Gdy
wróciliśmy z „zakupów”, pod bacznym okiem pani Barbary upiekłam jabłecznik.
Rzekomo ulubiony placek Bartka, ale na moje to on się na każde słodkie
„trzęsie” tak samo. Potem musiałam oczywiście skorzystać z basenu sąsiadów, bo
Miki tak się napalił na ten pomysł. Nie powiem, fajnie było. Słońce, woda,
lubię te klimaty. Mała namiastka plaży i morza. Do tego półnagi brunet niczym
seksowny ratownik. Nie chciałam na niego patrzeć, ale oczy same mi uciekały.
Nie wiem, co mnie podkusiło, ale to chyba słońce mi za mocno przygrzało. Bowiem
poprosiłam go o nasmarowanie olejkiem. Wstrzymałam oddech i czekałam na jego
dotyk, lecz się nie doczekałam…
- Tylko ją tknij! – usłyszeliśmy ze strony domu.
Oboje spojrzeliśmy w stronę, skąd dochodził głos.
- Bartek? – spytałam zaskoczona na widok siatkarza.
- To ty? Bartek Kurek? – Mikołaj zdumiał się nie mniej.
- Tak to ja. Bierz łapy od mojej dziewczyny – nie ustępował.
- Spokojnie, stary. To tylko krem, widzisz? – chłopak uniósł dłonie w obronnym geście.
- Powiedziałem bierz te łapy! – wysyczał Bartek pełen gniewu i podszedł bliżej nas.
- Bartuś, opanuj się. To przecież twój kolega – podniosłam się z leżaka.
- Właśnie widzę. Ładny mi kolega – prychnął.
- Nic złego się nie stało. Jeżeli ktoś ma się gniewać, to ja! Wydzwaniam do ciebie cały dzień, a ty nawet nie raczysz odebrać – zdenerwowałam się.
- Wrzuciłem do plecaka wszystko jak leci i gnałem na łeb na szyję do ciebie! A ty co? Świetnie się bawisz i mizdrzysz z tym.. z tym… playboyem z Bożej łaski! Przepraszam, że przeszkodziłem. Już mnie nie ma – warknął i wycofał się.
- Bartek, ty matole!
Przeprosiłam oniemiałego Mikołaja, pozbierałam swoje rzeczy i pognałam za siatkarzem do domu. Przecież to, co on wygadywał, to się w pale nie mieści! Jego teoria zdrady była żałosna.
Oboje spojrzeliśmy w stronę, skąd dochodził głos.
- Bartek? – spytałam zaskoczona na widok siatkarza.
- To ty? Bartek Kurek? – Mikołaj zdumiał się nie mniej.
- Tak to ja. Bierz łapy od mojej dziewczyny – nie ustępował.
- Spokojnie, stary. To tylko krem, widzisz? – chłopak uniósł dłonie w obronnym geście.
- Powiedziałem bierz te łapy! – wysyczał Bartek pełen gniewu i podszedł bliżej nas.
- Bartuś, opanuj się. To przecież twój kolega – podniosłam się z leżaka.
- Właśnie widzę. Ładny mi kolega – prychnął.
- Nic złego się nie stało. Jeżeli ktoś ma się gniewać, to ja! Wydzwaniam do ciebie cały dzień, a ty nawet nie raczysz odebrać – zdenerwowałam się.
- Wrzuciłem do plecaka wszystko jak leci i gnałem na łeb na szyję do ciebie! A ty co? Świetnie się bawisz i mizdrzysz z tym.. z tym… playboyem z Bożej łaski! Przepraszam, że przeszkodziłem. Już mnie nie ma – warknął i wycofał się.
- Bartek, ty matole!
Przeprosiłam oniemiałego Mikołaja, pozbierałam swoje rzeczy i pognałam za siatkarzem do domu. Przecież to, co on wygadywał, to się w pale nie mieści! Jego teoria zdrady była żałosna.
Wpadłam
do salonu i rozglądnęłam się w poszukiwaniu chłopaka.
