dłużej? Muszę pilnie wyskoczyć – brunetka ubierała buty przy szafce przy drzwiach.
- W porządku. I tak nie miałam żadnych planów. O której wraca Michał? – spytała dziewczyna.
- Powinien niedługo być. Gdybyś była jeszcze tak miła i zrobiła mu coś do przegryzienia? Wiem, wykorzystuje cię za bardzo – Dagmara zrobiła przepraszającą minę.
- Nie, nic się nie stało. Oli jak na razie śpi i nie sądzę, by coś zwaliło go z łóżka w ciągu najbliższych dwóch godzin.
- To cudownie. Spadłaś nam z nieba. Wychodzę! – rzuciła na odchodnym kobieta i zniknęła za drzwiami.
- Pa!
Blondynka zabrała się za szybką przekąskę dla siatkarza. Właśnie zamyślona siekała warzywa, gdy z transu wybudził ją trzask drzwi. Nóż ześlizgnął się prosto na palec.
- Ajć...
- Cześć Daga, już jestem – oznajmił przybyły przyjmujący i odwiesił kurtkę na wieszak.
- Michał? – zawołała Anka z kuchni, mocząc palec pod kranem. Jęknęła cicho. Nie znosiła widoku krwi.
- Ania? Jesteś sama?
- Oli śpi u siebie, a Daga musiała wyjść. Wcześnie wróciłeś - w pośpiechu zawinęła palec w chusteczkę.
- Mam nadzieję, że go nie obudziłem. Co ci się stało? - szybko chwycił ją za dłoń.
- To nic. Małe rozcięcie. Usiłowałam zrobić obiad - mruknęła, unikając jego wzroku. Miał ciepłe dłonie...
- Co nic, jak widzę, że krew ci leci. Daj, zdezynfekujemy i zakleimy plastrem. A Dagmara nie mogła nic zrobić? Przecież była cały dzień w domu – rzucił brunet, kręcąc głową.
- Pracowała, a ja miałam wolne. Ał... -  blondynka jęknęła, gdy oczyszczał jej ranę. - Jak trening?
- Już ja znam te jej pracę... Oj, musisz być ostrożniejsza. Normalnie, jak zwykle. Zawsze to Olivierowi przylepiam plasterki. To z czym chcesz? Z Dinozaurem czy z wyścigówką? - zaśmiał się.
- A nie masz księżniczek? - uśmiechnęła się lekko. - No tak, Oli chyba nie przepada za takimi. Wiesz, co dzisiaj usłyszałam? "Nie będę cię trzymał za rękę. To mało męskie. A mama mówi, że jestem już za duży..."
- No wiesz, Olie nie lubi niczego co babskie. Mam jedną dużą księżniczkę przede mną – zażartował Winiarski. - Mój syn tak powiedział? No nie. Wiesz, jak chcesz, to ja cię potrzymam za rękę bez problemu.
- Twój syn dorasta. I niestety robi się coraz bardziej podobny do ciebie. Nie wiem, jak Dagmara z wami wytrzyma...
- Oj tak. Jak ten czas przeleciał. Czemu niestety? Obawiam się, że nie będzie musiała - spojrzał na nią uważnie niebieskimi oczami, chwytając ją za rękę.
- Michał..? Co masz na myśli? – spytała cicho Anna.
- Przecież musimy jej powiedzieć. Skoro chcemy być razem.
- Sss... - jęknęła cicho, gdy mężczyzna niechcący zahaczył dłonią o opatrunek. Musnął opuszkami jej policzek, a ona zamknęła na chwilę oczy. - Michał, ale jak to razem...?
- Ucałuję, to przestanie boleć - ucałował malutką rankę. - Nie pamiętasz? No ty i ja. Olie też, oczywiście. Bo chcemy, prawda?
- Ale co z Dagą, jak ty sobie to wyobrażasz? - powiedziała cicho, chcąc się od niego odsunąć, ale nie pozwolił jej na to. Co więcej, przyciągnął ją bliżej siebie.
- Normalnie, weźmiemy rozwód. Przecież nie będziemy pierwsi. To miłe, że się o nią martwisz, ale chyba nie zasługuje na zbytnią troskę. Za to ja chętnie się zatroszczę o ciebie - mruknął i zbliżył ich twarze do siebie. Usta szybko odnalazły do siebie drogę.