- Bartek!
- Co się stało? – obok mnie pojawił się pan Staszek.
- Przyszedł tu Bartek?
- Owszem. Zły jak osa poszedł na górę i trzasnął każdymi drzwiami po drodze.
- Ech… - westchnęłam.
- Bartek!
- Co się stało? – obok mnie pojawił się pan Staszek.
- Przyszedł tu Bartek?
- Owszem. Zły jak osa poszedł na górę i trzasnął każdymi drzwiami po drodze.
- Ech… - westchnęłam.
I jak
tu takiego przekonać do zmiany zdania? Jak sobie coś ubzdura, to koniec.
Pomyślałam, że może tym jabłecznikiem coś wskóram. Z paroma kawałkami na
talerzu zapukałam do drzwi pokoju, w którym tymczasowo pomieszkiwałam. Skąd wiedziałam,
że tam jest? Głośna rockowa muzyka niosła się po całym piętrze. Chyba nawet
przez ten hałas nie usłyszał pukania. Weszłam ostrożnie do środka. Leżał na
łóżku jak kłoda z twarzą bez emocji. Na podłodze leżały moje rzeczy.
- Bartek… - odezwałam się, gdy ściszyłam muzykę.
- Czego?
- Przyniosłam ci placka – położyłam talerzyk na stoliku.
- Nie chce – z impetem strącił go na podłogę.
Zadrżałam na głośny trzask. W tym momencie zaczęłam się go bać.
- Czemu moje rzeczy tu leżą?
- Zabieraj je. To mój pokój. Zawsze w nim byłem podczas wizyt u dziadków. Nie zasługujesz, żeby w nim być. Pozbieraj stąd swoje manatki, byle szybko.
Z drżącymi rękami, ze łzami w oczach zbierałam to, co tu przywiozłam ze sobą. Nie było tego zbyt wiele, ale zajęło obie moje ręce. Ostrożnie ruszyłam na dół.
- Drzwi! – warknął za mną.
Ciekawe jak miałam je zamknąć? Nosem? Z bezsilności upuściłam wszystkie rzeczy na podłogę i poszłam zamknąć te drzwi. Jedno wiedziałam na pewno. Jak bardzo kiedyś mnie kochał, tak mocno potrafił mnie teraz zranić.
- Bartek… - odezwałam się, gdy ściszyłam muzykę.
- Czego?
- Przyniosłam ci placka – położyłam talerzyk na stoliku.
- Nie chce – z impetem strącił go na podłogę.
Zadrżałam na głośny trzask. W tym momencie zaczęłam się go bać.
- Czemu moje rzeczy tu leżą?
- Zabieraj je. To mój pokój. Zawsze w nim byłem podczas wizyt u dziadków. Nie zasługujesz, żeby w nim być. Pozbieraj stąd swoje manatki, byle szybko.
Z drżącymi rękami, ze łzami w oczach zbierałam to, co tu przywiozłam ze sobą. Nie było tego zbyt wiele, ale zajęło obie moje ręce. Ostrożnie ruszyłam na dół.
- Drzwi! – warknął za mną.
Ciekawe jak miałam je zamknąć? Nosem? Z bezsilności upuściłam wszystkie rzeczy na podłogę i poszłam zamknąć te drzwi. Jedno wiedziałam na pewno. Jak bardzo kiedyś mnie kochał, tak mocno potrafił mnie teraz zranić.
<><><>
- Ale Daguś, no zgódź się – prosił Michał przez telefon.
- Nie, kochanie. Naprawdę, ostatnio słabo się czuję. Nie da mnie takie podróże.
- To może być ostatnia szansa, żeby zobaczyć się przed tym długim wyjazdem do Ameryk – próbował namówić żonę na przyjazd do Spały.
- Wiem Michaś, ale naprawdę nie czuję się na siłach. Wyślę do ciebie Anię z Olivierem, może być?
- Wiesz, że ciebie nikt mi nie zastąpi?
- Oj no przykro mi, ale niestety tak wyszło – odparła bezradnie.
- No trudno. Kocham cię. Niech zadzwonią, jak dojadą, odbiorę ich.
- Ja ciebie też. Dobrze.
- Nie, kochanie. Naprawdę, ostatnio słabo się czuję. Nie da mnie takie podróże.
- To może być ostatnia szansa, żeby zobaczyć się przed tym długim wyjazdem do Ameryk – próbował namówić żonę na przyjazd do Spały.
- Wiem Michaś, ale naprawdę nie czuję się na siłach. Wyślę do ciebie Anię z Olivierem, może być?
- Wiesz, że ciebie nikt mi nie zastąpi?
- Oj no przykro mi, ale niestety tak wyszło – odparła bezradnie.
- No trudno. Kocham cię. Niech zadzwonią, jak dojadą, odbiorę ich.
- Ja ciebie też. Dobrze.
Stał na
dworcu i czekał na synka i przyjaciółkę. Tak, bo chyba mógł nią nazwać
blondynkę. Rozumiał się z nią bardzo dobrze i na dodatek pomagała jemu i jego
żonie.
- Tatuś! – synek rzucił się na niego.
Siatkarz porwał go w ramiona i ucałował.
- Gdzie masz ciotkę?
- Cześć Michał. Jak tylko cię zobaczył, to pognał jak szalony. Ledwo dotrzymywałam mu tempa – wydyszała.
Jej twarz nabrała rumieńców od wysiłku.
- Dobrze cię widzieć Aniu – uraczył ją całusem w policzek.
- Też się cieszę.
- I jak? W porządku? – przyjrzał się blondynce uważnie.
- Chyba tak. Przy Oliem zapomniałam o tym wszystkim. Poza tym nie odezwał się ani razu. To nawet lepiej.
- No to dobrze. Ulżyło mi, bo martwiłem się – uśmiechnął się.
- Dzięki, miło z twojej strony. Też był z ciebie taki urwis jak twój syn? – zmieniła temat.
- Eee… Podobno – zaśmiał się.
- Ile to trzeba mieć energii, żeby za nim nadążyć. Weź go na coś zapisz, żeby się mógł wyżyć – zaproponowała.
- Spoko. Co chciałbyś trenować synu?
- Karate! I będę robić ciach, bum! – mały zaczął wymachiwać razem z ojcem imitacje różnych ciosów.
Anka, widząc ten sam błysk w oczach obu panów, nie miała wątpliwości, co do ich podobieństwa.
- Uważajcie, wariaty. Tu chodzą ludzie – pociągnęła ich za koszulki.
- Ała, mamo – zawył teatralnie Winiarski.
- Ała, mamo – papugował go syn.
Na te sowa, nawet w żartach, blondynce zrobiło się ciepło koło serca.
- Panowie Winiarscy! Proszę się przywołać do porządku!
- Tak jest! – zasalutowali.
Chłopiec chwycił ich za ręce i poszli w kierunku parkingu.
- Zobaczcie! – pokazał na cień przed nimi. – Wyglądamy jak rodzina.
Na chodniku majaczyła duża postać i jedna trochę mniejsza, a pomiędzy nimi najmniejsza. Ania spojrzała na reakcję Michała. Ten tylko się uśmiechnął nic nie mówiąc.
- Tatuś! – synek rzucił się na niego.
Siatkarz porwał go w ramiona i ucałował.
- Gdzie masz ciotkę?
- Cześć Michał. Jak tylko cię zobaczył, to pognał jak szalony. Ledwo dotrzymywałam mu tempa – wydyszała.
Jej twarz nabrała rumieńców od wysiłku.
- Dobrze cię widzieć Aniu – uraczył ją całusem w policzek.
- Też się cieszę.
- I jak? W porządku? – przyjrzał się blondynce uważnie.
- Chyba tak. Przy Oliem zapomniałam o tym wszystkim. Poza tym nie odezwał się ani razu. To nawet lepiej.