Ta chwila czułości trwałaby zapewne dłużej, gdyby nie cichy zgrzyt zamka i pojawienie się pewnej osoby w salonie.
- Co tu się dzieję?
- Daga, to nie tak... - zawołała Ania, odsuwając się od Michała. Ten, bynajmniej, nie wyglądał na zaniepokojonego faktem, że przyłapała go żona.
- Mogę się dowiedzieć, co to ma znaczyć? – dociekała brunetka.
- Daga, to nic. Proszę cię...
- Jak to nic? Michał! Powiesz coś? – piekliła się Winairska.
- Otóż... Całowaliśmy się – odparł siatkarz z pełnym opanowaniem.
- I ty mówisz to takim spokojnym tonem? – wrzasnęła.
- Muszę ci powiedzieć, że to nie był pierwszy raz – brunet przyznał szczerze.
- Michał, nie komplikuj... - szepnęła Ania, spuszczając wzrok.
- Kiedy zamierzaliście mi powiedzieć? I czy w ogóle chcieliście to zrobić? Gdybym nie weszła, pewnie dalej byście się migdalili za moimi plecami. Michał, mało ci? Znudziłam ci się? Dobrze wiem, że każda może być twoja, gdy tylko zamrugasz oczkami. Ale ty Anka... Nie spodziewałam się tego po tobie. Myślałam, że jesteś naszą przyjaciółką, w tym moją. Ja powierzyłam ci moją rodzinę pod opiekę, a ty.. Przyznaj, od początku chodziło ci o Michała!
- Daga, to wszystko nie tak... - powiedziała blondynka, unikając wzroku rozjuszonej Winiarskiej. - My wcale nie...
- Właśnie widziałam jak „wy wcale nie”! Miałam o tobie takie dobre zdanie. Myślałam, że jesteś jedyną moją znajomą, która nie podrywa Miśka.. Brzydzę się tobą! Robiliście ze mnie idiotkę! – kobieta rzuciła torebkę w kąt pokoju. - Jak dawno? I wiesz co Anka? Jesteś marną aktorką. Nie wytłumaczysz się z tego mała zdziro, bo już cię przejrzałam. Że też przyjęłam pod swój dach taką szmatę... Zakręciłaś tyłkiem, pokazałaś cycki i myślisz, że jest twój? Prawdziwa mała dziw...
- Dagmara, skończ! Chyba się zagalopowałaś, nie sądzisz? – bełchatowianin złapał żonę za ramię.
- Jaki bezczelny! Chyba to wy się zagalopowaliście!
- Ja już pójdę. Nie powinnam była tu w ogóle przychodzić - powiedziała cicho Ania.
- Zostań! Nie wywiniesz się z tego lolitko! – warknęła Dagmara.
- Zabraniam ci ją obrażać!
- Czy tobie się czasem nie pomyliły kobiety? – małżonkowie uważnie mierzyli się spojrzeniami.
- Nie, wszystko jest tak, jak powinno być od początku. To Ania powinna być moją żoną – oświadczył niespodziewanie Winiar.
- Jasne, tak mi mów! Co się stało z nasza miłością, Michał? Gdzie podziały się te wspólne lata? Czy to dla ciebie nic już nie znaczy? Mamy syna, do cholery!
- Nasza miłość wygasła w tym momencie, gdy ty wpadłaś w ramiona innego. Oczywiście, że to wszystko wiele dla mnie znaczyło, ale ty nie miałaś skrupułów, żeby to zniszczyć. Mamy syna, owszem, ale nie mogę go zostawiać z kobietą, która wymyka się na schadzki z fagasem. Gdyby nie było Ani, on zostawałby sam!
- O czym ty mówisz? Nigdy bym cię nie zdradziła! - zawołała Dagmara trochę mniej pewnie. - Nie pozwolę ci, żebyś odebrał mi Oliego!
- Jak możesz tak bezczelnie kłamać? Ja przyznałem ci się otwarcie. Myślisz, że jestem głupi? Wszystko już wiem! – krzyknął Michał.
- To ty mu powiedziałaś! Nie daruję ci tego, lafiryndo - rzuciła się na Annę.
- Daga? - zaskoczona dziewczyna odsunęła się od kobiety ze strachem.
- Ani się waż jej tknąć! Bo do pozwu o rozwód dołączymy tez o pobicie! – pomiędzy kobiety wtargnął siatkarz.
- Jaki rozwód, Michał? - zaśmiała się z wyraźną drwiną. - Zostawisz mnie dla... dla niej?
- Normalny. Chyba nie sądzisz, że po tym wszystkim, będę chciał z tobą być? Chcę, być z Anią.
- Hah, zawsze wiedziałeś, jak mnie rozbawić. - syknęła. - Dobrze, niech będzie. Ale nie myśl, że odbierzesz mi Oliego!
- Tu nie ma nic śmiesznego. To ty zniszczyłaś naszą rodzinę. Ja postaram się przywrócić Oliemu normalny dom i dać normalną matkę. Zobaczymy, kto będzie miał rację. Dobranoc - rzucił i wyprowadził z mieszkania roztrzęsioną blondynkę.

<><><> 

                Tak jak zaproponowała jej Cecylia, dzień później znalazła się w Płocku. Określenie jej rodziców jako zdziwionych, to mało powiedziane. Jako że była ostatnio gościem w domu, od razu padło pytanie, co się stało.
- Chodziłam, ze Zbigniewem Bartmanem, niedawno byłam w ciąży, ale poroniłam, faceta też straciłam, a poza tym, to wszystko po staremu – rzuciła na pozór obojętnym tonem i jak gdyby nic poszła do kuchni zrobić sobie herbatę.
- Kochanie… - wykrztusiła z siebie jej mama. Stanęła pod drugiej stronie stołu i patrzyła przerażona na dziewczynę. Justyna podniosła na nią zamglony wzrok. Usilnie starała się zapanować nad łzami, dlatego wzruszyła ramionami i uparcie mieszała łyżeczką w napoju.
- Źle go traktowałam i wpadł w ramiona szkolnej koleżanki, to przyjechałam tutaj. Mam nadzieję, że mogę zostać jakiś czas? – spytała.
- Przepraszam, że mnie przy tobie nie było – kobieta przytuliła ją mocno. – Tyle straciłam z twojego życia, ale teraz będzie już tylko lepiej, rozumiesz? – głaskała córkę po głowie. Czuła jej łzy na swojej bluzce, jednak po chwili płakały obie.
Dzień minął spokojnie, ale nie jeśli chodzi o siatkarza. Zbyszek szukał ukochanej po całym mieszkaniu, odwiedził jej dawne lokum i okolicznych znajomych. Dzwonił do kogo się da, ale bez skutku. Wtedy poczuł wyrzuty sumienia. Przypomniał sobie przygotowaną przez brunetkę kolację i to jak ją potraktował. Może gdyby się zgodził, to byłby jakiś przełom, zmiana na lepsze. Poczuł się jak dzieciak, który się odgrywa na kimś, kto zrobił mu krzywdę. W miłości nie o to chodzi…
Jakimś cudem w dawnym miejscu pracy Justyny, dostał jej adres domowy i w tym upatrywał szans. Gdzie mogła być, jeśli nie w domu? Płock nie stanowił dla niego problemu, z GPS dotarł tam najszybciej jak mógł i pod wieczór pukał do drzwi opatrzonych numerem 28.
- Dobry wieczór. Nazywam się… - zaczął, ale mu przerwano.
- Dobry wieczór. Wiem, jak się pan nazywa, czym się zajmuje i kim jest dla mojej córki. Nie rozumiem, czego pan tu szuka? – siwiejący mężczyzna badał przyjmującego uważnym spojrzeniem.
- Właśnie Justyny szukam. Zniknęła tak nagle, martwiłem się. Wszystko z nią w porządku?
- Pan jest śmieszny. W porządku? Po tym wszystkim? – roześmiał się kpiąco ojciec.
- Może mógłbym… - Zibi powoli tracił pewność siebie.
- Chyba to nie najlepszy pomysł. Jusia ma teraz gościa, więc i tak pana nie przyjmie.
- W takim razie chciałbym porozmawiać z panem i pańską żoną w trakcie czekana na Justynę – zaproponował nagle siatkarz i ze strachem oczekiwał na odpowiedź.
- Kochanie, kto to? – na korytarzu zjawiła się kobieta w średnim wieku. – Aaa… Wejdź Zbyszku.
- Dziękuję.
Siedzieli w salonie przy talerzyku z ciastem i parującymi kubkami herbaty. Chłopak zbierał się w sobie, żeby coś powiedzieć.
- Przyjechałem odnaleźć Jusię i ją przeprosić.
- Doceniamy, ale chyba na to już za późno – zaczął pan domu.