- No to dobrze. Ulżyło mi, bo martwiłem się – uśmiechnął się.
- Dzięki, miło z twojej strony. Też był z ciebie taki urwis jak twój syn? – zmieniła temat.
- Eee… Podobno – zaśmiał się.
- Ile to trzeba mieć energii, żeby za nim nadążyć. Weź go na coś zapisz, żeby się mógł wyżyć – zaproponowała.
- Spoko. Co chciałbyś trenować synu?
- Karate! I będę robić ciach, bum! – mały zaczął wymachiwać razem z ojcem imitacje różnych ciosów.
Anka, widząc ten sam błysk w oczach obu panów, nie miała wątpliwości, co do ich podobieństwa.
- Uważajcie, wariaty. Tu chodzą ludzie – pociągnęła ich za koszulki.
- Ała, mamo – zawył teatralnie Winiarski.
- Ała, mamo – papugował go syn.
Na te sowa, nawet w żartach, blondynce zrobiło się ciepło koło serca.
- Panowie Winiarscy! Proszę się przywołać do porządku!
- Tak jest! – zasalutowali.
Chłopiec chwycił ich za ręce i poszli w kierunku parkingu.
- Zobaczcie! – pokazał na cień przed nimi. – Wyglądamy jak rodzina.
Na chodniku majaczyła duża postać i jedna trochę mniejsza, a pomiędzy nimi najmniejsza. Ania spojrzała na reakcję Michała. Ten tylko się uśmiechnął nic nie mówiąc.
<><><>
Dobrze, ze jego dziadkowie mnie
niezastani w tym stanie. Nie chciałam, żeby w to ingerowali. Stało się, trudno.
Powinien sam zrozumieć swój błąd. Chociaż bym chciała go przeprosić, to nie mam
za co. A do tego te jego słowa… Bardzo bolały. W końcu powiedziała mi to osoba,
którą kocham. Nie spodziewałam się tego po nim. Był taki… zimny. Bezwzględny i
zimny. Mogłam się tam przy nim rozpłakać, a na niego by to nie podziałało. Tak
bardzo potrafił się zmienić. Jakie jeszcze osobowości w nim siedziały? Tego nie
wiedziałam. Myślałam, że go znam, a jednak się myliłam. Tam, w pokoju, czułam
się jakbym rozmawiała z kimś obcy. To nie był Bartosz, którego kochałam. Nie
wiedziałam, czy dalej jesteśmy razem, czy to koniec. Wszystko było niejasne. W
powietrzu wisiała tylko ta jego złość.
Wyszłam na dwór porozmawiać. Nie
chciałam, żeby to ktokolwiek usłyszał.
- Justyna? – spytałam z nadzieją, gdy odebrała.
- No a kto inny kochanie?
- Jak dobrze słyszeć twój głos – cicho odetchnęłam.
- O matko, no miło mi bardzo.
- Jest u ciebie Zbyszek?
- No przypałętał się. Skąd wiesz? Bartek też przyjechał?
- Mają wolny weekend. Przyjechał – mruknęłam.
- Co się stało, słońce? – spytała z troską.
- No cóż… Pokłóciliśmy się, a raczej to on się obraził…
- Spokojnie. Możesz mi wszystko powiedzieć.
- Wyrzucił mnie z rzeczami z pokoju, w którym byłam – zaczęłam od końca.
- O matko! Co mu odbiło? Dlaczego? – zdenerwowała się Jusia.
- Poszło o Mikołaja. Tego wiesz… Opowiadałam ci.
- Coś ty narobiła z tym lalusiem? Bez powodu, by się tak nie zachował – naskoczyła na mnie.
- A właśnie, że nic! To Bartek sobie wyobraził nie wiadomo co i narobił krzyku. A potem… Mówiłam… Poczułam się jak śmieć – oparłam się o drzewo i szlochałam w korę. Tego było da mnie za wiele.