- Widzę, że państwo wiedzą o wszystkim, więc mogę być szczery. Zachowałem się jak idiota i skończony kretyn, ale po Prost brakło mi sił… - Bartman zwiesił głowę.
- Mogę ci mówić po imieniu? A więc Zbyszku, jestem pod wielkim wrażeniem tego, że nie zostawiłeś naszej córki w potrzebie i w najważniejszych chwilach byłeś obok niej. Być może, dzięki temu żyje i nie zrobiła żadnego głupstwa. Zdaję sobie sprawę, że sytuacja mogła ciebie przerosnąć. O ile ja mogłabym ci wybaczyć, to z Justynką chyba będzie ci trudniej – powiedziała kobieta.
- Tym bardziej, iż wrócił jej pierwszy chłopak. Przyjechał z USA, kiedyś był naszym sąsiadem. Teraz rozmawiają w jej pokoju – wtrącił ni z tego ni z owego mężczyzna.
- Co? – chłopak podniósł zdziwiony twarz.
- To nie tak…. – zaczęła pani Basia, ale przerwały im głosy ze schodów. Dziewczyna w towarzystwie opalonego bruneta. Ich śmiech niósł się po domu, ale zgasł, gdy zobaczyli gościa. Justynę wmurowało, przybrała ponury wyraz twarzy i nie odezwała się ani słowem.
- My się chyba nie znamy. Daniel – sąsiad wyciągnął dłoń w kierunku chłopaka.
- Zbyszek.
- Skoro wszyscy są, mogę podawać kolację. Mam nadzieję, że zostaniecie panowie? – brązowowłosa obejrzała się przez ramię. Żadne z nich nie był w stanie odmówić kobiecie, więc po chwili siedzieli przy stole. Dziewczyna obok dawnej miłości, u szczytu stołu głowa rodziny, obok niego Zbigniew, a następnie gospodyni.
Siatkarz odzywał się tylko, gdy go o coś pytano. Wyparowała z niego nadzieja, resztki nastroju i chęci. Dłubał w talerzu, powstrzymując się przed zerkaniem w stronę wiadomej dwójki. Ich uśmiechy, rozmowa, gesty, wszystko go denerwowało. Wyczuwał w Amerykaninie zagrożenie i to wielkie. Zjadł do końca, bo jedzenie było pyszne i nie chciał urazić pani domu.
- To ja będę się już zbierać… - odsunął krzesło z zamiarem odejścia od stołu.
- Myślę, że Zbyszek może u nas zostać. Nie będzie wracał o tej porze do Warszawy – poczuł dłoń kobiety na ramieniu. Jej serdeczny uśmiech poprawił mu odrobinę samopoczucie.
- Mamo milcz! – syknęła brunetka.
- Spokojnie – skarciła córkę wzrokiem. - Zaraz przygotuję pokój gościnny.
I stanęło tak, jak życzyła sobie tego Barbara. Zbyszek zażywał kąpieli, podczas, gdy czekało na niego gotowe łóżko w salonie u góry. Chłopak zorientował się, że pokój Justyny jest obok, a jej rodziców naprzeciwko. Domyślił się, że nie bez powodu jej rodzice zostawili drzwi otwarte na oścież. Nie miał szans na przejście korytarzem niezauważonym.
Nie potrafił zasnąć. W jego głowie krążyło tyle myśli, że sobie z tym nie radził. Musiał odetchnąć, więc wstał i otworzył drzwi balkonowe. Ostrożnie podszedł do balustrady i oparł na niej łokcie. Wziął kilka głębszych wdechów i zerknął w bok. Nagle go olśniło. Pokój Justyny również posiadał balkon, a odległość nie była zbyt duża. Może mógłby…
Kilkanaście sekund później wspinał się po metalowych prętach. Przełożył ostrożnie nogę na postument drugiego balkonu. Odetchnął, gdy udało mu się znaleźć na nim obiema nogami. Zaczepił się o pręty, żeby utrzymać stabilność. Wyciągnął rękę, chcąc zapukać do okna.
Justyna przewracała się z boku na bok. Przez Daniela, nie dowiedziała się, jakie zamiary ma Zbyszek i po co w ogóle przyjechał. Widziała jak coś w nim zgasło na jej widok u boku innego. Podeszła i dotknęła dłońmi ściany która dzieliła jej pokój i salon. On spał tam, po drugiej stronie.
Drgnęła na dźwięk stukania w szybę. Z obawą spojrzała w tamtym kierunku i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Bartman stał na balkonowej balustradzie, próbując się do niej dostać. Odsłoniła firanki i szarpnęła za klamkę, by otworzyć okno. Jednak zrobiła to zbyt gwałtownie, nie zauważając, że chłopak opiera na nim dłoń. Zamachał bezradnie rękami w powietrzu i runął w dół.
- Zbyszek! – krzyknęła na widok leżącego pośród krzaków bruneta. Serce łomotało jej w piersi. Przecież jemu mogło coś się stać. Zbiegła czym prędzej po schodach. – Zbysiu, Zbysiulku, odezwij się – szeptała, potrząsając nim i głaskając po twarzy.
- Ała – jęknął, nie otwierając oczu. – Kto wymyślił sadzenie róży tuż pod domem? – zbulwersował się. Justyna odetchnęła głęboko, nawet przez chwilę się uśmiechnęła.
- Dzięki Bogu żyjesz. Powiedz, boli cię coś? – dotykała po kolej każdej części ciała przyjmującego. Bała się go ruszyć, by czegoś nie uszkodzić.
- Na razie wszystko, ale z racji, że mam wszędzie czucie, to bez tragedii się obejdzie. Chyba mam kolce w tyłku…
- Wariacie, mogłeś się zabić! Po co ci to było? – ucałowała machinalnie jego czoło.
- Chciałem z tobą porozmawiać… I… Kocham cię… - wyszeptał, oszczędzając siły. Dziewczyna popłakała się ze wzruszenia. Zdała sobie sprawę, że on gotów był zrobić dla niej wszystko, nie patrząc na swoje zdrowie.
- Przepraszam, że taka byłam. Czułam się jak w innym świecie i nie chciałam tam nikogo wpuścić – wyznała nagle. – To nie znaczy, że cię nie kochałam…
- A teraz? Co do mnie czujesz? – brunet spojrzał na nią uważnie.
- To co dawniej. Przecież cały czas cię kocham. Nie przestałam – ścisnęła jego dłoń.
- A ten… Daniel?
Zaśmiała się cicho na myśl, że Zbyszek jest zazdrosny.
- Owszem, to mój pierwszy facet, ale teraz wrócił, bo przywiózł mi zaproszenie na ślub. Swój z Ann. Rozumiesz głuptasie?
- W takim razie, chyba możemy wrócić do domu – podniósł się lekko na rękach.
- Jesteś pewien, że możesz się ruszyć? Daj, pomogę ci.
Wspólnymi siłami doczłapali się do łazienki. Justyna nalała wody do wanny i przyniosła apteczkę. Ubrania przyjmującego wrzuciła do pralki i zajęła się opatrywaniem. Nie obyło się bez pęsety, która posłużyła przy wyciąganiu kolcy.
- Ałć!
- Przykro mi, inaczej się nie da. Niedługo koniec – pocieszyła chłopaka.
- A pocałujesz, żeby się lepiej goiło? – spytał z uśmiechem.
- Chyba się nie czujesz, nie będę cię całować po tyłku – burknęła.

<><><> 

                Wrócił do Łodzi do swojego mieszkania. Po przekroczeniu progu momentalnie wróciły wspomnienia pełne niebieskookiej szatynki. Bartek przymknął oczy i widział wszystko jak przez mgłę, zdarzenia, kiedy tu była, mówiła, śmiała się, ale… Też to, gdy płakała, gdy bała się go, uciekała.
Historia ich znajomości była szalona, a gdy tylko coś się unormowało, to bum, psyt, trach. Wszystko się rozleciało tak, że nawet nie wiedział, gdzie teraz jest Cecylia i co robi. Dowiedział się, że była w Łodzi, w innym mieszkaniu, ale była. Wyciągnął się na kanapie i westchnął. Kurek znów był sam w tych czterech ścianach, kątach. Tak jak kiedyś. W słuchawce ciągle brzmiało abonent jest poza zasięgiem.


<><><><><><><><><><><><><><><> 

Sama nie wiem, czy długi czy krótki. Treść wiadoma.
Dedykacja dla Jusi, za wspaniałe chwile i wsparcie ;*
dla Lady_volley za cudowne opowiadanie, które niestety zakończyła ;*

Ktoś zgadnie z jakiej piosenki jest tytuł?