- Oj Celuś, kochanie. Bym cię tam przytuliła. Nie płacz. Skoro mówisz, że nic nie zaszło, to może się ułoży? Rozstaliście się? – dopytywała i znajdowała pozytywy.
- No niby nic o tym nie było powiedziane, ale nie zachowujemy się jak para – chlipnęłam.
- Właśnie, że tak. Bo pary się kłócą i zdarzają się im sprzeczki. To wasza pierwsza poważniejsza i musicie ją przetrwać. Wyjdziecie z tego silniejsi.
- Och… Ile bym dała, żebyś miała rację.
- Spokojnie, daj znać, jak się zmienia sytuacja. Jak będzie trzeba, to przyjadę tam do ciebie, wtłukę patelnią co nieco Bartoszowi do głowy, no i trochę poobijam buźkę Myszce Miki – zaperzyła się.
- A jemu za co?
- Widocznie doprowadził do dziwnej sytuacji. Poza tym na przestrogę – zaśmiała się.
- Moja kochana wariatka.
- Do usług księżniczki Cecylii.
- Justyna? – spytałam z nadzieją, gdy odebrała.
- No a kto inny kochanie?
- Jak dobrze słyszeć twój głos – cicho odetchnęłam.
- O matko, no miło mi bardzo.
- Jest u ciebie Zbyszek?
- No przypałętał się. Skąd wiesz? Bartek też przyjechał?
- Mają wolny weekend. Przyjechał – mruknęłam.
- Co się stało, słońce? – spytała z troską.
- No cóż… Pokłóciliśmy się, a raczej to on się obraził…
- Spokojnie. Możesz mi wszystko powiedzieć.
- Wyrzucił mnie z rzeczami z pokoju, w którym byłam – zaczęłam od końca.
- O matko! Co mu odbiło? Dlaczego? – zdenerwowała się Jusia.
- Poszło o Mikołaja. Tego wiesz… Opowiadałam ci.
- Coś ty narobiła z tym lalusiem? Bez powodu, by się tak nie zachował – naskoczyła na mnie.
- A właśnie, że nic! To Bartek sobie wyobraził nie wiadomo co i narobił krzyku. A potem… Mówiłam… Poczułam się jak śmieć – oparłam się o drzewo i szlochałam w korę. Tego było da mnie za wiele.
- Oj Celuś, kochanie. Bym cię tam przytuliła. Nie płacz. Skoro mówisz, że nic nie zaszło, to może się ułoży? Rozstaliście się? – dopytywała i znajdowała pozytywy.
- No niby nic o tym nie było powiedziane, ale nie zachowujemy się jak para – chlipnęłam.
- Właśnie, że tak. Bo pary się kłócą i zdarzają się im sprzeczki. To wasza pierwsza poważniejsza i musicie ją przetrwać. Wyjdziecie z tego silniejsi.
- Och… Ile bym dała, żebyś miała rację.
- Spokojnie, daj znać, jak się zmienia sytuacja. Jak będzie trzeba, to przyjadę tam do ciebie, wtłukę patelnią co nieco Bartoszowi do głowy, no i trochę poobijam buźkę Myszce Miki – zaperzyła się.
- A jemu za co?
- Widocznie doprowadził do dziwnej sytuacji. Poza tym na przestrogę – zaśmiała się.
- Moja kochana wariatka.
- Do usług księżniczki Cecylii.
<><><>
Może i
zgrywał bezdusznego, ale taki nie był. Wiele wysiłku włożył w to by zachować
kamienną twarz. Nie mógł sobie pozwolić na okazanie prawdziwych emocji przy
Cecylii. Kochał ją, ale nie potrafił ot tak wybaczyć.
Stał
przy oknie i widział jak dziewczyna stoi pod drzewem. Wiedział, że pewnie
rozmawia z Justyną. Obserwował ją chwilę i intuicyjnie stwierdził, że płacze.
Płakała przez niego. Nie chciał, żeby to kiedykolwiek miało miejsce, ale
przecież ją zranił. Zachował się jak drań, ale wciąż towarzyszył mu ten uścisk
w sercu, który poczuł na widok Cecylii i Mikołaja. Nie był głupi. Między
mężczyzną a kobietą może dojść do pewnych sytuacji, gdy spędzają ze sobą wiele
czasu.
Zerknął
na dywan. Leżał tam roztrzaskany talerzyk i zmasakrowane kawałki placka.
Jabłecznik. Musiała rozmawiać o nim z jego babcią. Ona zawsze go dla niego
piekła. Potrafił poprawić mu nawet najgorszy humor, ale tym razem nie.
Usłyszał
pukanie do drzwi. Zerknął na ogród. Cecylia wciąż tam stała.
- Kto tam?
- To ja, wnusiu, otwórz – usłyszał znajomy głos.
Wpuścił kobietę do środka.
- Co tu się stało? – spytała, patrząc na niego.
- Nic – mruknął.
- Tak?
- No nic.
Jej wzrok padł na bałagan na dywanie.
- Bartosz! – podniosła ton.
- Słucham?
- Pytam się i oczekuje prawdziwej odpowiedzi – zaczęła zbierać skorupy naczynia i okruchy.
- Hmm… Pokłóciliśmy się…
- Wyobraź sobie, że zauważyłam – spojrzała na niego groźnie.
- Nie patrz tak na mnie. Mogliście ją pilnować, żeby nie łaziła do tego Mikołaja!
- Czyli o to poszło. Do reszty ogłupiałeś?
- Ja? Tylko nie zwalaj winy na mnie, babciu. Gdybym im nie przeszkodził, to by się przed nim rozbrała – bulwersował się brunet.
- Nie. Poznałam ją trochę i wiem, że nie jest taka – pani Basia broniła dziewczyny.
- Jesteś zbyt naiwna.
- A ty zbyt narwany. Nie będę się do was wtrącać, ale jeśli się dowiem, że ją skrzywdziłeś, to inaczej porozmawiamy.
- Babciu!
Kobieta wyszła i zostawiła wnuka samego z wątpliwościami. Przecież JĄ znał, kochał jak nikt. Zauważyłby u niej jakieś dziwne zachowania. Mimo to, czuł się prawie jak zdradzony.
- Kto tam?
- To ja, wnusiu, otwórz – usłyszał znajomy głos.
Wpuścił kobietę do środka.
- Co tu się stało? – spytała, patrząc na niego.
- Nic – mruknął.
- Tak?
- No nic.
Jej wzrok padł na bałagan na dywanie.
- Bartosz! – podniosła ton.
- Słucham?
- Pytam się i oczekuje prawdziwej odpowiedzi – zaczęła zbierać skorupy naczynia i okruchy.
- Hmm… Pokłóciliśmy się…
- Wyobraź sobie, że zauważyłam – spojrzała na niego groźnie.
- Nie patrz tak na mnie. Mogliście ją pilnować, żeby nie łaziła do tego Mikołaja!
- Czyli o to poszło. Do reszty ogłupiałeś?
- Ja? Tylko nie zwalaj winy na mnie, babciu. Gdybym im nie przeszkodził, to by się przed nim rozbrała – bulwersował się brunet.
- Nie. Poznałam ją trochę i wiem, że nie jest taka – pani Basia broniła dziewczyny.
- Jesteś zbyt naiwna.
- A ty zbyt narwany. Nie będę się do was wtrącać, ale jeśli się dowiem, że ją skrzywdziłeś, to inaczej porozmawiamy.
- Babciu!
Kobieta wyszła i zostawiła wnuka samego z wątpliwościami. Przecież JĄ znał, kochał jak nikt. Zauważyłby u niej jakieś dziwne zachowania. Mimo to, czuł się prawie jak zdradzony.
<><><><><><><><><><><><><><><><><>
Odcinek z okazji moich imienin :)
Wiem, że nie to chcieliście przeczytać a odcinek nie należy do przyjemniejszych, ale cóż... Tak musi być.
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz